Chociaż z drugiej strony, co mnie obchodzi, co on sobie myśli o Nikki Howard? Przecież to nie ma nic wspólnego ze mną…
Zaraz, zaraz. Może jednak ma.
– Ale ja nie… – zaczęłam. Gabriel tylko pokręcił głową.
– Nie musisz się przede mną usprawiedliwiać – powiedział głowom tak łagodnym, jak dotyk jego palców. – Wiem, jak ciężko jest żyć w świetle reflektorów i ciągle słuchać plotek na swój temat. I cieszę się, że otrzymujesz tak potrzebną pomoc…
– Ale…
– Teraz już wszystko będzie dobrze – ciągnął, prowadząc mnie w stronę windy. – To wspaniałe, że zdecydowałaś się wrócić do szpita la Twoi rodzice bardzo się ucieszą na twój widok. Może mi nawet wybaczą, że zakradłem się na twoje piętro, gdzie nie powinno mnie być.
– Hm. – Wsiadłam z nim do windy, kiedy nadjechała. Byłam bardziej ogłupiała niż kiedykolwiek. – Taa. Co do tego…
– Wiesz, że uświadomienie sobie problemu to pierwszy krok do jego pokonania - powiedział Gabriel i uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech, bo nie zdołałam się powstrzymać.
Co okazało się pomyłką, bo uśmiech Nikki najwyraźniej działała na facetów jak jakiś kryptonit. Kompletnie ich paraliżował. Gabriel miał taką minę, jakby całkiem zapomniał, gdzie jesteśmy. Drzwi windy zamknęły się, a my staliśmy w środku przez jakąś minutę. Gabriel gapił się na mnie bez słowa.
Kurczę. Niezręczna sytuacja.
– Nie wiem, na które piętro jedziemy – powiedziałam, żeby rozładować napięcie.
– Och. – Gabriel drgnął, a potem puścił moją rękę i nacisnął guzik czwartego piętra. – Przepraszam.
Zanim zdołałam wymyślić jakąś odpowiedź – coś w rodzaju: „Nie biorę ani nigdy nie brałam narkotyków” – drzwi windy rozsunęły się. Za nimi stał postawny ochroniarz, który powiedział:
– Przepraszam państwa. Wstęp na to piętro jest… – Oczy mu się rozszerzyły, kiedy lepiej mi się przyjrzał. – To pani! – zawołał.
– Owszem – przyznałam. Policzki nadal mi płonęły. Narkotyki! Alkohol! – Czy moi rodzice są w pobliżu?
Za moment mama z tatą rzucili się na mnie z tymi swoimi „Gdzieś ty była?” i „My tu umieramy ze zmartwienia”, jednocześnie ściskając mnie i ochrzaniając. Doktor Holcombe kręcił się koło nas, nerwowo ogryzając końcówki oprawek okularów. Doktor Higgins – lekarka, która czesała się w kok – stała obok niego. Ale teraz włosy miała rozpuszczone i potargane, tak jakby nie zdążyła się uczesać; zapewne dlatego, że zniknęłam i wszyscy się tym martwili.
Wiedziałam, że trudno mi będzie wytłumaczyć to zniknięcie, bo nie chciałam donosić na Lulu i Brandona, którzy uważali, że robią to, co powinni.
Ale z drugiej strony musiałam odpowiedzieć na pytania rodziców.
Gabriel Luna rozwiązał problem, oświadczając:
– Znalazłem ją w jej domu.
Doktor Holcombe założył okulary na nos i spytał:
– Przepraszam, ale kim jest ten młody człowiek?
Wtedy zza rogu wyszła Frida, ze zwieszoną głową i smętną miną. Kiedy usłyszała głos doktora Holcombe'a, podniosła wzrok, zobaczyła mnie i uśmiechnęła się od ucha do ucha…
A potem jej spojrzenie padło na Gabriela i aż sapnęła.
– Gabriel Luna! – zawołała.
– Gabriel Luna? – szepnął tata do mamy. – Ten, który był tu niedawno i dopytywał się o Nikki Howard.
– To jego widziałam przy jej łóżku – powiedziała doktor Higgins. To on przyniósł te róże!
Spojrzenie, jakie rzuciła mi Frida, mogłoby produkować mrożoną kawę.
– On ci przyniósł róże? – syknęła.
– Przyniósł róże Nikki Howard – sprostowałam ją. Bo wyraźnie widziałam, dokąd to wszystko zmierza.
– Zaraz… Gabriel Luna z wielkiego otwarcia Stark Megastore? spytała mama.
– Tak – potwierdził Gabriel, wyciągając prawą rękę. – Bardzo przepraszam, że nie przedstawiłem się wcześniej, ale byli państwo zajęci wyrzucaniem mnie stąd. Bardzo mi miło państwa poznać.
Mama, wyraźnie oszołomiona, uścisnęła dłoń Gabriela i mruknęła:
– Też bardzo mi miło.
A tata, gdy tylko skończyła, ściskając dłoń Gabriela, spytał:
– Gdzie się podziewałeś z moją córką?
– Gabriel właśnie mnie przywiózł – wyjaśniłam. – To długa historia, ale wyszłam stąd niezupełnie sama i… No cóż, on mnie w pewnym sensie wybawił z opresji.
Gabriel rzucił mi uśmiech w podziękowaniu. Który odwzajemniłam. Chociaż najwyraźniej uważał Nikki Howard za ćpunkę, doszłam do wniosku, że należy mu się trochę wdzięczności.
W takim razie – powiedział doktor Holcombe z udawaną serdecznością. – Mamy panu za co dziękować, panie, hm, Luna.
– To nic takiego – odparł Gabriel. – Naprawdę. Ale moim zdaniem…
Doktor Holcombe nie był zainteresowany opinią Gabriela.
– Frida! – przerwał mu. – Może zabierzesz pana Lunę do kafeterii i kupicie sobie coś do jedzenia, a ja porozmawiam chwilę z twoją siostrą i rodzicami. Dobrze?
Zanim Gabriel zdołał cokolwiek powiedzieć, Frida przestała sztyletować mnie wzrokiem i zaczęła wpatrywać się w niego rozkochanymi oczami. Jej źrenice zamieniły się w małe serduszka, jak w komiksach.
– Jasne – mruknęła głębokim głosem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszałam. Wzięła Gabriela pod ramię i zaczęła gruchać – Chodź ze mną. Pokażę ci drogę.
Miałam ochotę jej przywalić za takie durne zachowanie. Dlaczego moja siostra zawsze musi się zachowywać jak – za przeproszeniem, ale to prawda – pudernica?
Chociaż teraz, kiedy już wiem, jak to jest, kiedy człowieka pocałują, nie powinnam się na nią za to gniewać.
– No cóż… dobrze. – Gabriel obejrzał się z na mnie i dodał: To do zobaczenia później…
– Cześć. – Pomachałam mu ręką.
Nie zdążyłam powiedzieć ani słowa więcej, bo Frida wciągnęła go za róg i zniknął mi z oczu. Mogłam się spodziewać, że na zawsze.
Ale miałam na głowie o wiele ważniejsze sprawy niż kompletnie bezsensowna słabość mojej młodszej siostry do brytyjskiego piosenkarza. Mama właśnie zajrzała mi pod połę żakietu i wykrzyknęła:
– O mój Boże. Czy ty tam masz psa?
– To pies Nikki Howard – wyjaśniłam.
– A skąd, na litość boską – spytał tata – masz psa Nikki Howard?
– No cóż – odparłam. – Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy się ocknęłam i zrozumiałam, że ktoś wsadził mój mózg w jej ciało.
Doktor Holcombe z bardzo niewyraźną miną otworzył drzwi najbliższego gabinetu i gestem zaprosił nas do środka.
– Wchodźcie. Siadajcie. Musimy porozmawiać.
– Otóż to – powiedziałam, idąc za nim z wysoko uniesioną głową (może powinnam dodać: głową Nikki Howard). – Musimy porozmawiać.
Musisz zrozumieć – zaczął doktor Holcombe, siadając za wielkim mahoniowym biurkiem – że procedura, jaką zastosowaliśmy w twoim przypadku, była niezbędna, żeby uratować ci życie.
– Rozumiem – powiedziałam. – Wątpię, żeby zrobiono transplantację mózgu bez potrzeby. Ale nie rozumiem, dlaczego mnie spotkało to szczęście, że stałam się pierwszą taką pacjentką.
Doktor Holcombe odchrząknął.
– No cóż…
– Zaraz, zaraz… – Popatrzyłam na niego. – Więc nie jestem pierwsza?
– Oczywiście, że nie – powiedział i szeroko się uśmiechnął. – Najmłodsza, tak. Ale w żadnym razie nie pierwsza.
– Jak to? Zaledwie parę miesięcy temu oglądałam film dokumentalny o transplantacjach mózgu. Mówili tam, że jeszcze żadna się nie udała w przypadku ludzi.
Читать дальше