– Nie, proszę pana Tay Tay, ja bym czegoś podobnego nie zrobił. Nie zjadłbym muła mojego pana. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Ale proszę pana szanownego, niech pan nie sprowadza tu żadnego czarodzieja.
Czarny Sam cofał się przed Tay Tayem. Oczy rozszerzyły mu się nienaturalnie i łyskały niesamowicie białkami.
Kiedy Tay Tay zawrócił na podwórko, Shaw podszedł do Murzyna.
– Jak wyjedziemy – powiedział – przyjdź pod kuchenne drzwi, to pani Gryzelda da ci coś do jedzenia. Powiedz Wujowi Feliksowi, żeby też przyszedł.
Czarny Sam podziękował, ale nie zapamiętał ani słowa z tego, co mówił Shaw. Obrócił się na pięcie i pobiegł ku stodole, stękając z cicha.
Buck przechadzał się niecierpliwie między bagnem a samochodem.
– Jedźmy już, ojciec – powiedział. – Jeżeli wcześnie nie wyjedziemy, będziemy się pętać po tych błotach przez całą noc. Nie bardzo lubię bagna po ciemku.
– Myślałam, że tata pośle po Rozamundę i Willa – wtrąciła Gryzelda, spoglądając na teścia. – Najlepiej niech tata zaraz napisze list i wrzuci, przejeżdżając przez miasto.
– Nie miałem zamiaru pisać listu – odparł Tay Tay. – List za długo by szedł. Chciałem kogoś po nich posłać. Myślę, że Miła Jill mogłaby pojechać do Scottsville i przywieźć ich tutaj. Wyślę ją autobusem do Augusty, to będzie na miejscu przed nocą. Mogą wrócić też autobusem jutro z samego rana i jeszcze zdążyć tu na czas, żeby zacząć kopać zaraz po obiedzie.
– Ale Miłej Jill nie ma – rzekł Buck – i nie wiadomo, kiedy wróci. Jeżeli będziemy na nią czekali, to nigdy nie wybierzemy się na te moczary.
Pluto siedział wyprostowany i spoglądał na drogę. Jeśli tak dalej pójdzie, na pewno nie zdąży odwiedzić osobiście swoich wyborców.
– Teraz już jej tylko patrzeć – powiedział stanowczo Tay Tay. – Zaczekamy i podwieziemy Jill do Marion. W mieście wysadzimy ją na przystanku autobusowym i pojedziemy na moczary po tego albinosa. Tak trzeba zrobić. Jill będzie w domu lada chwila. Nie ma żadnego sensu jechać, jeżeli się tu zjawi niedługo.
Buck wzruszył ramionami i znowu począł z niesmakiem przechadzać się po podwórku. Zmarnowali już dwie godziny i nic nie osiągnęli przez tę zwłokę.
– Ja bym… – zaczął Pluto i zawahał się.
– Co ty byś? – zapytał Tay Tay.
– No, chciałem powiedzieć…
– Że co? Gadaj, Pluto. Mów, co masz na myśli. Jesteśmy tu w rodzinie.
– Myślałem sobie, że gdyby nie miała nic przeciwko temu…
– Co ci się stało, u diabła starego? – zapytał ze złością Tay Tay. – Zaczynasz coś bąkać, a potem robisz się cały czerwony na gębie i karku, jakbyś się bał i mówić, i nie mówić. No, dalej, gadaj, o co chodzi.
Pluto poczerwieniał znowu. Patrzał to na jedno z nich, to na drugie, a w końcu wyciągnął chustkę i zasłonił sobie twarz, udając, że ją ociera. Kiedy nieco ochłonął, wetknął chustkę na powrót do kieszeni.
– Chciałem powiedzieć, że jeżeli Miła Jill wróci z moim autem, chętnie podwiozę ją dziś wieczorem do Doliny Horse Creek. To znaczy z przyjemnością ją tam zabiorę, jeżeli tylko się zgodzi.
– No, to prawdziwie po sąsiedzku, Pluto! – zawołał z entuzjazmem Tay Tay. – Teraz już wiem, że możesz liczyć na nasze głosy. Jeżeli ją tam podwieziesz, zaoszczędzisz mi wydatku. Powiem jej, żeby z tobą pojechała. Nie będzie miała nic a nic przeciwko temu. Co to znaczy: “jeżeli się zgodzi"? Przecież jej każę, Pluto. Bardzo ci jestem wdzięczny za tę propozycję. Koniec końców zaoszczędzę dzięki temu trochę pieniędzy.
– Myślicie, że pojedzie ze mną… znaczy się, uważacie, że zgodzi się, abym ją tam zawiózł moim wozem, jeżeli go tu przyprowadzi z powrotem?
– No chyba, że się zgodzi, jak jej każę. Jeszcze powinna bardzo się ucieszyć, że będzie mogła przejechać się z tobą – powiedział z przekonaniem Tay Tay, spluwając na łodyżkę dzikiej cebuli rosnącą pod jego stopami. – Niech ci się nie zdaje, że nie potrafię trzymać własnych dzieci w ryzach. Pojedzie, jeszcze jak, kiedy jej każę. Nie będzie miała nic a nic przeciwko temu.
– Jeżeli Pluto ma ją zabrać, to już jedźmy na te moczary, ojciec – rzekł Buck. – Robi się późno. Chciałbym wrócić przed północą, jeśli się da.
– Chłopcy – powiedział Tay Tay. – Ogromnie jestem dumny, że tak się rwiecie do roboty. Zaraz jedziemy. Pluto, podwieź Miłą Jill do Scottsville i zostaw ją u Rozamundy i Willa. Bardzo to ładnie z twojej strony. Ogromnie ci jestem zobowiązany.
Wbiegł na ganek, potem znowu zawrócił na podwórko. Na chwilę zapomniał, jak bardzo jest podniecony perspektywą znalezienia albinosa.
– Gryzeldo, jak Miła Jill wróci, powiedz jej, że ma jechać do Doliny Horse Creek i jutro rano sprowadzić tu Rozamundę i Willa. Będzie musiała wytłumaczyć, czego od nich chcemy, więc ją naucz, co ma mówić. Potrzebni nam są do kopania. Powiedz Miłej Jill, żeśmy z chłopcami pojechali na moczary po tego bielasa i że teraz migiem natrafimy na żyłę. Nie mówię, kiedy to będzie, ale mogę powiedzieć, że migiem. Tobie i jej kupię najładniejsze sukienki, jakie tylko mają na składzie w mieście. Tak samo Rozamundzie, kiedy już znajdę żyłę. Rozamunda i Will muszą wiedzieć, że bardzo nam potrzeba ich pomocy, bo wtedy przyjadą jutro. Weźmiemy się wszyscy do roboty zaraz po obiedzie i będziemy kopali, kopali i kopali.
Chwilę szperał w kieszeni, wreszcie wydobył ćwierć dolara i wręczył Gryzeldzie.
– Weź to i kup sobie coś ładnego, jak będziesz w mieście – rozkazał. – Chciałbym ci dać więcej, bo taka jesteś ślicznotka, że kiedy na ciebie patrzę, nie mogę się po prostu oprzeć – ale jeszcześmy nie natrafili na żyłę.
– No, jedźmy, ojciec – powiedział Shaw.
Buck zapuścił ręczną korbą silnik potężnego siedmioosobowego auta i trzymał go na małych obrotach, podczas gdy ojciec udzielał Gryzeldzie ostatnich wskazówek dla Jill. Właśnie kiedy Buck już myślał, że Tay Tay wsiądzie do samochodu, stary zakręcił się na pięcie i pobiegł do stajni. Po chwili wrócił biegiem, niosąc jeszcze kilka linek. Rzucił je na tylne siedzenie, gdzie już leżały te, które przyniósł poprzednio.
Przez kilka minut stał i ze ściągniętymi brwiami przypatrywał się bacznie siedzącemu na schodach Plutowi, jak gdyby chciał sobie przypomnieć, co jeszcze ma powiedzieć przed odjazdem. Nie przychodziło mu jednak nic do głowy, więc wsiadł do samochodu razem z Buckiem i Shawem. Buck zwiększył obroty motoru i z rury wydechowej dobyła się chmura czarnego dymu. Tay Tay obrócił się i pomachał ręką na pożegnanie Gryzeldzie i Plutowi.
– Tylko pamiętaj, żebyś powtórzyła Miłej Jill, co ci mówiłem – powiedział. – I każ jej bezwarunkowo wracać do domu jutro z samego rana!
Shaw przechylił się nad kolanami ojca i zatrzasnął drzwiczki, których ten w podnieceniu nie domknął. Pośród łoskotu i smrodliwych wyziewów z rury wydechowej wielki samochód wypadł z podwórka i wjechał na szosę. W chwilę później zniknął w oddaleniu.
– Mam nadzieję, że znajdą tego albinosa – powiedział Pluto, nie zwracając się specjalnie do Gryzeldy. – Bo jeżeli nie, Tay Tay wróci i będzie klął, że mu nałgałem. A przysięgam na Boga, iż ten gość mówił mi, że go tam widział. Nic a nic nie skłamałem. Mówił, że go widział w zaroślach na skraju moczarów i że tam stał jak wół i rąbał drzewo. Jeżeli Tay Tay go nie znajdzie i nie przywiezie tutaj, odbierze mi swój głos, co byłoby naprawdę fatalne. To fakt.
Читать дальше