– No to jak – zagadnęła, gramoląc się do wynajętego pikapu. – Co mnie omija w Los Angeles?
Will wzruszył ramionami.
– Sama wiesz, mnóstwo smogu, ulewne deszcze, hollywoodzki rozgłos. – Zerknął na nią w nadziei, że Cassie rozumie, iż nie mówi o niej. Słuchał uważnie tych idiotycznych relacji z branży rozrywkowej, ale nikt nie wspominał o zniknięciu Cassie Rivers.
Na budynku nie wisiał szyld, ponieważ wszyscy i tak wiedzieli, że tu jest bar. Panował w nim dość spory tłok, jako że był to najbliższy lokal, w którym mieszkańcy rezerwatu, gdzie panował zakaz handlu alkoholem, mogli się napić, i Will miał nadzieję, że to nie stworzy problemów. Nie powiedział nic Cassie, ale powszechnie wiadomo było, że na parkingu z przerażającą częstotliwością dochodzi do bójek z użyciem noża i gwałtów, a policja trzyma się z daleka, zamiast szukać sprawców. Za podrapanym kontuarem wisiał wyblakły napis, głoszący: Lel Lakota Kin Iyokipisni, „Siuksom wstęp wzbroniony”, rozłupany na pół tomahawkiem, który utkwił w krokwi.
Cassie nie tylko była jedyną białą osobą w barze, ale też należała do nielicznych kobiet. Dreptała nerwowo za Willem, usiłując ignorować spojrzenia rzucane w jej stronę niczym wyzwanie. Wybrali stolik w kącie, skąd nic nie zasłaniało telewizora. Cassie usiadła na krześle koło szafy grającej, z której płynął lament Loretty Lynn, i położyła dłonie na oświetlonej tablicy z tytułami piosenek. Opuszki jej palców zapłonęły różowo.
– Oni oglądają hokeja – powiedziała. Nie przyszło jej do głowy, że w ten wieczór ktoś może nie oglądać oscarowej gali. Może tak było w L. A., ale nie w Pine Ridge, gdzie najbliższe kino oddalone było o godzinę jazdy.
Will pustym wzrokiem wpatrywał się w śnieżący ekran, na którym krążek śmigał po szarawym lodzie.
– Zostaw to mnie – odparł. Wstał i przerzucił nogę nad oparciem krzesła jak kowboj zsiadający z konia. Podszedł do baru i oparł się o łokciami o lepki drewniany blat.
– Hau, kola – powiedział, by zwrócić na siebie uwagę barmana.
Barman był otyły i miał włosy splecione w dwa długie warkocze, związane na końcach sznurowadłami. Wycierał szklanki.
– Czym mogę służyć? – zapytał obojętnie.
– Jedno piwo Rolling Rock i szklankę wody – odparł Will. – A tamta pani prosi o zmianę kanału.
– Pieprzyć to. – Barman otworzył piwo, zahaczając kapsel o krawędź baru. – Trzy dolce.
Will spodziewał się tego. Podał barmanowi pięćdziesięciodolarowy banknot prosto z koperty z wypłatą; gotów był iść o zakład, że facet w życiu takiego nie widział.
– Jeśli o dziewiątej przełączysz na ABC, możesz zostawić sobie resztę.
Wrócił do stolika i postawił szklankę z wodą przed Cassie, która siedziała na brzeżku krzesła.
– Będą oglądać? – zapytała bez tchu.
– Jasne. – Will stuknął szyjką butelki o szklankę w toaście i pomyślał, że jakimś cudem ta piekielna dziura w Dakocie Południowej służy Cassie. – Chodzą plotki, że zostałaś Wielką Indianką.
Cassie oblała się rumieńcem.
– Dziękuję.
– Wielu Siuksów potraktowałoby to jak obelgę, powód do bójki. – Will roześmiał się. – To nie miał być komplement.
Obracając szklankę w dłoniach, Cassie spojrzała na niego.
– W każdym razie staram się dopasować – powiedziała z naciskiem.
Czego ty nigdy nie robiłeś. Oskarżenie zawisło pomiędzy nimi, a chociaż Will wierzył, że stworzył sobie gruby ochronny pancerz, przeżył szok, gdy pojął, jak wiele rzeczy, których Cassie nie mówi, wciąż sprawia mu ból. Jego dziadek prawie się w niej zakochał, babka nie przestawała o niej opowiadać. Raniła go świadomość, że kobieta, w której żyłach nie płynie kropla krwi Siuksów, potrafiła znaleźć dla siebie niszę tam, gdzie on nie zdołał nawet stanąć na palcach.
Mrużąc oczy, Will zrobił to, co stało się jego drugą naturą podczas tych lat, które jako człowiek pośledniejszej kategorii przeżył w Pine Ridge: odpowiedział atakiem. Wolno pokiwał głową, jakby dość długo zastanawiał się nad rozkładem dnia Cassie.
– Starszyzna żałuje, że wszyscy wasicun nie są tacy jak ty. Chodzisz wszędzie z Cyrusem, wypytujesz znachora o korzonki i zioła. Zrobiła się z ciebie mała squaw.
Cassie zadarła brodę, choć nie miała ochoty wdawać się w konflikt z człowiekiem, który ją tu przywiózł.
– A według ciebie, co mam robić przez cały dzień? Leżeć na kanapie i patrzeć, jak znika mi talia? Poza tym to przypomina obóz harcerski: nocne podchody w lesie i tak dalej. Dobrze jest wiedzieć różne rzeczy. Przypuśćmy, że zabłądziłabym w lesie i skręciła sobie kostkę…
– Przypuśćmy, że w L. A. są lasy i zamknięto wszystkie całodobowe apteki? – Will parsknął i dopił piwo potężnym haustem. – Przecież zamierzasz wrócić, prawda?
Twarz Cassie stężała i przez okropną chwilę Will był przekonany, że kobieta zaraz się rozpłacze. Nie wiadomo dlaczego wróciło wspomnienie z drugiej klasy, kiedy do szkoły przyszedł nowy uczeń. Horace był Indianinem tylko w jednej czwartej i Will zaprzyjaźnił się z nim, bo uznał, że winien jest coś koledze, który przejął po nim rolę kozła ofiarnego. Rzeczywiście: ci sami brutale, którzy wcześniej deptali Willowi kanapki i łamali ołówki, teraz proponowali mu udział w meczach baseballu i zapraszali go do siebie w weekendy. Will pamiętał ciepło, które rozlało mu się w żołądku, gdy pojął, iż został zaakceptowany. Zanim się zorientował, zachowywał się jak dawni prześladowcy. Uświadomił to sobie pewnego dnia, gdy po lekcjach ukryci za kępą drzew czekali, aż zza zakrętu wyjdzie Horace, po czym obrzucili go kamieniami i gałęziami.
Owym przełomem był widok kolegi. Horace patrzył wyłącznie na niego, na nikogo innego, jakby mówił: Nie, tylko nie ty.
Will potrząsnął głową, nie bardzo wiedząc, co to ma wspólnego z Cassie – poza tym strasznym uczuciem, które go ogarnęło, gdy sobie uświadomił, jak bardzo zranił kogoś, kto nic złego mu nie zrobił.
– Hej – powiedział, próbując rozluźnić atmosferę. Głową wskazał telewizor. – Przegapisz galę.
Tak jak prosił, barman zmienił kanał na piętnaście minut przed transmisją z ceremonii. Will nie miał pojęcia, co ją poprzedzało, uznał, że to jakiś głupi sitcom. Ale na ekranie nad jego głową pojawił się Alex Rivers, a obok niego na sofie siedziała Cassie.
– Wywiad z Barbarą Walters – mruknęła. Trzymała serwetkę tak kurczowo, że kłykcie jej zbielały, a mokry papier przedarł się na pół. Wybuchnęła histerycznym śmiechem. – Miał być drugi, nie ostatni. Drugi.
Przez głowę przebiegało jej tysiąc myśli: A gdyby Alex od początku wiedział, że wywiad z nim nadany zostanie na końcu? Może nie doszłoby między nimi do tej kłótni i wcale nie musiałaby uciekać? Wpatrywała się w znajome zasłony salonu, w deszcz bijący w krzewy azalii za oknem, w bukiet lilii, które scenograf Barbary Walters umieścił na stoliku do kawy, gdzie zwykle leżał wielki album z okładkami „New Yorkera”.
Przede wszystkim jednak patrzyła na Alexa, który siedział tuż obok tego cienia, jakim wtedy była. Świeży i ogolony, wyglądał jak co rano, kiedy wychodził z łazienki, a jej na jego widok zapierało dech. W telewizji jego dłonie niestrudzenie wędrowały po jej ramieniu. Mówił światu, że Alex Rivers i jego żona w sobotnie poranki oglądają w łóżku kreskówki.
O Boże, Alex. Zwalczyła impuls, by pozwolić łzom spłynąć po policzkach, by wstać i dotknąć telewizora, jakby dzięki temu mogła pogłaskać żywe ciało. Dopóki znowu go nie zobaczyła, nie uświadamiała sobie, co straciła.
Читать дальше