Surfowałam po Internecie dopóty, dopóki oczy nie zmęczyły mi się tak, że nie dawałam już rady. Kiedy zegar wybił północ, byłam otoczona mnóstwem notatek na temat wilków i genetyki, ale nie przybliżyłam się do rozwiązania zagadki, dlaczego Matthew Clairmont interesował się manuskryptem Ashmole 782 .
Następny ranek był szary i znacznie bardziej typowy dla początków jesieni. Pragnęłam tylko jednego: otulić się paroma warstwami swetrów i zostać w mieszkaniu.
Jedno spojrzenie na pochmurne niebo przekonało mnie, żeby nie wracać na rzekę. Zamiast tego wyszłam pobiegać. Pomachałam ręką nocnemu portierowi, który spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale zachęcił mnie uniesionym w górę kciukiem.
Z każdym kłapnięciem stóp po chodniku coraz bardziej się rozluźniałam. Gdy dotarłam do żwirowanych alejek uniwersyteckiego parku, oddychałam głęboko i czułam się zrelaksowana i gotowa do spędzenia długiego dnia w bibliotece. Bez względu na to, ile i jakich istot się tam zgromadzi.
Gdy wracałam, zatrzymał mnie portier. – Doktor Bishop?
– Słucham?
– Przykro mi, że nie wpuściłem wczoraj wieczorem kogoś, kto chciał panią odwiedzić, ale takie zasady obowiązują w college'u. Gdyby miała pani gości następnym razem, proszę uprzedzić nas o tym, a poślemy ich prosto na górę.
Moje dobre samopoczucie wyparowało w mgnieniu oka.
– To był mężczyzna czy kobieta? – spytałam ostro.
– Kobieta.
Zrezygnowana opuściłam ramiona.
– Wyglądała bardzo przyjemnie, a ja zawsze lubiłem Australijczyków. Zachowują się sympatycznie, nie będąc, jakby to powiedzieć… – Portier przerwał, ale było jasne, co chciał powiedzieć. Australijczycy przypominali Amerykanów, ale nie byli tacy bezczelni. – Dzwoniliśmy do pani na górę.
Zmarszczyłam brwi. Wyłączyłam dzwonek telefonu, ponieważ Sarah nigdy nie umiała prawidłowo obliczyć różnicy czasu między Madison a Oksfordem i zawsze dzwoniła w środku nocy. To wyjaśniało sprawę.
– Dziękuję za informację. Z pewnością uprzedzę pana o moich przyszłych gościach – przyrzekłam.
Wróciłam do mieszkania, zapaliłam światło w łazience i stwierdziłam, że ostatnie dwa dni sporo mnie kosztowały. Kółka, jakie wczoraj pojawiły się pod moimi oczami, teraz przypominały siniaki. Rozejrzałam się za podobnymi siniakami na ramionach, ale ze zdziwieniem zobaczyłam, że nie ma po nich śladu. Uścisk wampira był tak silny, że z całą pewnością mógł zmiażdżyć naczynia krwionośne pod skórą.
Wzięłam prysznic i wciągnęłam luźne spodnie i golf. Ich niezmącona czerń podkreślała mój wzrost i minimalizowała atletyczną budowę, ale też sprawiała, że przypominałam trupa, toteż narzuciłam na ramiona miękki jasnoniebieski sweterek. Wprawdzie podkreślał on sine podkowy pod oczami, ale przynajmniej nie wyglądałam już tak upiornie.
Moje włosy groziły, że będą stać dęba i trzaskać iskrami przy każdym ruchu. Jedynym wyjściem było zebrać je do tyłu i związać w bezładny kok u nasady szyi.
Wózek Clairmonta wyładowany był manuskryptami, musiałam pogodzić się z jego obecnością w czytelni księcia Humfreya. Podeszłam do kontuaru, prężąc sztywno ramiona.
Również dzisiaj kierownik i obaj dyżurni kręcili się dokoła niczym niespokojne ptaki. Tym razem biegali po trójkącie między kontuarem, katalogami manuskryptów a biurem kierownika. Nosili stosy pudełek i popychali wyładowane manuskryptami wózki pod czujnym okiem chimer do trzech pierwszych wnęk ze starymi stołami.
– Dziękuję, Sean. – Z głębi dobiegł głęboki uprzejmy głos Clairmonta.
Dobrą wiadomością było to, że nie muszę już dzielić stołu z wampirem.
Zła polegała na tym, że nie mogłam wejść do biblioteki ani z niej wyjść – lub zamówić książki czy manuskryptu – nie narażając się na to, że Clairmont będzie obserwował każdy mój ruch. W dodatku dziś mógł korzystać ze wsparcia.
W drugiej wnęce nieznajoma drobna dziewczyna układała papiery i skoroszyty. Miała na sobie długi, luźny brązowy sweter, który sięgał niemal jej kolan. Gdy odwróciła się do mnie, przestraszyłam się na widok jej w pełni dojrzałej twarzy. Miała bursztynowoczarne oczy, zimne jak ukąszenie mrozu.
Nawet bez ich dotknięcia jej błyszcząca blada cera i nienaturalnie grube lśniące włosy zdradzały, że jest wampirem. Wężowe sploty okalały faliście jej twarz i opadały na ramiona. Zrobiła krok w moją stronę, nie próbując nawet ukryć zręcznych, pewnych siebie ruchów. Rzuciła mi miażdżące spojrzenie. Najwyraźniej nie było to miejsce, w którym chciała przebywać, i obwiniała o to mnie.
– Miriam! – zawołał cicho Clairmont, ukazując się w środkowym przejściu. Zatrzymał się zaraz i na jego ustach pojawił się grzeczny uśmiech.
– Dzień dobry, doktor Bishop. – Przeciągnął palcami po czuprynie, zostawiając ją w jeszcze bardziej artystycznym nieładzie. Poklepałam się bezwiednie po własnych włosach i wcisnęłam za ucho luźny kosmyk.
– Dzień dobry, profesorze Clairmont. Widzę, że pan wrócił.
– Tak. Ale dzisiaj nie będę siedział koło pani w Selden End. Zdołali ulokować nas tutaj, gdzie nikomu nie będziemy przeszkadzać.
Wampirzyca zwaliła na stół stos papierów. Clairmont się uśmiechnął.
– Pozwoli pani, że przedstawię pani koleżankę, doktor Miriam Shephard, z którą prowadzę wspólne badania. Miriam, poznaj doktor Bishop.
– Miło mi – powiedziała chłodno Miriam, wyciągając do mnie rękę. Ujęłam ją, zszokowana kontrastem między jej drobną i zimną dłonią a moją, większą i cieplejszą. Chciałam zabrać rękę, ale ścisnęła ją mocniej, zgniatając razem kości moich palców. Kiedy w końcu puściła moją dłoń, musiałam oprzeć się pokusie, żeby nią nie potrząsnąć.
– Mnie również miło panią poznać, pani Shephard. – Przez chwilę staliśmy we trójkę jednakowo zakłopotani. O co można było zapytać wampira z samego rana? Sięgnęłam po komunały używane w takich sytuacjach przez ludzi. – Chyba powinnam zabrać się do roboty.
– Życzę produktywnego dnia – rzekł Clairmont, składając ukłon równie chłodny jak powitanie Miriam.
Koło mnie pojawił się pan Johnson, niosąc w rękach mały stosik szarych pudełek z zamówionymi przeze mnie manuskryptami.
– Umieściliśmy panią dzisiaj na A cztery, doktor Bishop – oznajmił, wydymając z zadowoleniem policzki. – Zaniosę te rzeczy na pani miejsce. – Clairmont miał tak szerokie ramiona, że nie mogłam dojrzeć za nimi, czy leżały na jego stole jakieś manuskrypty. Stłumiłam ciekawość i ruszyłam za kierownikiem czytelni w kierunku mojego stałego miejsca w Selden End.
Ale mimo że Clairmont nie siedział koło mnie, miałam świadomość jego obecności, gdy wyjmowałam długopisy i włączałam komputer. Siedziałam plecami do pustego pomieszczenia. Sięgnęłam po pierwsze pudełko, wyjęłam oprawiony w skórę manuskrypt i umieściłam go w kołysce.
Niebawem pochłonęło mnie czytanie i robienie notatek, toteż załatwiłam się z pierwszym manuskryptem w niecałe dwie godziny. Na moim zegarku nie było jeszcze jedenastej. Do lunchu zostało dość czasu, aby zabrać się do kolejnego tomu.
Manuskrypt w następnym pudełku był mniejszy niż poprzedni, ale zawierał interesujące szkice alchemicznego oprzyrządowania i strzępy chemicznych procedur, które przypominały niesamowitą kombinację radości gotowania i podręcznika truciciela. Postaw na ogniu pojemnik z rtęcią i gotuj ją przez trzy godziny, zaczynała się jedna z instrukcji, a kiedy połączysz ją z Filozoficznym Dziecięciem, weź to i poddawaj rozkładowi dotąd, aż Czarny Kruk sprowadzi nań śmierć. Moje palce fruwały po klawiaturze, nie tracąc rozpędu z upływającymi minutami.
Читать дальше