– Tak – powiedział zadowolony – później chyba przyjdę.
Patrzył, jak oddala się spokojnym, równym krokiem. Trzeba się zastanowić. Coś bardzo jej zależy. Obejrzał pięćdziesiąt złotych i zawrócił w stronę „Dworcowej”.
*
– Otóż, proszę pana, nie należy ufać ludziom na ogół – zatoczył się lekko rzecznik prasowy przedsiębiorstwa
– Ja tam wspomniałem panu o takiej historii…
Paweł poczuł jego czujne spojrzenie i zastanowił się, czy tamten rzeczywiście był aż tak pijany.
Krążyli razem już z pół godziny w okolicy domu ekonomisty nowymi ulicami, nie pokrytymi jeszcze chodnikiem, ślizgając się po gliniastych wzgórkach i balansując między kałużami na porozrzucanych płytach. Deszcz padał coraz większy i Paweł poczuł naraz ochotę na szybki odwrót do domu, gdzie była wprawdzie Wanda, ale po pół godzinie wszystko wróciłoby do normy, byłoby coś ciepłego do picia i w ogóle wszystko byłoby znajome, od dawna ułożone i oczywiste. Minęło sporo czasu, odkąd wyszli. Powinien już tam wrócić, wejść po schodach, zadzwonić, ona otworzyłaby mu drzwi, może już w rozchylonym szlafroku.
Bez rezultatu starał się przywołać uczucie podniecenia.
– Ekonomistę znam od dawna, jest to człowiek wybitnie zasłużony dla przedsiębiorstwa. Poznałem go w minionym okresie. Wiatr hulał ulicami stolicy, przenosił stare gazety, ludzie mieli podniesione kołnierze i niespokojne oczy…
Szedł obok w oblepionych gliną luksusowych butach, z pewnością za wiedzą i namową żony, która powiedziała zresztą wyraźnie, że gdyby się przeszedł, dobrze by mu to zrobiło. Ekonomista nie wyszedł razem z nimi, został na górze, ale ostentacyjnie podkreślał przedtem, że wzywają go ważne sprawy i dziś jeszcze odwiedzić musi przyjaciela zza granicy, który zatrzymał się w hotelu, i kto wie, czy nie pozostanie z nim do rana. Paweł poczuł dla niego coś w rodzaju współczucia i sympatii, że opuścić musi własny dom w taką pogodę, włóczyć się gdzieś, i wyobraził sobie, jak tamten podchodzi do żony i pyta, czy on, Paweł, przyjdzie. Brała go sobie dość swobodnie, jeszcze za pośrednictwem męża. Co on o tym właściwie myśli? Jak się będzie w stosunku do niego zachowywał? Czy rzeczywiście go będzie popierał i na ile? Co mu załatwi? A jeżeli nie będzie go chciała na dłużej, to jak on się zachowa? Wyrzuci go? Czy przeciwnie, może polubi? Właściwie – gdyby nie Wanda – toby może tam nie poszedł, to znaczy, gdyby czekał ktoś inny zamiast Wandy. Ale tak to nawet będzie jakiś protest przeciw Wandzie, przeciw temu życiu z nią, posłusznemu i płaskiemu. Raczej go polubi i będzie chyba go popierał, raczej tak.
– Po studiach widzę przed panem świetnie, naprawdę świetnie – zakołysał się na nierównej płycie rzecznik. – Rozkopali, cholera! Dawno mieli skończyć i takie porządki.
Paweł zatrzymał się. Tak, teraz powinien zawrócić, odczepić się od niego i iść do tamtej. A gdyby mu się nie udało odczepić? Wtedy byłby właściwie usprawiedliwiony, mógłby wrócić do Wandy, autobus jest nawet niedaleko. Ale jak by się wtedy zachował ekonomista?
– No – zatrzymał się także rzecznik – to bardzo miło było mi pana poznać. Mieszkam tu – pokazał odległy o kilkadziesiąt metrów blok. Naprawdę bardzo miło.
– To jeszcze odprowadzę pana kawałek – powiedział szybko Paweł. Zawsze jeszcze opóźni się wszystko, jeszcze i dwieście kroków i potem osiemset czy dziewięćset z powrotem. Nogi kompletnie mokre, gardło znowu kłuło. No tak, chyba mam gorączkę – dotknął czoła – chyba tak. Najlepsze będzie, jak się u niej rozchoruję. Ta woda w butach! Jak w ogóle zdejmować takie buty?
Z drugiej strony zbliżały się w ich kierunku jakieś postacie.
– To jak, Heniu, będzie co z tego? O Jezu, co ci zależy? Wrzucisz sobie, i co takiego? – zachlapał w kałuży Czesiek. – Cały zmokłem – zastanowił się. Heniek pośliznął się na glinie i zaklął.
– Gub się stąd – powiedział – już! Jestem umówiony.
Kiedy po rozmowie z Danką wrócił do „Dworcowej”, tamten znów się przykleił, lazł za nim spory kawał.
– Coś ty, Heniu, coś ty?
Z przeciwnej strony nadchodziło dwóch mężczyzn. Heniek pośliznął się znowu. Jednak wypił dzisiaj sporo. Niewyraźnie rozróżniał sylwetki. Jeden był wyższy, młodszy. Słyszał za sobą dreptanie Cześka. Opuścił głowę, przechodząc potrącił jednego z nich.
– Co za zachowanie! Chuligaństwo jakieś! – wykrzyknął rzecznik.
– Niech pan zostawi – zaniepokoił się Paweł, rozglądając się niepewnie.
– Trzeba, proszę pana, tępić na każdym kroku – zaczął tamten. Urwał nagle, uderzony z dołu przez Heńka, zatoczył się na płot i osunął pod nim na ziemię.
Paweł zrobił krok w jego stronę, myśląc ze wściekłością, że to przez tego idiotę i jego głupie gadanie ta cała historia, potem odwrócił się i czując krew w ustach upadł w kałużę. Leżąc uświadomił sobie, że tamten uderzył go z tyłu bardzo mocno, chyba miał coś w ręku. Naokoło wzbierało lepkie zimno. „W tym stanie już w ogóle nie mogę tam iść” – przestraszył się. Tamci odsunęli się parę metrów; chyba dadzą już spokój. Podniósł się, dotknął ostrożnie dłonią twarzy, przestraszył się silnego bólu, czerwonych śladów na dłoni. Bolały go plecy – padając uderzył o coś twardego. Podniósł prostokątną bazaltową kostkę, obejrzał ją ze zdziwieniem; nie czuł jej ciężaru.
– Uważaj, Heniu, ma kamień, uważaj! – zapiszczał jakiś głos. Ten, który uderzył go przedtem, szeroki w skórzanej kurtce, szedł w jego stronę manipulując przy kieszeni. Tak, Paweł widział to już teraz wyraźnie – miał w ręku nóż.
Rzecznik podnosił się wolno. Tamten ostrożnie przystanął.
Po co ten nóż? Po co? Nie, to przecież niemożliwe, żeby pomyślał, że rzuci w niego kamieniem, to niemożliwe! Może by upuścić kamień na ziemię? Tamten by zrozumiał… Albo zacząć uciekać już, nagle, po tej płycie na lewo – tam dalej jest trochę suchego. Są chyba pijani, nie dogoniliby go. Jakieś dwieście kroków i klatka schodowa… Spojrzał błagalnie na tamtego. Nie widział wyraźnie jego twarzy. Tak, upuścić kamień. A może upaść? Wtedy chyba dałby spokój. To jeszcze pewniejsze od kamienia. Spojrzał na ziemię.
Nagle zatupotały kroki. Kątem oka zobaczył, że rzecznik biegnie w stronę domu.
– Chodź, Heniu! Trzaśnij i chodź. Bez ciebie w ogóle się nie ruszą, a ja już… – nadpłynął piskliwy głos.
Nie mógł się przewrócić, nie mógł upuścić kamienia, mięśnie miał zupełnie sztywne. Zresztą jeśli upadnie, tamten zacznie go kopać. Poczuł straszliwą słabość. Poruszył nogami – jednak mógł wykonać jakiś ruch. A gdyby rzucić? Rzucić w tę twarz przed nim? Zamazać ją jeszcze bardziej? Nie, nie zdążyłby nawet zamachnąć się. Tamten mógłby się uchylić. Wyciągnął dłoń z kamieniem do przodu, chcąc jakby oddać go tamtemu, a jednocześnie przytrzymać go na odległość ręki. Wtedy Heniek uderzył. Dwa razy, mocno, starannie. Paweł zabełkotał coś i wolno usiadł w kałuży. Opierając się o płot podniósł się na zgiętych nogach, pochylony, zrobił parę kroków. Ślizgając się rękami po deskach i zataczając począł biec. Słyszał ich za sobą. Ciągle nie wierzył, że to może być koniec. Właściwie nie biegł już, tylko słaniał się po rozkopanej ulicy, czując krew w ustach i na przyciśniętych do brzucha dłoniach. Zrobił jeszcze parę kroków i upadł. Spróbował się podnieść, przyklęknął i naraz ciężko poleciał na twarz, kopiąc rozmokłą ziemię.
Читать дальше