Domyśliłem się, o co mu chodzi. Usiłował odkryć, z kim się spotykam i kim są moi informatorzy. Zbieraliśmy wtedy dowody przeciwko Samowi Giancanie i Philowi z Milwaukee, a oni zdawali sobie sprawę, że mamy swoich informatorów w ich szeregach. To właśnie Tony pracował dla mafii, kręcąc się przez cały dzień po sądzie.
Na chwilę stracił mnie z oczu, ale dalej szukał. Gdy znalazł się dwadzieścia stóp ode mnie, wycelowałem w niego broń i zawołałem:
– Szukasz mnie, przyjacielu?
Przestraszył się, ale szybko doszedł do siebie.
– Spaceruję. To chyba nie jest teren prywatny?
Przyjrzałem mu się. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to Spilotro. Miał na głowie filcowy kapelusz. Podobny do tych, które nosił Sam Giancana. Ubrany był w szary sweter, krawat, popielate spodnie i czarne mokasyny. Był strasznie niski i sprawiał wrażenie krępego. Muskularny. Bynajmniej nie słabeusz.
Gdy okazałem swoją legitymację i poprosiłem go o dokumenty, warknął:
– Nie twój pierdolony interes! Gówno mnie obchodzi, kim jesteś, dupku. Bez nakazu nie masz prawa mnie przesłuchiwać.
Odparłem, że się myli, wykręciłem mu lewą rękę i wyszarpnąłem z kieszeni portfel. Prawo jazdy wystawiono na nazwisko Anthony John Spilotro. Powinienem był się domyślić. Widziałem go kiedyś przed domem Sama DeStefano. Zapytałem go o niego. Odparł, że nigdy o nim nie słyszał. Zapytałem, dlaczego mnie śledzi, a on na to:
– Ja cię śledzę? Spaceruję tylko po parku.
Gdy powiedziałem, że w to nie wierzę, rzekł:
– Nic mnie, kurwa, nie obchodzi, w co wierzysz.
Taki właśnie był Tony. Zamiast się bronić, mydlić mi oczy, próbować być uprzejmym, udzielał bezczelnych odpowiedzi. Starałem się nawet być dla niego miły. Powiedziałem, że jest jeszcze młodym człowiekiem, i że powinien wydostać się z gówna, w które wdepnął.
– Pewnie, i stać się takim dupkiem jak ty, co? – odpowiedział. – Widzę jak żyjesz. Widziałem twój dom. Gruba ryba! Mieszkasz w małej norze w betonowym bloku. Wypchaj się. Mam żyć tak jak ty?
Jak już powiedziałem, Tony potrafił zaleźć człowiekowi za skórę. Ostrzegłem, że jeżeli zobaczę go jeszcze kiedyś w pobliżu mojego domu, zajmę się tym osobiście.
Spilotro dalej trzyma fason.
– Pies cię jebał – odpowiada.
Stoję w lesie z wycelowanym w niego pistoletem. Mam ponad sześć stóp wzrostu i ważę dwieście dwadzieścia funtów. Skoro mnie śledził, to wie, że codziennie trenuję boks w Y. *Tymczasem on sam ledwie odstaje od ziemi, jest lekki jak piórko i ubliża mi w najlepsze w pustym parku.
Cały Tony. Prowokował cię do zabójstwa.
Popchnąłem go w kierunku parkingu, radząc:
– Wynoś się stąd, mały szczylu.
Odszedł, wsiadł do samochodu i odjechał.
Ilekroć później rozmawiałem o nim ze znajomymi dziennikarzami, zawsze nazywałem go tym «małym szczylem». Sandy Smith z «Tribune» i Art Petacque z «Sunday Times», a potem John O'Brien z «Tribune» pisząc o nim, zaczęli używać określenia «Mrówka». Widocznie w tamtych czasach słowo «szczyl» brzmiałoby niestosownie na łamach prasy”.
*
W 1970 roku Spilotro pojawiał się w gazetach prawie codziennie. Wchodząc i wychodząc z przesłuchań Komisji ds. Przestępczości, robił miny przed kamerami. Domagał się nawet pozwania do sądu policji i IRS *za to, że podczas nalotu na nielegalne kasyno skonfiskowały mu dwanaście tysięcy dolarów. Policja oświadczyła, że pieniądze te są dochodami z prowadzenia gier hazardowych, a IRS zatrzymał je jako zastaw za ewentualne nie zapłacone podatki.
Spilotro przegrał proces. Na domiar złego wystąpienie na drogę sądową otworzyło agentom federalnym dostęp do jego akt podatkowych. Nie tracąc czasu, oskarżyli Spilotra o zamieszczenie fałszywych danych w podaniu o kredyt hipoteczny na dom: oświadczał w nim, że jest zatrudniony w cementowni. Agenci IRS wykazali, że zgodnie z deklaracją podatkową Anthony'ego Spilotra jedyne jego dochody uzyskane w tym roku – dziewięć tysięcy dolarów – pochodziły z hazardu. Nie zgłosił w niej żadnego dochodu z pracy w cementowni.
„Tony nie był w stanie przejść na drugą stronę ulicy, nie ciągnąc za sobą ogona – wspomina Cullotta. – Osaczyli nas. Wielu jego ludzi, łącznie ze mną, czekało więzienie. On też by tam trafił, gdyby nie zdecydował się wyjechać z miasta. Na moim pożegnalnym przyjęciu – dostałem sześć lat za kilka rabunków, włamań i napadów – Tony powiedział, że wybiera się z Nancy i dziećmi w podróż na Zachód. Mówił też, że być może przeprowadzi się do Las Vegas i że powinienem go tam odwiedzić, gdy tylko wyjdę na wolność. Co miałem robić? Ukryłem to zaproszenie w zakamarkach mej pamięci i zapadłem w sześcioletni sen”.
*
Wiosną 1971 roku, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Frank Rosenthal zaczął myśleć o pracy w hotelu Stardust, Tony Spilotro wynajął mieszkanie w Las Vegas; 6 maja furgon z przyczepą z firmy Transworld Van Lines zatrzymał się przed domem Spilotra w Oak Park. Ekipa tragarzy zaczęła ładować do furgonu domowe sprzęty i meble. Parę minut później na ulicy pojawiły się dwa samochody z agentami IRS, którzy zaczęli zapisywać rzeczy wynoszone z domu.
Spilotro z miejsca nabrał podejrzeń, że gdy tylko załadują furgon rodzinnym dobytkiem, agenci zajmą go, wymierzając w ten sposób podatek. Polecił więc pracownikom Transworld Van Lines rozładować furgon i umieścić wszystko z powrotem w domu. Zadzwonił wtedy do swego adwokata i pozwał do sądu IRS; powiedział, że władze federalne zmusiły go do opuszczenia miasta, a teraz naruszają jego „konstytucyjne prawo podróżowania i osiedlania się w dowolnym miejscu Stanów Zjednoczonych”.
Po tygodniu prokuratura ustąpiła i tragarze Transworld Van Lines wrócili, by ponownie zapakować i załadować osiem ton dobytku Tony'ego Spilotra, obejmującego dziewięć beczek z naczyniami, dziewięć kartonów z odzieżą, czterdzieści pięć pudeł ze sprzętami domowymi, jeden materac z łóżeczka dziecięcego, cztery stoliki nocne, stół z jadalni i sześć krzeseł, trzy telewizory, jedną maszynę do szycia, stary zegar, trzy toalety, otomanę, małą kanapę, sześć luster, sześć dobranych do koloru foteli, cztery stoły i meble ogrodowe. Zgodnie z dokumentem przewozowym przedmioty te wyceniono na dziewięć tysięcy dziewięćset dolarów; meble w większości były porysowane lub wyszczerbione.
W dokumencie przewozowym – w rubryce z nagłówkiem: Miejscowy kontakt, osoba odpowiedzialna za końcową zapłatę - Spilotro wpisał: Frank lub Jerry Rosenthal.
*
„Tony i Nancy przyjechali najpierw do Las Vegas z wizytą – wspomina Frank Rosenthal. – Na krótkie wakacje. Niedługo potem postanowili przenieść się tutaj na stałe. Tony zaproponował mi przejażdżkę. Wyjechaliśmy z miasta na pustynię i rozmawialiśmy o tym, co się działo w Chicago, o tym, kto był na szczycie, a komu powinęła się noga.
Powiedział, że w Chicago zrobiło się gorąco i zapytał, czy będę miał jakieś obiekcje, jeżeli się tu przeprowadzi. Dlaczego mnie o to pytał? Myślę, że wciskał mi kit. Chciał się po prostu zabezpieczyć, gdyby i tu zrobiło się gorąco. Mógł zawsze powiedzieć:
– Chryste, przecież cię pytałem, prawda?
W czasie jazdy ostrzegłem go, że Vegas to nie Chicago. Powiedziałem, że miejscowi policjanci mają opinię twardzieli i że wiele osób, które tu trafiają za kratki, może pójść do piachu na pustyni, zanim zdoła stanąć przed sądem.
Tony milczał. Wiedziałem, że jeżeli nawet przyjechał do Las Vegas na stałe, to nie ma pozwolenia chicagowskiej mafii na jakąkolwiek działalność. Nie wyjechał z Chicago ze zgodą na wymuszanie forsy od kogokolwiek ani na trudnienie się lichwą.
Читать дальше