Nie byłam gotowa na szukanie jadowitego węża, ale rozumiałam Kleopatrę, kiedy twierdziła, że Antoniusz jest szalony. Czasami, gdy byliśmy sami, Alex mówił z szekspirowskim akcentem. Godzinami całkowicie mnie ignorował, a potem nagle ciągnął do łóżka i pieścił z żądzą, która graniczyła z brutalnością. Doszło do tego, że kiedy otwierał frontowe drzwi, nawet się z nim nie witałam, tylko ukradkiem go obserwowałam, usiłując odgadnąć, czy powinnam oczekiwać zaproszenia na kolację w świetle księżyca, czy wrzasków, że przesunęłam napisaną przez niego notkę z miejsca, gdzie nie mógł jej zwiać wiatr.
Dzisiaj sam prowadził range rovera, a ja siedziałam na przednim siedzeniu – tego miejsca nie zajmowałam przez cały rok naszego małżeństwa. John został w domu, żeby pomóc w oklejaniu taśmami okien i okrywaniu brezentem krzaków w oczekiwaniu na ulewne deszcze, które zalewały kalifornijskie wybrzeże. Alex spojrzał na zegar na desce rozdzielczej, a potem na chmury przetaczające się po niebie.
– Już niedługo – powiedział.
Jechaliśmy, żeby workami z piaskiem zabezpieczyć plażę w domu w Malibu, a wiedziałam, że to ostatnia rzecz na świecie, jaką w tej chwili chciałby robić Alex. W tamtym tygodniu Brianne Nolan, Kleopatra, zerwała kontrakt pod pretekstem wyczerpania. Ale dwa dni później Herb Silver na służbowym lunchu podsłuchał, że Nolan chciała wycofać się z tej produkcji, ponieważ granie drugich skrzypiec w filmie Alexa było dla niej mniej korzystne niż nowa umowa, którą udało się załatwić jej agentowi. O trzeciej nad ranem znalazłam Alexa w gabinecie. Obliczał, ile pieniędzy i czasu zmarnowano.
Wytwórnia zamierzała pozwać aktorkę o zerwanie kontraktu i większość dnia Alex spędził na naradach z prawnikami. Kiedy wrócił do domu, zaraz za progiem powiedział mi, żebym poszukała płaszczy przeciwdeszczowych i spotkała się z nim w garażu. Nie chodziło tylko o erozję plaży, ale szkody, jakie woda mogła wyrządzić domowi.
– Myślisz, że zdążymy wrócić na noc do BelAir? – zapytałam spokojnie, spoglądając na ocean.
Nawet na mnie nie spojrzał, choć szczęka mu zadrgała.
– A skąd mam wiedzieć, do diabła?
Na plaży przed Colony roił się tłum gwiazd w żółtych płaszczach przeciwdeszczowych, których okrucieństwo natury zredukowało do roli zwykłych robotników. Alex pomachał do producenta mieszkającego kilka domów dalej, po czym wręczył mi dwie rolki taśmy, które wyjął z kieszeni.
– Zacznij w środku – powiedział. – Spotkamy się tutaj.
Otworzyłam drzwi i zawołałam panią Alvarez, która w kuchni przygotowywała lampy olejne, świece i jedzenie.
– Och, pani Rivers – powiedziała, zbiegając energicznie po schodach. – Mówią, że sztorm kompletnie zniszczy wybrzeże. – Załamała dłonie na białym fartuchu.
Zmarszczyłam brwi.
– Może lepiej będzie, jeśli dzisiaj w nocy pojedziesz z nami do domu – zaproponowałam. Nie podobała mi się perspektywa, że pięćdziesięciopięcioletnia kobieta będzie zupełnie sama podczas gwałtownej burzy.
– Nie, nie – sprzeciwiła się. – Jeśli pan Rivers się zgodzi, mój Luis przyjedzie i zabierze mnie do siebie.
– Oczywiście, że się zgodzi – zapewniłam. – Postaraj się wyjechać stąd tak szybko, jak się da.
Kiedy biegłam na górę, by okleić taśmą potężne szklane okna, z których rozciągał się widok na ocean, zaczął padać deszcz. Ale nie nabierał mocy stopniowo, tylko w jednej sekundzie z nieba runęła ściana deszczu. Stałam z dłońmi przyciśniętymi do szyby i obserwowałam pracującego na dole Alexa. Przenosił worki i układał je z naturalnym wdziękiem.
Pani Alvarez wyjechała z synem, kiedy tylko skończyłyśmy zabezpieczać dom od środka. Wkładając płaszcz, wyszłam przez przesuwne drzwi, które na krzyż okleiłam taśmą, i pobiegłam do Alexa. Bez słowa powlokłam ciężki worek piasku w kierunku budowanej przez niego barykady. Mięśnie mi się napięły z wysiłku, pot popłynął po karku pod kapturem. Układałam worki tak wysoko, jak potrafiłam, jeden umieszczając na drugim, budując rząd kolumn.
Deszcz wirował wokół nas, rzucał nam w oczy piaskiem, burzył fale zalewające nas do bioder. Z sąsiedniego domu dobiegł odgłos pękającego szkła.
Kiedy patrzyłam w górę, usiłując stwierdzić, które okno się potłukło i dlaczego, Alex nagle złapał mnie za ramię. Potrząsnął mną tak mocno, że głowa odskoczyła mi do tyłu.
– Jezu! – wrzasnął, choć jego głos niemal utonął w szumie wiatru. – Czy ty niczego nie potrafisz zrobić dobrze? – Kopnął w worki, które tak starannie ułożyłam, a kiedy się nie zwaliły, naparł całym ciężarem i rzucił je w nadpływającą falę. – Nie tak! – huknął. – Tylko tak jak ja! – Wskazał mur, w którym worki zachodziły w połowie na siebie jak cegły. Brutalnie odepchnął mnie na bok i zaczął dokładać mokre worki z moich zburzonych stosów.
Przysłoniłam oczy i rozejrzałam się, by sprawdzić, czy sąsiedzi słyszeli, jak Alex na mnie wrzeszczy. Przez chwilę wpatrywałam się w worki, których układanie zajęło mi godzinę.
Więc to była moja wina, postąpiłam bezmyślnie. Silny powiew wiatru bez trudu zwaliłby stojące worki, za to ściana Alexa mogła wytrzymać znacznie poważniejszy atak. Stanęłam obok niego, uważnie naśladując jego poruszenia, sposób układania worków, nawet kroki, żeby nie znalazł we mnie żadnej wady. Nie zważałam na ostry ból w ramieniu i w plecach, zdecydowana, że tym razem zrobię to dobrze.
Alex wyszedł na werandę i patrzył, jak Ophelia sprawdza, czy mam gorączkę.
– Zimna jak lód – oznajmiła, patrząc na Alexa. Ujęła się pod boki. – Cassie nie czuje się najlepiej. Może powinieneś zostawić ją w domu.
– I zabrać ciebie? – spytał drwiąco.
Ophelia zarumieniła się i odwróciła wzrok. Na pożegnanie ścisnęła mnie za ramię.
– Już wychodziłam – oznajmiła, po czym rozmyślnie przepchnęła się obok Alexa.
Patrzyłam za nią, udając, że widzę ją długo po tym, jak jej sylwetka zniknęła za koronkową firanką sypialni. Nie chciałam patrzeć na męża.
– Powiedziałaś jej?
– A jak myślisz? – Odwróciłam się ku niemu, dostrzegając obłok bólu, który przysłonił czystą szarość jego oczu, i pojęłam, że nie mogę zranić go bardziej, niż on ranił siebie. Przełknęłam ślinę i spojrzałam przed siebie.
Nagle Alex wziął mnie w objęcia, koc spadł, odsłaniając czerwone znaki na ręce i napuchnięcie w okolicy żeber. Zaniósł mnie do sypialni i delikatnie położył na łóżku, tak delikatnie, że na narzucie nie pojawiła się najmniejsza zmarszczka. Odpiął mi bluzkę.
Muskał ustami każdy ślad, zabierając ból i pozostawiając balsam łez. Przytuliłam jego głowę do piersi, myśląc, że ta czułość boli jeszcze bardziej.
– Ciii – powiedziałam, gładząc go po czole. – Wszystko w porządku.
W ręce od razu uderzyło mnie to, że kości wyciągały się w moim kierunku, jakby chciały mnie złapać, gdybym nic nie zauważyła. Wzięłam szczoteczkę i zaczęłam usuwać gałązki i luźne kawałki ziemi, odsłaniając niemal nietknięty przegub i pięć kości dłoni wciąż zawiniętych wokół kamiennego narzędzia. Przesunęłam palcami po fragmencie małego młotka, a potem się uśmiechnęłam. Może wcale by mnie nie złapała, tylko zaatakowała.
Ręka tkwiła w skale osadowej na wysokości mojego ramienia i była na tyle wyraźna, że nie potrafiłam pojąć, jak to możliwe, że przez wszystkie te lata nikt jej nie odkrył. To stanowisko w Tanzanii istniało od dawna, przez dziesięciolecia przeczesywali je antropolodzy.
Читать дальше