– Co ostatnio porabiasz? – zapytała.
– Och… wiesz – odparłem.
Odwożę Pata do przedszkola i przemierzam w tę i z powrotem mój pokój – „niczym tygrys w klatce”, jak mówiła mama – zamartwiając się, co robi, zamartwiając się, czy znowu nie płacze. I czekając na telefon od Giny, która dzwoniła zawsze punktualnie o czwartej po południu – po drugiej stronie świata była wtedy północ – choć podnosząc słuchawkę, oddawałem ją od razu Patowi, wiedziałem bowiem, że telefonuje tylko do niego.
Co jeszcze? Gadam do siebie. Za dużo piję, za mało jem, zastanawiam się, jak to się stało, że spieprzyłem swoje życie. To właśnie ostatnio porabiam.
– Wciąż rozważam stojące przede mną opcje – powiedziałem. – Jak idzie program?
– Lepiej niż kiedykolwiek – oświadczył trochę wojowniczo Marty.
– Dobrze – stwierdziła Siobhan, zadowolona, lecz neutralna, tak jakby nie sądziła, by losy starego programu naprawdę interesowały takiego ostrego zawodnika jak ja. – Oglądalność powoli rośnie.
Chciało mi się rzygać.
– To wspaniale – oznajmiłem.
– No cóż… na nas już chyba czas – powiedział Marty. Nie chodziło tylko o mnie. Kilka osób robiących zakupy zaczęło się uśmiechać i pokazywać go palcami. Czy to naprawdę on?
– Tak, na mnie też – stwierdziłem. – Muszę lecieć. Mam sprawy do załatwienia.
Siobhan złapała mnie i pocałowała szybko w policzek. W tym momencie pożałowałem, że nie ogoliłem się tego dnia. Ani wczoraj. Ani przedwczoraj.
– Do zobaczenia, Harry – powiedział Marty i wyciągnął do mnie rękę.
Bez urazy. Chciałem ją uścisnąć, ale zobaczyłem, że trzyma w niej puszkę z jedzeniem dla kotów. Wziąłem ją.
– Cześć, Marty.
Pieprzone gnidy.
Wszyscy jesteście gówno warci.
* * *
Telefon zadzwonił akurat, kiedy kąpałem Pata. Zostawiłem go w wannie – mógł w niej szczęśliwy siedzieć całymi godzinami, był jak mała rybka – po czym zbiegłem do przedpokoju i złapałem słuchawkę mokrą ręką, myśląc, że to moja mama. W słuchawce rozległ się jednak cichy sygnał oznaczający międzynarodowe połączenie i nagle usłyszałem głos Giny.
– To ja – powiedziała.
Zerknąłem na zegarek – była dopiero za dwadzieścia czwarta. Tego dnia zadzwoniła wcześniej.
– Pat się kąpie.
– Nie przeszkadzaj mu. Zadzwonię jeszcze raz o zwykłej porze. Myślałam po prostu, że go złapię. Co u niego?
– W porządku – odparłem. – W porządku, w porządku. Jesteś tam jeszcze?
– Tak, jestem.
– Jak ci idzie?
Usłyszałem, że bierze głęboki oddech. Brała głęboki oddech po drugiej stronie świata.
– Jest o wiele trudniej, niż myślałam – stwierdziła. – Gospodarka ledwo zipie. Naprawdę. Moja firma polega na miejscowej sile roboczej, więc nie ma dużych gwarancji zatrudnienia dla gaijin, której japoński jest trochę bardziej zardzewiały, niż sądziła. Ale praca jest fajna. Ludzie są mili. Chodzi o całą resztę. Zwłaszcza o mieszkanie, które ma wielkość naszej kuchni. – Jeszcze raz westchnęła. – To nie jest dla mnie łatwe, Harry. Nie myśl, że przeżywam tutaj przygodę swojego życia.
– Więc kiedy wracasz do domu?
– Kto powiedział, że wracam do domu?
– Daj spokój, Gino. Przestań wmawiać sobie, że musisz się odnaleźć. Chodzi ci przede wszystkim o to, żeby mnie ukarać.
– Czasami zastanawiam się, czy przyjeżdżając tu, dobrze zrobiłam. Ale wystarczy, że powiesz kilka słów, a przekonuję się, że to było najlepsze wyjście.
– Więc zostajesz tam, prawda? W tym mieszkanku wielkości naszej kuchni?
– Wrócę. Ale tylko po to, żeby zabrać Pata. Żeby go tu przywieźć. Naprawdę chcę tutaj coś osiągnąć, Harry. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
– Chyba żartujesz, Gino. Pat w Tokio? Nie potrafię go nawet zmusić, żeby zjadł fasolę na grzance. Wyobrażam sobie, jak wcina ryż ze szprotkami. I gdzie będzie mieszkać? W tym mieszkaniu wielkości naszej kuchni?
– Chryste, żałuję, że w ogóle wspomniałam o tym cholernym mieszkaniu. Nie mogę po prostu dłużej z tobą rozmawiać.
– Pat zostaje u mnie, dobrze?
– Na razie – odparła. – Co do tego się przecież zgodziliśmy.
– Nie oddam ci go, jeżeli to nie będzie dla niego najlepsze wyjście. Nie dla ciebie. Dla niego. To jest to, na co się zgodzę.
Cisza.
– O tym zadecydują prawnicy, Harry – odezwała się innym tonem.
– Możesz powiedzieć swojemu prawnikowi, że Pat zostaje u mnie. To ty odeszłaś. Powiedz mu to.
– A ty powiedz swojemu prawnikowi, że łajdaczyłeś się na lewo i prawo!
– Nie mogę… nie mam prawnika.
– Powinieneś jakiegoś wynająć, Harry. Jeśli choć przez chwilę przeszła ci przez głowę myśl, że możesz ukraść mi mojego syna, wynajmij bardzo dobrego adwokata. Ale ty nie mówiłeś serio. Oboje wiemy, że nie możesz stale opiekować się Patem. Nie potrafisz zadbać nawet o samego siebie. Chcesz mnie tylko zranić. Słuchaj: chcesz, żebyśmy pomówili o tym jak dorośli ludzie? Czy chcesz się kłócić?
– Chcę się kłócić.
W słuchawce rozległo się westchnienie.
– Czy Pat jest w domu?
– Nie. Wybrał się na obiad z kilkoma przyjaciółmi. Oczywiście, że jest w domu. Ma cztery lata. Gdzie twoim zdaniem ma być? Na randce z Naomi Campbell? Powiedziałem ci, że siedzi w wannie. Nie mówiłem ci tego?
– Mówiłeś. Czy mogę z nim porozmawiać?
– Jasne.
– Harry?
– Co?
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
– To jutro – odparłem gniewnie. – Moje urodziny są jutro.
– Tu, gdzie mieszkam, jest już prawie jutro.
– Nie mieszkam w Japonii, Gino. Mieszkam tutaj.
– Tak czy owak życzę ci wszystkiego najlepszego. Na jutro.
– Dziękuję.
Wyjąłem Pata z wanny, wytarłem i owinąłem w ręcznik. W jego błękitnych oczach zobaczyłem błysk zaskoczenia, a potem coś, co mogło być radością albo ulgą. Gdy podałem mu słuchawkę, już się opanował.
– Halo? – szepnął.
Oczekiwałem chyba gorzkich łez, gniewnych pretensji, fali emocji. Ale Pat był zawsze spokojny i opanowany. Odpowiadał monosylabami na pytania Giny i w końcu oddał mi słuchawkę.
– Nie chcę już więcej rozmawiać z mamą – powiedział cicho i nadal owinięty ręcznikiem wymaszerował do salonu, zostawiając za sobą mokre ślady stóp.
– Zadzwonię do niego znowu jutro – powiedziała Gina, bardziej smutna, niż się spodziewałem, właściwie tak bardzo wytrącona z równowagi, że poczułem się lepiej, niż czułem się od wielu dni. – Dobrze, Harry?
– Dzwoń, kiedy chcesz – odparłem.
Chciałem zapytać, jak to się stało, że straszymy się wzajemnie adwokatami. Jak to się stało, że dwoje ludzi, niegdyś tak sobie bliskich, powtarza rozwodowe klisze?
Czy to naprawdę wydarzyło się z mojej winy? A może to był czysty przypadek, pech, jak wtedy, gdy potrąca cię samochód albo dostajesz raka? Skoro tak bardzo się kochaliśmy, dlaczego nasz związek nie przetrwał? Czy w tym parszywym współczesnym świecie dwoje ludzi rzeczywiście nie może zostać ze sobą na zawsze? I jaki wpływ wywrze to wszystko na naszego syna?
Naprawdę chciałem to wiedzieć. Ale nie mogłem zadać Ginie żadnego z tych pytań. Znajdowaliśmy się po dwóch stronach świata.
Jechałem właśnie do domu moich rodziców, kiedy zadzwoniła komórka. To była mama. Normalnie była spokojną, zrównoważoną kobietą, niewzruszoną opoką rodziny. Ale nie tego dnia.
Читать дальше