To było. Przeszło. Po cóż poruszał zamazane ślady? Od dawna nie wracał do tych wspomnień. Czemu więc dzisiaj same wróciły? Nie wiedział. Dopiero za kilka godzin zrozumie, że ani jeden z naszych czynów nie ginie, lecz każdy o oznaczonej porze powraca i staje przed nami, aby zażądać drugiej odpowiedzi. Że jest również czas, kiedy minione lata musimy na nowo przeżyć i osądzić. Lecz nigdy po raz ostatni.
Dochodził do szczytu wzgórza. Ponieważ szedł na przełaj, ostatnich kilka metrów okazało się nieoczekiwanie stromą pochyłością. Pokonał ją jednak łatwo. Gliniasty grunt stanowił dobre oparcie dla nóg, a krzaki jałowców pomagały dłoniom. Wspinał się szybko. Czarne strugi wiatru chłostały go po plecach.
Znalazłszy się na górze, obejrzał się za siebie. Daleko, po drugiej stronie kotliny, jak wątły ognik połyskiwało okno gajówki. Tu otwierał się las pełen szumów i ech. W porównaniu z drogą dotychczasową dalsza mogła uchodzić za łatwą. Biegła prosto lasem, potem koło zelwiańskich mokradeł. Obliczył, że nie śpiesząc się powinien za godzinę dotrzeć do domu.
Gejżanowski nie miał żadnego planu rozmowy. Był tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatniej godziny, zbyt wstrząśnięty, aby zdobyć się na celowość działania. Kiedy pod pierwszym wrażeniem śmierci Buraka, o której dowiedział się przy podwieczorku przerzucając świeżą gazetę, wybiegł z domu w poszukiwaniu Nawrockiego, nie zdawał sobie nawet wyraźnie sprawy, dlaczego z posterunkowym musi się zobaczyć. Poszedł za instynktownym i nie kontrolowanym odruchem. Gdyby nie zastał Nawrockiego u Litowki, być może wróciłby z powrotem do siebie i poczekał przynajmniej jeden dzień, dopóki cała sprawa nie ułoży się jakoś i nie wygładzi. Ale spotkanie, którego w równym stopniu pragnął, jak chciał uniknąć, przekreśliło możliwość wycofania się. Było już za późno. Chociaż nie zamienił z Nawrockim ani jednego obowiązującego zdania, odczuł tych kilka minut spędzonych w gospodzie w taki sposób, jakby pomiędzy nim a posterunkowym zadzierzgnął się węzeł mocniejszy od jakichkolwiek słów. Musiał biernie i cierpliwie zdać się na dalszy rozwój wypadków. Ale to oczekiwanie było również okrutne. Świadomość poniżającej zależności od człowieka, którym pogardzał, ponieważ się go bał, paraliżowała w nim instynkt obrony. Gdyby miał przynajmniej niezbite dowody, iż Nawrocki orientuje się w owej niesławnej, a tak zdawało się doskonale zatuszowanej sprawie sprzed dwóch lat. Ponieważ ich nie miał, każdy ruch posterunkowego, każdy jego uśmiech i powiedzenie nasuwały podejrzenia tym więcej drażniące, im bardziej mogły uchodzić za niepewne i niejasne.
Seweryn posiadał dużą pewność siebie. Umiał nienagannymi manierami pokrywać swoje neurasteniczne i histeryczne odruchy. Na pierwszy rzut oka mógł się nawet wydać człowiekiem o doskonale zrównoważonych nerwach. Udawało mu się to jednak tylko wówczas, gdy wiedział, iż panuje nad ludźmi, z którymi się w danym momencie stykał. Musiał czuć się bezpieczny. Musiał mieć pewność, iż nikt z otoczenia nie domyśla się o nim rzeczy, które pragnął pozostawić w ukryciu. Był ambitny i drażliwy. Gdziekolwiek się znajdował, chciał być pierwszym. Nie będąc umysłem głębokim ani przenikliwym, posiadał nieporównaną umiejętność szybkiego, prawie natychmiastowego wczuwania się w sytuację. Posługiwał się tą zdolnością jak pies węchem. W lot chwytał każdy nastrój, każdą atmosferę. Nie znał się na ludziach bo go nie interesowali, znał za to ogromną skalę chwytów pozwalających mu pokazywać siebie w najkorzystniejszym świetle. Jak wytrawny gracz zdobywał w zależności od sytuacji te czy inne atuty. Rzucał je z nieomylną trafnością, czynił to jednak tak dyskretnie, iż nikt się nie domyślał, jak wiele w tym młodym człowieku jest próżności, a jak mało prostoty. Seweryn tylko wtedy czuł się dobrze, gdy znajdował wśród otaczających go znajomych – choćby byli nawet przypadkowymi, uznanie i sympatię. Odczuwał potrzebę przyjaźni, jak każdy człowiek, który przyjaźni ofiarować nie jest w stanie. Będąc egoistą, lubił atmosferę serdeczności. Sam jej nawet dużo posiadał, dostatecznie jednak powierzchownej, aby go nic nie kosztowała i w niczym nie zobowiązywała. Za to najbłahsza krytyka, choćby została wypowiedziana lekko i w formie żartobliwej, wytrącała go z równowagi. Zadrażniony, natychmiast wietrzył dokoła siebie wrogą atmosferę. Przerzucał ją z osoby na osobę, wszystkich jej podporządkowywał i z uporem, aż do ostatecznego rozjątrzenia wyogromniał. Rozstrajał się wówczas jak nagle zepsuty instrument. O ile przedtem każdy jego ruch brzmiał czysto i we właściwej tonacji, teraz wszystko, co czynił, było omyłką i dysonansem. Bez najmniejszego udziału woli, nawet wbrew jej słabym wysiłkom, ukazywał całą podszewkę swojej natury, jej braki i niewykończenia, ułomności i fałsze.
Nawrocki mało stykał się z młodym Gejżanowskim. Za to wiedział o nim dość wiele, aby móc się teraz bawić. Oto jeszcze jeden tchórz, któremu strach przed odpowiedzialnością odbiera przytomność. Jeszcze jeden ludzki łachman. Cóż nowego? Innych ludzi prawie nie widywał. Świat dzielił się dla niego na ściganych i tropiących. Tych drugich, jak uważał, raczej przypadek postawił na ich uprzywilejowanym miejscu. Równie dobrze mogliby się stać ściganymi. Więc właściwie jeden i ten sam świat. Oba o siebie zahaczają i wzajemnie się przenikają. Wszędzie jednakowe okrucieństwo. Nawrocki wiedział, jak bardzo żyjemy naszymi wrogami. Wiedział, że ten, który ucieka, i drugi, który go goni, to jakby dwaj bracia, niby dalecy, a przecież silniej, niżby się zdawało, sobie bliscy, związani z sobą ową zaciekłą i niewystygłą nienawiścią i pogardą, które ludzi bardziej wiążą niż miłość.
Zatrzasnąwszy drzwi gospody Nawrocki zatrzymał się.
– Wraca pan do domu?
Seweryn zawahał się.
– Wie pan, chyba nie…
Wiatr dął mu prosto w twarz, cofnął się więc i znalazł się tuż przy posterunkowym.
– A pan w którą stronę? – spytał nie patrząc mu w oczy.
– Do swojej stajni. Mam jeszcze dyżur.
– Przejdę z panem, dobrze? Nie przeszkodzi to panu?
Nawrocki wzruszył ramionami.
– Mnie? W czym? Nie lubię samotności. A jeśli ja panu nie przeszkadzam…
Powiedział to w swój zwykły, naturalny i trochę łobuzerski sposób, ale Sewerynowi natychmiast wydawało się, że celem tych słów było wyrazić coś więcej niż zwykłą formułkę grzeczności. „Wszystko wie – pomyślał. – Burak musiał się najwidoczniej wygadać? Ale więcej, czy więcej ludzi już wie? Czy Nawrocki nie zwierzył się przed kimś po pijanemu? Może przed Litowką?” Już to samo, że zastał ich razem i w tak dobrej komitywie przy wódce, wydało mu się podejrzanym. Chciał przypomnieć sobie ich twarze i o czym mówili, gdy wszedł do szynku, ale cała ta scena uleciała mu z głowy. Na pewno jednak musieli mówić o śmierci Buraka. Może właśnie przy tej okazji?…
Szli obok siebie środkiem drogi. Kałuże nie zdążyły przeschnąć po wczorajszej nocnej ulewie, chlupotały pod krokami. Było pusto i już zupełnie ciemno. Zachmurzone, niskie niebo szybko starło smugi zachodu; choć słońce tak niedawno zaszło, zaledwie nikłe pasemko rozciągnięte daleko ponad łąkami zelwiańskimi odcinało się od ogólnej czerni szarożółtym cieniem. Suche gałęzie kasztanów trzeszczały pod niekształtnym rzędem chałup. W głębi mroku terkotał młyn. Szedł stamtąd cierpki zapach wody i mokradeł. Kłębami zeschłych liści ciskał wiatr.
Читать дальше