Z Nowego Kanaanu była też ta lekarka.
Allen po raz drugi przebiega wzrokiem artykuł. W czwartym akapicie trafia na słowa „wnuczka pani Epstein… komunikuje się z Bogiem”.
Na rany Chrystusa. Ile innych dzieci w tym miasteczku mogłoby odpowiadać opisowi doktor Keller? Allen rozważa sens całej historii: dziewczynka, która widzi i rozmawia z Bogiem, nagle czyni cuda. To bez dwóch zdań najważniejsza wiadomość z New Hampshire.
„Kto jeszcze miał coś do zyskania?”
Tak powiedział ten nieznajomy. Wskrzeszenie na pewno było w interesie Millie Epstein… o ile to było wskrzeszenie. Allen raz jeszcze spogląda na artykuł. Kręci się tam Ian Fletcher, czyli że jemu też sprawa wydaje się podejrzana. Kto w takim razie zyskałby na fałszywym cudzie? Przede wszystkim dziewczynka. Ale dzieci w tym wieku zawsze mają menedżera dbającego o ich interesy.
I przypuszczalnie jest nim matka.
7 października 1999
Tuż po piątej rano Mariah słyszy, jak otwierają się frontowe drzwi. Wyskakuje z łóżka i zbiega po schodach. Łapie parasol ze stojaka w holu, wyciąga przed siebie jak dzidę i szuka w mroku intruza.
– Wychodź! – krzyczy z walącym sercem. – Chcesz zrobić zdjęcia? Chcesz mieć materiał na wyłączność? Pokaż się, ty draniu!
Nikt się nie porusza, panuje kompletna cisza. Przeklinając, rzuca parasol na ziemię i przez szybki w drzwiach dostrzega Faith, która boso i w koszuli nocnej pcha wózek dla lalek po trawie.
Mariah spogląda na małą grupkę na skraju drogi. Członkowie sekty z Arizony pogrążeni są w błogim śnie przy odległym końcu kamiennego murku, dziennikarze, którzy czekali przez cały dzień na pojawienie się Faith, gdzieś zniknęli. Jedyną osobą obserwującą dziewczynkę jest stojący w drzwiach przyczepy wymięty i ponury Ian Fletcher.
– Cześć, mamusiu! – Faith macha do niej. – Chcesz się ze mną pobawić?
Mariah przełyka słowa nagany, które cisną się jej na usta.
– Twoje stopy… nie jest ci zimno?
– Nie, na dworze jest przyjemnie. – Faith pochyla się nad wózkiem. – Prawda, że przyjemnie? – pyta śpiewnie, otulając lalkę kocykiem.
Tylko że lalka się porusza. Maleńkie brunatne piąstki biją w poranną mgłę, na czole pod gęstą kręconą czuprynką widnieje wielki okrągły wrzód. Faith podnosi dziecko z wózka i przytula do policzka.
– Grzeczny chłopczyk.
To wtedy Mariah dostrzega drobną kobietę, kryjącą się za jesionem na skraju podjazdu. Ma szal na głowie i wzrok utkwiony w niemowlęciu, choć nie próbuje odebrać go Faith.
Faith kładzie chłopczyka do wózka i wiezie ku wysokiemu krzesełku dla lalek, które przeciągnęła na środek trawnika; sadza go i udaje, że karmi kawałkami sztucznych owoców. Dziecko uśmiecha się i kopie stopami o nogi krzesła. Śmieje się tak głośno, że budzi fotografa, który celując obiektywem w Faith, robi zdjęcia z przerażającą szybkością.
Wyrwana z oszołomienia Mariah schodzi z ganku i rusza w kierunku córki.
– Kochanie, chyba musimy iść do domu.
Faith mruży oczy przed wznoszącym się nad horyzontem słońcem.
– Och, a ja właśnie zaczynałam dobrze się bawić.
Mariah kładzie jej dłoń na głowie.
– Wiem. Może będziemy mogły wyjść później. – Mówiąc to, przesuwa wzrokiem po nielicznym tłumku, by zatrzymać się na obojętnej twarzy Fletchera. Przez cały ten czas Fletcher nie poruszył się, nie zrobił nic podstępnego, tylko patrzył. Mariah z wysiłkiem przerzuca uwagę na Faith. – Powinnaś oddać go mamie.
Faith ostrożnie podnosi dziecko i przyciska usta do wrzodu na jego czole. Podchodzi do jesionu i oddaje chłopca zapłakanej matce. Kobieta chce coś powiedzieć, ale nie może złapać tchu. Faith dotyka lekko jej dłoni, którą tamta podtrzymuje główkę dziecka.
– Proszę znowu z nim przyjść, dobrze?
Kobieta kiwa głową i wyciera oczy. Faith chwyta za rękę Mariah, którą na moment przytłacza fizyczna bliskość kogoś, kogo zupełnie nie zna. Jak to możliwe, że nosiła w sobie Faith, że czuła, jak córka wychodzi na świat, i zapewniała jej przez siedem lat dom, nie przeczuwając, że coś takiego nastąpi?
Już ma wejść na ganek, kiedy widzi, że podjazdem nonszalancko kroczy Ian Fletcher. Niesie plastikowy wózek dla lalek i krzesełko do karmienia, a także koszyczek ze sztucznymi owocami i warzywami. Mariah odbiera od niego zabawki.
– Wybaczy pan – mówi sztywno.
Fletcher cofa się, mierząc wzrokiem Faith.
– Żałuję, ale nie mogę.
Po niespodziewanym pojawieniu się Faith White Ian wraca do przyczepy. Utwierdza się w swoich przypuszczeniach teraz, kiedy obserwował ją bawiącą się jak inne dziewczynki w jej wieku. Najwyraźniej prowodyrem musi być matka. W chwili gdy wyszła na ganek, dziewczynka przestała się bawić. Z jakiegoś powodu Mariah White jest mózgiem tego przedstawienia.
Ian widywał wcześniej szarlatanów, kobiety i mężczyzn obdarzonych darem tworzenia mistyfikacji. Zwykle chodziło im o pieniądze albo sławę. W tej sprawie natomiast jedna rzecz Ianowi nie pasuje. Jest w oczach Mariah coś, co każe mu myśleć o niej jako o ofierze, a nie oszustce. Jakby naprawdę żałowała, że to wszystko się stało.
Do diabła, świetna z niej aktorka, i tyle. Uroda dzięki swej mocy odwracania uwagi może być rewelacyjnym przebraniem. Czystość rysów Mariah, nawet naznaczonych sennością, oszałamiające nogi przemierzające trawnik, gdy szła ku córce – przecież to tylko fasada. Dym i lustra jak cuda czynione przez jej córkę. Faith White widzi Boga i wskrzesza z martwych tak samo jak Ian.
8 października 1999
– To jest rabin Daniel Solomon – mówi rabin Weissman do Mariah.
Mężczyzna w hipisowskim podkoszulku z uśmiechem wyciąga dłoń.
– Lubię myśleć, że nie bez powodu noszę to nazwisko *.
Mariah pozostaje poważna. Kładzie rękę na ramieniu Faith, która ukryta za matką zerka na nieznajomego.
– Jestem duchowym przywódcą kongregacji Beit Am Hadash w Boulder – mówi Solomon.
Mariah patrzy na nierówno pofarbowany podkoszulek, na długie włosy zebrane w kucyk. Jasne, myśli, taki z ciebie rabin jak ze mnie królowa Anglii.
– Beit Am Hadash – wyjaśnia rabin – oznacza „dom nowego ludu”. Moja kongregacja należy do ruchu odnowy Żydów. Przyciągamy kabalistów, a także buddystów, wyznawców sufi i rdzennych Amerykanów. – Spogląda na rabina Weissmana. – Chcielibyśmy poznać lepiej Faith.
– Proszę posłuchać, naprawdę nie sądzę, żebym miała wam coś do powiedzenia – mówi Mariah. Nie wpuściłaby rabinów do domu, ale trzymanie ich na ganku wydaje się nieludzkie. Mariah wysyła Faith do pokoju zabaw, skąd nie będzie mogła podsłuchiwać rozmowy. – Rabinie Weissman, w czasie naszego ostatniego spotkania widziałam wyraźnie, że Faith nie zrobiła na panu wielkiego wrażenia. Myślał pan, że odgrywa rolę, którą kazałam jej odegrać.
– Tak, racja – potwierdza rabin Weissman. – I nadal nie jestem przekonany. Ale postanowiłem porozmawiać z rabinem Solomonem. Widzi pani, pani White, po waszym wyjściu z synagogi zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Małżeństwo z poważnymi problemami pogodziło się.
– A co w tym dziwnego? – pyta Mariah; czuje znajomy ucisk w piersiach, gdy pozwala swoim myślom otrzeć się o Colina.
– Proszę mi wierzyć, byli nieprzejednani do dnia, gdy pojawiła się pani córka – odpowiada Weissman i rozpościera uniesione dłonie. – Źle to tłumaczę. Dopiero kiedy przeczytałem artykuł o pani matce, uderzyła mnie możliwość, że niektórzy ludzie dopatrzą się związku między pojednaniem się tej pary i Faith. A to mi przypomniało wypowiedź rabina Solomona sprzed kilku lat na seminarium dotyczącym porad małżeńskich. Zadaliśmy sobie pytanie, co Bóg w dzisiejszych czasach powiedziałby prorokowi. Ja twierdziłem, że byłoby to przesłanie, no wie pani, zapowiadające bliski pokój w Izraelu czy podające sposób na pokonanie Palestyńczyków, a o takich sprawach pani córka nie słyszy w swoich rozmowach z Bogiem. Rabin Solomon natomiast uważał, że boskie przesłanie nie dotyczyłoby zwalczania naszych wrogów, ale tego, jak człowiek traktuje bliźnich. Rozwody, wykorzystywanie dzieci, alkoholizm. Niesprawiedliwości społeczne. Te sprawy Bóg chciałby naprawić.
Читать дальше