Jego osobista sytuacja różniła się zasadniczo, choć były pewne podobieństwa. Z pewnością popełnił błędy, ale nigdy by nie przypuszczał, że dojdzie do tego. Kiedy wrócił do domu i przekonał się, że Cassie nie ma, miał ochotę dwa razy sprawdzić wszystkie pokoje, szafy i strych. Nie mógł pogodzić się z myślą, że naprawdę odeszła. To przytrafiało się innym ludziom, zwłaszcza w Hollywood, gdzie śluby bardziej były reklamowym chwytem niż uwieńczeniem miłości – ale nie w wypadku jego i Cassie. Nie wierzył, że Cassie mogłaby go opuścić, głównie dlatego, że nie potrafił sam przed sobą przyznać, że może potrzebuje jej bardziej niż ona jego.
Przeczesał grzebieniem włosy i wygładził klapy fraka. Za pięć minut pojedzie po Melanie Grayson. Była jego lady Makbet; razem wejdą do Dorothy Chandler Pavilion, gdzie odbędzie się uroczystość rozdania Oscarów. Wpatrywał się w lustro, nie do końca umiejąc umiejscowić twarz, którą widział. Zdawał sobie sprawę, że największą rolą jego życia nie jest ta, za którą może dostanie wyróżnienie, ale ta, którą odegra dzisiaj wieczorem, kiedy w obecności tysięcy ludzi będzie udawał, że guzik go obchodzi, czy zostanie nagrodzony, czy nie.
Herb czekał w holu, przed domem stała biała limuzyna marki Mercedes.
– Mówię ci, dzisiaj wieczorem dostanę ataku serca – powiedział, uśmiechając się do Alexa. – Rozmawiałeś z Cassie?
– Przed chwilą – skłamał Alex. – Życzyła mi szczęścia.
– A, szczęścia. Jesteś faworytem. Szkoda, że nie mogła przyjechać, choćby tylko na dzisiejszy wieczór. Ale wiem, jak to jest w takich sytuacjach kryzysowych, człowiek nie chce opuścić chorego nawet na minutę.
Alex pokiwał głową.
– Powiedziała, że jeśli wygram, może jej ojciec wyzdrowieje.
– Niechaj Bóg cię wysłucha – mruknął Herb, popychając Alexa w stronę drzwi. – Jedźmy po Melanie, pogawędzimy sobie po drodze.
Alex nie wysiadł nawet z limuzyny, kiedy zatrzymali się przed domem Melanie; uznał, że to nie jest randka, a nie zamierzał wywoływać mylnego wrażenia. Pozwolił, żeby Herb przyprowadził Melanie do limuzyny i pomógł jej wsiąść. Alex już miał przygotowany dla niej kieliszek szampana.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział, wiedział bowiem, że ona tego od niego oczekuje.
Melanie wygładziła białą atlasową suknię, obcisłą jak skóra węża.
– W tym starym ciuchu? – Skrzywiła się. Wszyscy wiedzieli, że wydała kosmiczną sumę na suknię i że chciała, by rachunek wliczono w koszty produkcji „Makbeta”. Tłumaczyła, że nie przywiązywałaby takiej wagi do swojego wyglądu, gdyby nie siedziała obok Alexa, na którego kamery będą zwrócone co najmniej trzy razy w ciągu wieczoru.
Alex patrzył na ulicę; jechali coraz wolniej, bo korek zaczynał się tworzyć kilka przecznic przed budynkiem, w którym odbywała się ceremonia. Cassie nigdy nie włożyłaby takiej sukni. Naturalnie wybrałaby coś oryginalnego, ale zarazem prostego i pięknego. Takiego jak ona.
Melanie budziła w nim coraz większy gniew. Jej udo zbyt mocno przyciskało się do jego uda, włosy miały zły odcień, perfumy nie były perfumami Cassie.
– Denerwujesz się? – zamruczała, gładząc go po ramieniu.
Alex nie odpowiedział. Spojrzał na jej dłoń na rękawie swojego fraka, jakby to była tarantula.
– Dzieci, dzieci – zahuczał siedzący naprzeciwko nich Herb. – Dajcie sobie buzi i pogódźcie się. Pamiętajcie, chodzi o dobrą reklamę.
Herb oczywiście miał rację; huczało od plotek o problemach z realizacją „Makbeta”; było ich tak wiele, że Alexowi przypominało się piekło, przez które przeszedł z „Antoniuszem i Kleopatrą”. Może jakaś klątwa ciążyła nad nim, gdy zabierał się do Szekspira.
– Tak, Alex – szepnęła Melanie tuż przy jego twarzy. – Dajmy sobie buzi i pogódźmy się.
Alex obracał obrączkę na palcu w geście, który niedawno wszedł mu w nawyk, jakby było to konieczne przypomnienie. Jeśli wygrasz, przestrzegł się w duchu, w żadnym razie nie zrywaj się i nie rzucaj do niej z uściskami.
Herb poklepał Melanie po kolanie.
– Zostaw go w spokoju – westchnął. – Jest w posępnym nastroju.
– Wiem – odparła Melanie zmysłowo. – Za to go wszyscy kochamy.
Alex nie zważał na ich bezsensowną paplaninę. Wreszcie limuzyna zahamowała przed czerwonym dywanem.
– Gotowy na atak sępów, kochanie? – zapytała Melanie, zamykając puderniczkę.
Alex pierwszy wysiadł na popołudniowe słońce. Uniósł rękę, ni to machając, ni to osłaniając oczy. Pomógł wysiąść Melanie, która ozdobiła twarz uśmiechem promiennym jak nocny reflektor w silnie strzeżonym więzieniu. Lekko położyła mu dłoń na ramieniu, ale słysząc jego cichy pomruk, natychmiast ją cofnęła.
Rozległy się okrzyki i wiwaty, zagłuszające pytania dziennikarzy i szum kręcącej się taśmy. Alex szedł obok Melanie, kłaniając się z uśmiechem, próbując przybrać wyraz twarzy mówiący, że nie jest nadmiernie pewny siebie, ale mimo to nie wątpi w swoje szanse.
Idący przed nim mężczyzna był producentem w wytwórni FOX; Alex wprawdzie nie pamiętał jego nazwiska, ale pochylona sylwetka i pokryta wątrobowymi plamami łysina były mu znajome. Zastanawiał się, czy parę drobnych i przygarbionych staruszków przygniótł ciężar wieku, czy też trwające od lat hollywoodzkie małżeństwo. Kroczyli po czerwonym dywanie tak wolno, że Alex, uśmiechając się jak idiota, musiał z Melanie kilka razy się zatrzymać. Producent obejrzał się i spostrzegł go. Stanął jak wryty, wyciągając dłoń, którą Alex uścisnął.
– Piłki golfowe – powiedział producent.
– Słucham?
– Po obejrzeniu pańskiego filmu miałem w gardle golfowe piłki. Tak bardzo mnie poruszył. – Położył Alexowi rękę na ramieniu. – Dzisiaj wieczorem najlepszy z najlepszych, co?
Już wcześniej Alex słyszał takie komentarze na temat „Historii”. Wszyscy mieli ojca, siostrę albo przyjaciela, z którymi zerwali stosunki, a grana przez niego postać zachęciła ich do pojednania się z bliskimi. Alex Rivers, król naprawiania zerwanych mostów. Sułtan powszechnej zgody. Z potężną tajemnicą: żoną, którą swym postępowaniem zmusił do odejścia.
Czekając na czerwonym dywanie, słyszał ze wszystkich stron słowa „niebywały triumf” i wiedział, że ludzie rozmawiają o możliwości przyznania Oscarów „Historii jego życia” w jedenastu kategoriach, w których dostał nominacje, łącznie ze złotą trójcą dla najlepszego aktora, najlepszego reżysera i najlepszego filmu. Niebywały triumf. Niebywały triumf. Niebywały triumf. Powtarzane wciąż sylaby ukołysały Alexa do snu na jawie; marzył, jakby to było, gdyby przy jego boku stała Cassie, co powiedzieliby dziennikarze, gdyby wziął ją w objęcia i poprowadził przejściem w walcu Kopciuszka, jakby tego wieczoru nic od niej nie było ważniejsze.
Od trzech dni przebywali w tym samym jednopokojowym domu, więc nazwanie tego randką byłoby śmieszne, mimo to Cassie nie potrafiła zapomnieć, że ma na sobie starą koszulę Cyrusa i należące do Dorothei zielone poliestrowe spodnie z gumką. Will zapukał do drzwi, jakby przez te dni tu nie mieszkał. Kiedy Cassie otworzyła, przyjrzał się jej starannie zaplecionym włosom i obszernemu strojowi.
– Śliczna jesteś jak obrazek – powiedział.
– Oszczędź mi tego. – Cassie wybuchnęła śmiechem. – Nie mam talii i w życiu nie nosiłam rzeczy w takich kolorach.
To była jego pierwsza wizyta w Pine Ridge, odkąd miesiąc temu przywiózł tu Cassie. Powiedział przełożonym, że zmarł krewny, i dostał tydzień urlopu okolicznościowego. Pragnął wierzyć, że nic poza pogrzebem nie skłoniłoby go do przyjazdu do rezerwatu, choć w rzeczywistości chciał zabrać Cassie na transmisję rozdania Oscarów. Najbliższy telewizor znajdował się w barze odległym o dwadzieścia kilometrów i Will wiedział, że nigdy nie wybrałaby się tam sama.
Читать дальше