– Powinnaś była uprzedzić nas, że przylatujesz. Pojechalibyśmy po ciebie na lotnisko.
– Nieważne – stwierdziła, odsuwając Pata od siebie, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
Widziałem, że wróciła, bo była przekonana, że sobie nie poradzę. Uważała, że nie potrafię zaopiekować się sam naszym dzieckiem. Uważała, że nie jestem prawdziwym rodzicem, takim jak ona.
Wciąż trzymając małego, przyjrzała się krytycznym okiem spustoszeniom w salonie. Spustoszeniom, które stanowiły dowód, że nawet jej parszywy ojciec jest lepszym wyjściem ode mnie.
Wszędzie walały się zabawki. Na wideo szedł nieoglądany przez nikogo Król Lew. Na podłodze leżały dwa pudełka po pizzy z Mister Milano, jedno duże, drugie małe. A na stoliki od kawy, porzucone niczym poplamiona serwetka, wczorajsze majtki Pata.
– Boże, ale ty masz brudne włosy – zauważyła pogodnyn tonem. – Umyjemy je tak jak za dawnych czasów?
– Dobrze – zawołał Pat, jakby zapraszała go do Disneylandu.
Poszli oboje do łazienki, a ja zabrałem się do sprzątania słuchając szumu płynącej wody i ich śmiechu.
– Zaproponowano mi pracę – poinformowała mnie w parku. – To poważna posada. Będę tłumaczką w amerykańskim banku. Głównie tłumaczenia na żywo. Mój pisemny japoński jest zbyt zardzewiały, żebym próbowała tłumaczyć dokumenty. Ale mówię wystarczająco dobrze, żeby być tłumaczką podczas spotkań i rozmów z klientami. Dziewczyna, która się tym zajmowała… spotkałam ją, jest naprawdę miła, to pół Japonka, pół Amerykanka… odchodzi, żeby urodzić dziecko. Praca jest moja, jeśli tylko się zdecyduję. Ale muszę dać im odpowiedź już teraz.
– Poczekaj chwilę – przerwałem jej. – Ta praca jest w Tokio?
Gina oderwała wzrok od Pata, który przymierzał się ostrożnie do niższych szczebli drabinki.
– Oczywiście, że w Tokio – odparła ostro. Jej oczy powędrowały z powrotem do naszego syna. – Co twoim zdaniem tam robiłam?
Szczerze mówiąc, myślałem, że zrobiła sobie wakacje. Spotkała się z paroma starymi Japończykami oraz współziomkami, których poznała w czasie poprzedniego rocznego pobytu, przejechała się superekspresem, zwiedziła parę świątyń w Kioto, chcąc po prostu na chwilę wszystko to od siebie odsunąć.
Zapomniałem, że chciała odzyskać swoje życie.
To właśnie robiła po przeniesieniu się do mieszkania swojego ojca – wykonała kilka międzynarodowych telefonów, odnowiła stare kontakty, sprawdziła, czy może jeszcze skorzystać z opcji, które dla mnie poświęciła.
Znałem ją wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że w kwestii tej posady jest śmiertelnie poważna. A jednak wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
– Naprawdę chcesz podjąć pracę w Japonii, Gino?
– Powinnam to zrobić przed wielu laty.
– Na jak długo? Na zawsze?
– Kontrakt jest na rok. Potem zobaczymy.
– A co będzie z Patem?
– Pat jedzie ze mną. To chyba oczywiste.
– Pat jedzie z tobą? Do Tokio?
– Naturalnie. Przecież go tutaj nie zostawię.
– Ale nie możesz pozbawić go korzeni – stwierdziłem, starając się, by nie usłyszała nuty histerii w moim głosie. – Gdzie będziesz mieszkać?
– Bank załatwi te rzeczy.
– Co on będzie jadł?
– Te same rzeczy, które je tutaj. Nikt nie każe mu jeść zupy miso na śniadanie. W Japonii można dostać Coco Pops. Nie musisz się o nas martwić, Harry.
– Martwię się. To poważna sprawa, Gino. Kto się nim zajmie, kiedy będziesz w pracy? Co z jego rzeczami?
– Jakimi rzeczami?
– Z rowerem, zabawkami, filmami wideo. Z tym wszystkim.
– Nadamy frachtem. Myślisz, że trudno jest zapakować w skrzynie dobytek czterolatka?
– Co z jego dziadkami? Ich też chcesz zapakować w skrzynie i nadać frachtem? Co z jego kolegami z przedszkola? Co ze mną?
– Nie mieści ci się w głowie myśl, że mogę bez ciebie żyć, tak? Naprawdę nie możesz znieść tej myśli.
– Nie o to chodzi. Jeśli tego rzeczywiście chcesz, mam nadzieję, że ułożysz sobie jakoś życie na nowo. Wiem, że potrafisz. Ale miejsce Pata jest tutaj.
– Miejsce Pata jest ze mną – oznajmiła i w jej głosie zabrzmiała stal.
Mimo to widziałem, że zaczynam trafiać jej do przekonania.
– Zostaw go u mnie – powiedziałem. A właściwie pokornie poprosiłem. – Tylko do czasu, kiedy się urządzisz. Kilka tygodni, dwa miesiące, ile będzie trzeba. Do momentu, kiedy poznasz lepiej nową pracę i znajdziesz jakieś lokum. Na ten okres pozwól mu zostać ze mną.
Obserwowała mnie uważnie, tak jakbym mówił do rzeczy, lecz mimo to nie wolno było mi ufać.
– Nie próbuję ci go odebrać, Gino. Wiem, że nigdy by mi się to nie udało. Ale nie mogę znieść myśli, że będzie się nim opiekować ktoś obcy w jakimś małym mieszkanku, podczas gdy ty będziesz ślęczeć w biurze, zapoznając się z nowymi obowiązkami. Wiem, że ty też tego nie możesz znieść.
Gina obserwowała naszego syna, który powoli wspinał się po drabince. W pewnym momencie obejrzał się ostrożnie i uśmiechnął do nas obojga.
– Muszę skorzystać z tej okazji – powiedziała. – Muszę się przekonać, czy potrafię. Teraz albo nigdy.
– Rozumiem.
– Będę do niego oczywiście codziennie dzwoniła. I sprowadzę go do siebie najszybciej, jak tylko zdołam. Może ty mógłbyś go przywieźć.
– To brzmi zachęcająco.
– Kocham Pata. Kocham mojego syna.
– Wiem o tym.
– Naprawdę wydaje ci się, że potrafisz się nim przez jakiś czas zaopiekować?
– Dam sobie radę. – Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. – Tylko do czasu, aż staniesz na nogi.
* * *
Zabraliśmy Pata do domu i położyliśmy go do łóżka. Szczęśliwy i zmęczony, wkrótce zasnął, śniąc sny, których nie miał pamiętać nazajutrz.
Gina przygryzła dolną wargę.
– Nie martw się – powiedziałem. – Dobrze się nim zaopiekuję.
– Tylko do czasu, aż się urządzę.
– Tylko do czasu, aż się urządzisz.
– Wrócę po niego – powiedziała, bardziej do siebie niż do mnie.
I w końcu rzeczywiście po niego wróciła. Ale wtedy sytuacja była już trochę inna.
Kiedy wróciła po Pata, na stoliku nie leżały już jego majtki, a na podłodze pudełka po pizzy z Mister Milano. Kiedy wróciła po naszego synka, ja też stałem się kimś w rodzaju prawdziwego rodzica.
I tutaj popełniła błąd. Myślała, że ona może się zmienić, lecz ja zawsze pozostanę taki sam.
* * *
Moi rodzice usiłowali zaradzić sytuacji, próbując zmienić życie Pata w jedno wielkie święto.
Z dnia na dzień obalona została niepodlegająca negocjacjom zasada „jedna cola dziennie”. Kiedy Pat i ja pojawiliśmy się w ich domu, czekały na niego prezenty, wśród nich specjalna wersja Powrotu Jedi („Nowe sceny, nowa ścieżka dźwiękowa, nowe efekty specjalne”). Chcieli, żeby coraz częściej u nich zostawał, bez wątpienia w nadziei, iż zastąpią moją ponurą fizjonomię i długie okresy milczenia swoim śmiechem prosto z taśmy, śmiechem tak sztucznym, że chciało mi się od niego płakać.
Chcieli także, żeby jedno z nich towarzyszyło nam zawsze do bramy przedszkola. Musieli w tym celu pokonać długą drogę – dojazd do nas zajmował co najmniej godzinę autostradą M 25 w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara – lecz mieli zamiar robić to dzień w dzień.
– Mały zasługuje na specjalne względy – oznajmił mój ojciec, wsuwając z jękiem swoje stare nogi do mojego samochodu z niskim zawieszeniem.
Читать дальше