– Nie mogłam? – zapytała Sara cichym głosem. – To wszystko przeze mnie.
Współczułam jej w tym momencie z całego serca.
– A gdyby Katie sama postanowiła, że chce odwiedzić Jacoba? Byłoby teraz tak samo.
Sara potrząsnęła głową.
– Kocham swoje dzieci. Kocham, ale popatrz tylko, co się stało. Bez chwili wahania wyciągnęłam ręce i objęłam ją. Kiedy znów się odezwała, jej słowa, gorące, parzyły mnie w szyję:
– Jestem jej matką, Ellie. Mam obowiązek jej pomóc, ale nie umiem.
Wzięłam głęboki oddech.
– W takim razie ja będę musiała to zrobić.
Wyjazd do sądu okazał się egzaminem z dyplomacji. Około szóstej trzydzieści rano na farmę Fisherów przyjechali, każde własnym samochodem, Leda, Coop i Jacob. Sarę, Samuela i Katie natychmiast przydzielono Coopowi, jedynemu kierowcy, na którym nie ciążyła ekskomunika z kościoła amiszów. Ponieważ jednak zarówno Jacob, jak i jego ciotka krępowali się zostawić swoje wozy na podwórzu u Aarona, musieli najpierw pojechać w dwa samochody do Ledy, odstawić hondę Jacoba, a potem wrócić razem po mnie. Już prawie zaczęłam panikować, że na pewno się spóźnimy, tak długo to trwało – i w tym momencie z obory wymaszerował Aaron, z wzrokiem utkwionym w oknach samochodu Coopa.
Ojciec Katie dał jasno do zrozumienia, że nie będzie obecny na rozprawie. Biskup z całą pewnością zrozumiałby jego osobiste zaangażowanie w ten konkretny proces, ale tutaj nie chodziło o biskupa, lecz o Aarona, który w tej kwestii nie potrafił dojść sam ze sobą do ładu. Być może jednak nie był to taki człowiek, jak myślałam. Może mimo wszystko nie pozwoli odjechać córce na rozprawę bez porządnego pożegnania, nawet jeśli zasady nie pozwalają mu towarzyszyć jej na sali sądowej. Coop uchylił tylne okno, żeby Aaron mógł zajrzeć do środka i pomówić z Katie.
Ale on pochylił się i wypowiedział tylko dwa ciche słowa:
– Sarah, komm .
Spuściwszy wzrok, matka Katie ścisnęła córkę za rękę i wysiadła z samochodu, zajmując swoje miejsce u boku męża. Oczy lśniły jej od łez, którym nie pozwoliła popłynąć nawet wtedy, gdy Aaron ujął ją za ramiona, obrócił i poprowadził z powrotem do domu.
Leda pierwsza zauważyła furgonetki, porozrzucane po całym parkingu przed gmachem sądu okręgowego, nakryte talerzami anten satelitarnych, upstrzone wszystkimi literami alfabetu, rozsianymi po akronimicznych nazwach stacji radiowych. Bliżej, przy samym wejściu do sądu, stały naprzeciwko siebie dwa rzędy ludzi: reporterzy z mikrofonami w garści i kamerzyści z włączonym sprzętem. Wyglądało to tak, jakby szykowali się do odtańczenia menueta, a nie do sprawozdania z rozprawy, która miała przesądzić o losie pewnej młodej dziewczyny.
– Co to jest? – szepnęła Leda.
– Trudno właściwie powiedzieć – mruknęłam. – Dziennikarz to nie człowiek.
Nagle w oknie po mojej stronie pojawiła się twarz Coopa.
– Co oni tutaj robią? Myślałem, że twój wniosek przeszedł pozytywnie.
– Wywalczyłam usunięcie kamer z sali rozpraw – wyjaśniłam. – Na zewnątrz budynku wszystkim wolno wszystko. – Odkąd sędzina orzekła w tej sprawie, nie wracałam już myślami do kwestii obecności mediów podczas procesu; miałam dość zawracania głowy z przygotowaniem obrony. Niemniej jednak ten, kto by myślał, że brak kamer na sali rozpraw spowoduje wygaśnięcie zainteresowania procesem, byłby doprawdy bardzo naiwny. Chwyciłam neseser i wyskoczyłam z samochodu, zdając sobie dobrze sprawę, że mam około dwóch minut, zanim wszyscy się domyśla, kim jestem. Stuknęłam w tylne okno samochodu Coopa, żeby odwrócić uwagę Katie od gromady reporterów.
– Chodź – powiedziałam. – Teraz albo nigdy.
– Ale…
– Innej drogi nie ma, Katie. Musimy się przebić do wejścia po tych schodach. Wiem, że ci się to nie uśmiecha, mnie zresztą też nie, w najmniejszym stopniu, ale nie mamy wyboru.
Katie posłuchała mnie, ale najpierw na jedną krótką chwilę zamknęła oczy. Zrozumiałam, że się modli, ale na pewno nie prosiła Boga o to, żeby poraził całą tę zgraję jakąś plagą z nieba; na to nie było co liczyć. Potem zaś, z gracją zadającą kłam jej młodemu wiekowi, wysiadła i wsunęła dłoń do mojej dłoni.
Fala zrozumienia przetoczyła się po parkingu z siłą tsunami, kiedy dziennikarze, jeden po drugim, zaczęli zauważać Katie, przepasaną fartuchem i w czepku na głowie. Kamerzyści zawirowali w miejscu, namierzając nowy cel i pytania zasypały nas niczym grad ciskanych oszczepów. Czułam, choć nie widziałam, jak Katie krzywi się po każdym błysku flesza i przypomniał mi się portret Doriana Graya, życie wyciekające kroplami.
– Bez komentarzy! – krzyknęłam, przepychając się przez tłumek reporterów; rozstępowali się przede mną niczym fale przecinane dziobem okrętu, ja zaś holowałam za sobą Katie.
Podczas poprzednich wizyt poznałam gmach sądu na tyle, że wiedziałam, gdzie są damskie toalety i mogłam schować się tam z Katie zaraz po wejściu. Sprawdziłam, zaglądając pod drzwiami kabin, czy żadna nie jest zajęta i oparłam się plecami o drzwi wejściowe, żeby nikt nie mógł dostać się do środka.
– Dobrze się czujesz?
Katie przytaknęła, chociaż trzęsła się na całym ciele, a oczy miała szeroko otwarte, rozbiegane.
– Ja. Ale nie spodziewałam się czegoś takiego.
Ja również się tego nie spodziewałam, a poza tym miałam obowiązek uprzedzić ją, że będzie jeszcze gorzej, i to znacznie, zanim doczekamy się poprawy, ale zamiast to zrobić, wzięłam tylko głęboki oddech, czując, jak na samym dnie płuc zalega woń strachu Katie. Odepchnęłam dziewczynę na bok, wbiegłam do najbliższej kabiny i zwymiotowałam do muszli; torsje trzęsły mną dopóty, dopóki miałam coś w żołądku.
Nie wstając z kolan, z twarzą rozpaloną i nabiegłą krwią, przycisnęłam czoło do chłodnej ścianki działowej z włókna szklanego. Zaczęłam nabierać powietrza, płytkimi, krótkimi oddechami i w końcu udało mi się jakoś zebrać w sobie, oderwać kawałek papieru toaletowego i otrzeć usta.
Pytanie, które zadała mi Katie, poczułam jak ciężar zrzucony na plecy.
– Ellie, a ty? Dobrze się czujesz?
Nerwy, pomyślałam, ale przecież nie mogłam się przyznać do czegoś takiego własnej klientce.
– Chyba coś zjadłam i mi zaszkodziło – odpowiedziałam, wykonując najładniejszy służbowy uśmiech. Wstałam z klęczek. – No to co? Idziemy?
Katie nie zdejmowała rąk z blatu stołu dla obrony, przesuwając palcami po gładkiej, wypolerowanej powierzchni. Były tam miejsca, gdzie gołe drewno przeświecało przez lakier wytarty dłońmi tej niezliczonej armii oskarżonych, którzy siedzieli w tym samym miejscu. Ilu z nich naprawdę było niewinnych?
Sala sądowa, tuż przed rozprawą, nie jest oazą spokoju, tak jak to się widuje w telewizyjnych tasiemcach prawniczych. Wprost przeciwnie, panuje tam zamęt: pisarz sądowy przekopuje papiery w poszukiwaniu właściwej teczki, pomocnik szeryfa czyści nos chustką w groszki, dmąc w nią z całej siły, publiczność siedząca w ławkach obgaduje wiadomości z porannych gazet, siorbiąc kawę ze styropianowych kubków. Akurat tego dnia było nawet głośniej niż zazwyczaj, a przez ogólny gwar docierały do mnie fragmenty toczonych rozmów, przeważnie na temat Katie, która, siedząc w ławce, przypominała zwierzę na wybiegu w zoo, tak samo wyrwana ze swojego naturalnego środowiska dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości.
– Katie – odezwałam się do niej cicho, a ona podskoczyła prawie pod sam sufit.
– Dlaczego nie zaczynają? – zapytała.
Читать дальше