– Wiesz, nigdy nie przeżyłem etapu pośredniego – powiedział. – Moją maman i papę guzik obchodziłem, a potem od razu zaczęło się życie, w którym ludzie grzebią w moich śmieciach, próbując ustalić, co jadłem na śniadanie. – Posadził mnie sobie na kolanach i ukrył twarz w moich włosach. – Wiesz, czego bym chciał? – mruknął. – Chciałbym iść do mojego krawca, zamiast czekać, aż on przyjdzie do mnie. I chciałbym kupować ci stokrotki na ulicy od sprzedawcy, który nie widział moich trzech ostatnich filmów. Chciałbym wybrać się na kolację, a kiedy twoja przeklęta przyjaciółka dałaby cynk prasie, pismacy zapytaliby: „Alex jaki?” – Położył rękę na mojej piersi, która spoczywała w jego dłoni niczym prosta, jasna prawda. – W dzieciństwie leżałem nocami i marzyłem, że jak rano się obudzę, ktoś będzie się o mnie troszczył, zamiast mną pomiatać. – Pocałował mnie w czubek głowy i przycisnął mocniej do piersi, jakby mógł mnie ochronić przed swoją przeszłością. – Uważaj na życzenia, Cassie – powiedział cicho. – Mogą się urzeczywistnić.
– Przyniosłem to dla ciebie.
Za moimi plecami rozległ się głos Alexa i wbrew woli zacisnęłam palce na oparciu białego trzcinowego fotela. Nie odwróciłam się, tylko wpatrywałam w górną werandę, licząc kroki, które musi zrobić Alex, by przejść od drzwi sypialni do mnie.
Postawił filiżankę obok mnie; mleko już było dolane, co oznaczało, że zadał sobie trud, by samemu przyrządzić herbatę, zamiast prosić o to kucharkę. W oddali słyszałam odgłosy późnopopołudniowego ruchu ulicznego i krzyki mew, jakby ten dzień niczym nie różnił się od innych.
Alex ukląkł przede mną i położył skrzyżowane ręce na moich kolanach. Wpatrywałam się w niego, jakbym była w szoku, co przypuszczalnie było prawdą. Mój umysł zarejestrował nieskazitelną symetrię jego rysów, jakbym widziała je po raz pierwszy.
– Cassie – szepnął – tak mi przykro.
Kiwnęłam głową. Wierzyłam mu, musiałam wierzyć.
– To nigdy więcej się nie zdarzy. – Oparł mi głowę o kolana, a moje dłonie z własnej woli zaczęły głaskać jego włosy, ucho, zarys szczęki, który tak dobrze znałam.
– Wiem – powiedziałam, choć wymawiając te słowa, za zamkniętymi powiekami zobaczyłam burze na środkowym zachodzie, które rozdzierają na strzępy znany ci świat, pozostawiając po sobie tęczę jak ofiarę, żebyś zapomniał o tym, co było wcześniej.
– Najważniejszą rzeczą, którą musimy pamiętać o naturze kości – powiedziałam do morza twarzy w sali wykładowej – jest to, że nie wygląda ona tak, jak zawsze ją sobie wyobrażaliśmy.
Zeszłam z podium i stanęłam za małym stołem do demonstracji, który przygotowałam na zajęcia praktyczne z antropologii. Kurs trwał prawie od dwóch miesięcy; pracowałam ciężko, by dać studentom solidne podstawy, które będą im potrzebne na wykopaliskach przewidzianych na koniec semestru.
– Kiedy wykopujemy kość, zakładamy, że to rzecz solidna i trwała, w rzeczywistości jednak jest ona tak samo żywa jak każda inna tkanka ciała.
Przy wtórze skrobania długopisów po papierze wyliczałam właściwości kości jako żywego organizmu.
– Rośnie, może chorować, może sama się uleczyć i przystosowuje się do indywidualnych potrzeb. – Ze stołu wzięłam dwie kości udowe. – Na przykład kości w razie potrzeby stają się silniejsze. Oto kość udowa trzynastoletniej dziewczynki. Porównajcie jej szerokość z szerokością drugiej kości, należącej do ciężarowca, uczestnika igrzysk olimpijskich.
Lubiłam te wykłady, po części z powodu sensacyjności pokazu, po części dlatego, że burzyły większość żywionych przez studentów poglądów na temat kości.
– Co więcej, kość nie jest zbudowana wyłącznie z substancji nieorganicznych jak kreda. To organiczna sieć włókien i tkanek, które zawierają też substancje nieorganiczne, na przykład fosforan wapnia. Właśnie dzięki kombinacji obu tych rodzajów kość jest tak wytrzymała i twarda.
Kącikiem oka dostrzegłam Archibalda Custera opierającego się o framugę. W zeszłym roku powiedział mi, że traktuję naukę jak historyjkę rodem z „National Enquirer”. Argumentowałam, że – kalambur niezamierzony – wykład o kościach jest zbyt suchy, żeby przez godzinę utrzymać uwagę studentów, nie wspominając już o rozbudzeniu w nich zainteresowania antropologią. Od czasu gdy Alex przekazał uczelni dotację, Custer nie miał odwagi krytykować moich metod czy przydzielić mi innych zajęć. Przypuszczalnie mogłabym prowadzić wykład nago i słówkiem by nie zareagował.
Wzrok miałam utkwiony w tyle sali, tuż poniżej skrzyżowanych ramion Custera. Był tam chłopak ze słuchawkami, dwie szepczące do siebie dziewczyny i Alex.
Czasami przychodził na te wykłady; mówił, że zadziwia go moja wiedza. Zawsze wsuwał się do sali po rozpoczęciu zajęć, nie chciał bowiem odwracać uwagi ode mnie, zwykle też nosił okulary przeciwsłoneczne. Studenci w większości wiedzieli, że jestem jego żoną – myślę, że niektórzy zapisali się na moje zajęcia po to tylko, żeby się dowiedzieć, jaka jestem, albo w nadziei na spotkanie Alexa.
Uśmiechnęłam się do niego. Zdjął okulary i mrugnął do mnie. W jego obecności przechodziłam samą siebie. Przypuszczam, że w pewien sposób grałam dla niego.
– Przekonacie się o organicznej naturze kości, jeśli na jakiś czas zamoczycie ją w kwasie. Kwas usunie sole, pozostawi natomiast substancje organiczne w stanie niezmienionym. Ale – w tym momencie wyjęłam kość strzałkową ze szklanej misy, w której się moczyła – usunięcie soli sprawi, że będzie całkowicie elastyczna. – Złapałam za oba końce, lekko zgięłam w środku i zawiązałam na luźny węzeł.
– Cholera jasna – mruknął student pierwszego roku siedzący niedaleko stołu.
Uśmiechnęłam się do niego.
– Ja myślę tak samo – powiedziałam. Spojrzałam na zegarek, po czym wróciłam na podium, by pozbierać notatki. – Nie zapomnijcie o kolokwium w przyszły czwartek.
Custer już wyszedł, studenci alejką między rzędami wysypywali się z sali. Zwykle po tym wykładzie grupka tłoczyła się przy stole, dotykając galaretowatej kości, gładząc krawędzie. W przeszłości odpowiadałam na wszystkie pytania i pozwalałam zostawać tak długo, jak chcieli. W końcu antropologia to dyscyplina praktyczna.
W tym roku jednak, choć moje wykłady nie uległy zmianie, nikt z tej powiększonej liczby słuchaczy nie wykazywał zainteresowania. Spokojnie zaczęłam porządkować stół, owijając okazy w miękką bawełnę. Zastanawiałam się, czy nie tracę zdolności przykuwania uwagi.
Uniosłam głowę, przypomniałam sobie bowiem, że Alex czeka, i zobaczyłam tłum studentów rojący się wokół niego w przejściu. Podsuwali notatniki po autograf.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Chciałam powiedzieć: Zaraz, oni należą do mnie. Słowa jednak utknęły mi w gardle i chociaż ogarniał mnie gniew, pojęłam, że nie mam powodu do zazdrości. Alex nie zgromadził ich wokół siebie rozmyślnie i nawet gdyby go tu nie było, nie istniała żadna gwarancja, że któryś podszedłby do stołu z okazami.
Alex przepchnął się przez grupę i z rękami w kieszeniach stanął przy stole.
– Niektóre sole wsiąkają w grunt, kiedy kość ulega procesowi skamienienia, prawda? – zapytał donośnie.
Roześmiałam się; wiedziałam dokładnie, o co mu chodzi.
– Oczywiście – odparłam.
– Więc jak to się dzieje, że nigdy nie wykopujecie kości w takim stanie? – Wskazał na pływającą w roztworze kwasu związaną kość.
Читать дальше