– I nagle w czasie tej łapanki podchodzi do mnie ogromny gestapowiec i kopie mnie w dupę… I mnie to niesłychanie podnieca.
– No to się strasznie cieszę, że cię widzę. Pamiętasz, taka chwila, i akurat dziś… Gdzie masz stolik? Sam jesteś? Siadaj z nami. Zajrzyj przed północą, wypijemy. Poznaj Ingę, moją… tę… narzeczoną. Co za zdarzenie! Narzeczona podała mi rękę. Była nieduża, tęgawa. Ostro wycięta suknia odsłaniała białe, pełne ciało.
Poruszyła się szeleszcząc zwojami tafty. Na plecach, tam gdzie ramiączka sukni wpijały się w ciało, powstawały czerwone znaki.
– A to moi przyjaciele. – Uścisnąłem dłonie dwóm mężczyznom w identycznych czarnych garniturach i srebrzystych muszkach. – A to jest Blanka. Musiałeś o niej słyszeć albo widzieć ją w telewizji, bo śpiewa.
Blanka przyjrzała mi się uważnie, była nawet dość ładna, chyba rzeczywiście śpiewała w jakiejś kawiarni. Ucałowałem rękę jeszcze jednej kobiety, która stała z nimi, i odszedłem w stronę wielkiej sali, gdzie zaczęto tańczyć. Obejrzałem się jeszcze raz za tamtymi, ale wtopili się już w tłum, przemierzający nerwowo salę w poszukiwaniu miejsca, kotłujący się przy stolikach. Długie, szerokie okna zasłonięto błękitną bibułką ozdobioną gwiazdami i tylko przez szpary można było zobaczyć jezioro, które zresztą wyglądało teraz jak zwykłe, pokryte śniegiem pole. Po schodkach przeszedłem do małej salki szczelnie wyklejonej połyskliwymi plakatami, w której urządzono bark. Tutaj tłoku jeszcze nie było. Wypiłem jakąś wódkę, potem następną, realizując bony konsumpcyjne, cofnąłem się pod ścianę i obserwowałem ożywionych ludzi, wykonując szklanką ruchy celowo bezsensowne i wolne, ale nikt nie zwracał uwagi na moje ironiczne istnienie w rogu koło srebrno-błękitnego okna, więc przestałem wywoływać w sobie uczucie pogardy i starałem się teraz przez jakiś czas odnaleźć uczucie radości, że jestem bez Ewy, że mogę spokojnie stać pod oknem i wykonywać takie właśnie wyniosłe gesty. Potem zrezygnowałem z poszukiwania satysfakcji i próbowałem odczuwać tylko ulgę.
– Ale ona była taka lojalna, że jak jakiś narzeczony oświadczył się jej, to ona zawsze mówiła: „Owszem, kochanie, ale ja jestem łysa.” I zdejmowała perukę…
– Teść, choć był sfanatyzowany, nie dał na mnie złego słowa powiedzieć, szczycił się mną, „wy się śmiejecie, a my pieniądze będziemy rachować”, bo ich nam nie brakowało…
Przesuwałem się w stronę sali głównej. Przy wejściu kilkanaście osób patrzyło w górę, na krążącą pod sufitem lampę w kształcie sputnika, dającą kolejno światło czerwone, zielone i białe.
– Bardzo dużo przychodziło do mnie młodzieży, bym ich uczył grać na akordeonie. Po tej linii miałem też kwalifikacje i często grywałem na różnych ucztach towarzyskich zarobkowo. Dużo tym pomagałem sobie, a jeśli chodzi o naukę młodych, to z zamiłowania bezpłatnie uczyłem ich.
– No chodź stąd!
– Nie.
– Więc kiedy ten gestapowiec kopnął mnie w dupę, to mnie to niesłychanie podnieciło.
– I rozumiesz, on wywiózł ją za miasto i skręcił w boczną aleję.
– I wtedy, jak ona zdejmowała tę perukę, to w ogóle każdy uciekał.
Przepchnąłem się w stronę umieszczonej w rogu estrady, gdzie wodzirej przeprowadzał naukę najmodniejszego nowego tańca la-ba-da.
– Tańczymy la-ba-da, la-ba-da, tańczymy la-ba-da, bęc.
– Ferma drobiu promieniowała w całej Polsce, niestety, trzeba było pomóc władzom, które borykały się z trudnościami. Coraz więcej czasu traciłem na pracę społeczną, społeczeństwo zaczęło mnie znienawidzać, ja widząc obce do mnie ustosunkowanie się społeczeństwa przyjmowałem funkcje. Spółdzielnie trzeba było zakładać, byłem przekonany. Nie wiedziałem nic o tym prymitywizmie na wyższym szczeblu, jakim był kult jednostki. – Podał mi kieliszek dużą dłonią, jakby za dużą dla niego, powiększoną przez to jeszcze, że wyłaziła z przykrótkich rękawów czarnej marynarki, która z przodu w ogóle nie mogła się dopiąć, wcisnął mi go i te za duże ręce przyciągnęły mnie bliżej, a on mówił wyschniętym, matowym głosem, mówił dalej, chociaż nie znałem go w ogóle i nie odpowiadałem. Zaczął opowiadać może dlatego, że zatrzymałem przez chwilę wzrok na nim, to znaczy na tych rękach, kusej marynarce i pozacinanej przy goleniu, cienkiej szyi, przeciętej zmarszczkami, w których zaschły ślady krwi. Mówił więc, chociaż przerywałem mu, tłumaczyłem, że musiał się omylić, że w niczym mu nie mogę pomóc, dalej wypowiadał jednostajnym głosem słowa, do których nie miał żadnego przywiązania, i mówił jakby bez nadziei, że któreś z nich może mną wstrząsnąć, poruszyć, wytrącić z obojętności. Dlatego pewno nie kontrolował mojego zachowania, nie badał, czy słucham, tylko manewrując rękami przytrzymywał mnie, przesuwał się za mną stale.
– Działo się to ze mną, działo! A co się działo? Takie głupstwo, że mi nagle dwudziestoczteroletnia żona zmarła. Co tam, głupstwo z żoną. To jest sprawa spółdzielni.
– Tak więc jednego razu ta żona szwedzkiego konsula prosi go, żeby wyjechali sobie, ot tak, wieczorem na spacer. A potem mówi mu: „Zatrzymaj, kochanie, na chwilę, przejdźmy się.”
Bo ona nic nie wiedziała o tamtejszych zwyczajach…
– Ale raz spotkała takiego mężczyznę, że jak zdjęła przed nim perukę, to on ani drgnął.
– No chodź…
– Nie mogę, jestem z kimś.
– To niemożliwe: pogrzeb kościelny, żona działacza – tak mówili.
Z boku pomachał mi ten dawny kolega. Próbował z narzeczoną wciągnąć się w la-ba-da.
– Co u ojca? – krzyknął. – Zresztą pogadamy potem. – Uśmiechnął się i otarł pot z szerokiej, zarumienionej twarzy.
– Tańczymy la-ba-da, la-ba-da, la-ba-da…
– Była noc. Budzę się, a tu stoi osoba nade mną, trzy ma siekierę w rękach. Prawie miał zadać cios. Szybko pochwyciłem go i odebrałem mu tę siekierę. Mówię do niego: „Teściu, co wy robicie?”…
Przeciskałem się przez coraz ciaśniej wypełnioną salę, wirujący sputnik rzucał teraz światła srebrzyste i żółte, odbijające się efektownie w chromowanych poręczach krzeseł. Anna miała stolik blisko zasłoniętego okna, pomachała mi ręką, Tomasz napełnił kieliszki, uśmiechając się uprzejmie. „Nowy Rok, Nowy Rok” – zanucił. Odpowiedziałem ciepłym uśmiechem. Anna pogłaskała go po twarzy.
W sali balowej nastąpiło pewne zamieszanie w związku z przygotowaniami do występu artystów. Wodzirej zapowiedział przerwę w szkoleniu w la-ba-da i zaprosił na estradę piosenkarza. Nasz stolik znajdował się na podwyższeniu, więc wszystko było znakomicie widać. Piosenkarz był bardzo młody, śpiewał historię o chłopaku ze Śląska, którego Niemcy wzięli do wojska, ale on nie chciał walczyć z braćmi, więc zamknięto go w celi, a on wtedy myślał o swojej dziewczynie. Czterech chłopców z gitarami włączało się chórem we fragment a dziewczynie.
Anna zapytała, gdzie się podziewałem, i teraz mnie pogłaskała po twarzy. Wyjaśniłem, że chciałem obejrzeć wszystko, że teraz się tańczy nowy taniec la-ba-da – trochę ją to zainteresowało. A ja zastanawiałem się, co tu właściwie robię, po co siedzę z nimi przy stoliku, i zacząłem przez chwilę rozczulać się nad swoją sytuacją, swoją samotnością tutaj, a potem pomyślałem o pierwszym spotkaniu z Anną, kiedy po odejściu ostatnim Ewy zdecydowałem się podejść do niej, a przedtem długo ją obserwowałem, bo jadaliśmy w tym samym miejscu obiady. Przychodziła tam z Tomaszem, którego również nie znałem, ale kiedyś zjawiła się sama i wtedy przysiadłem się, bo naokoło nie było miejsc, a właściwie ta ona uśmiechnęła się i zaproponowała, żebym usiadł. Tymczasem chłopak w tej piosence został rozstrzelany, zresztą do końca myślał tylko o swojej dziewczynie, w związku z czym zdawać się mogło, że nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Chłopcy na gitarach urwali, włączył się perkusista imitując werbel, zgasło światło, po czym na estradę wbiegły cztery modelki w spódniczkach mini. Sala zareagowała żywymi oklaskami.
Читать дальше