Pluto opadł na schodki, a jego ciało rozlało się na deskach. Wsadził do ust świeżą prymkę żółtego tytoniu. Nie było nic innego do roboty.
– Trzeba jechać, ojciec – powiedział Shaw. – Późno się robi.
– No, synu, zdawało mi się, że godzinę temu rzuciłeś robotę, żeby pojechać do miasta – odparł stary. – Co będzie z tym twoim bilardem?
– Nie wybierałem się do miasta na bilard. Wolę dziś jechać na moczary.
– W takim razie, jeżeli nie miałeś grać w bilard, to co będzie z tą babą, za którą chciałeś latać?
Shaw odszedł bez odpowiedzi. Kiedy Tay Tay podkpiwał z niego, mógł tylko odejść. Nie umiał wytłumaczyć ojcu pewnych rzeczy i już od dawna doszedł do wniosku, że najlepiej jest dać mu się wygadać.
– Czas jechać – rzekł Buck.
– Co prawda, to prawda – odparł Tay Tay i poszedł w kierunku stajni.
Po chwili wrócił, niosąc przewieszone przez rękę linki. Wrzucił je na tylne siedzenie samochodu i znowu przysiadł na pniu.
– Chłopcze – powiedział. – Coś mi przyszło do głowy. Poślę po Rozamundę i Willa, żeby tu przyjechali. Teraz, jak będziemy mieli tego albinosa, i on pokaże, gdzie jest żyła, muszą nam trochę pomóc przy kopaniu, a przecież nie mają w tej chwili wiele do roboty. Przędzalnia w Scottsville znowu stoi i Will nie robi nic a nic. Więc może tu przyjechać, żeby pokopać z nami. Rozamunda i Gryzelda też mogą dużo pomóc, a pewnie i Miła Jill także. Tylko weźcie pod uwagę, że ja wcale nie chcę, aby dziewczyny pracowały tyle samo co my. Ale i tak mogą dużo pomóc. Mogą nam gotować jedzenie, nosić wodę i robić różne inne rzeczy. Gryzelda i Rozamunda pomogą, ile tylko się da, tylko nie jestem taki pewny co do Miłej Jill. Spróbuję ją namówić, żeby dla nas popracowała. Nie pozwoliłbym, żeby dziewczyna tyrała u mnie jak chłop, ale zrobię, co potrafię, żeby Jill także wzięła się trochę do pomocy.
– Chciałbym zobaczyć, jak ojciec zmusi Willa Thompsona do kopania – powiedział Shaw, wskazując Tay Taya ruchem głowy. – Ten Will to najgorszy leń stąd do Atlanty. Nie widziałem go nigdy przy robocie, a już w każdym razie nie tutaj. Nie wiem, co on tam robi w fabryce, kiedy przędzalnia idzie, ale założyłbym się, że niewiele. Will Thompson dużo nie wykopie, choćby nawet zlazł do dołu i udawał, że macha łopatą.
– Wy, chłopaki, nie macie takiego serca do Willa jak ja. Przecież on potrafi harować jak mało kto. Dlatego nie lubi kopać u nas w dołach, że nie czuje się tutaj jak w domu. Will to robotnik fabryczny i na wsi, na gospodarstwie jest mu nijako. Ale może teraz trochę pokopie. Jeżeli chce, potrafi nie gorzej od innych. Możliwe, że tym razem dostanie gorączki złota, zejdzie do dołu i weźmie się za łopatę jak szatan. Nigdy nie wiadomo, co się stanie, kiedy gorączka chwyci człowieka. Może któregoś ranka obudzicie się, wyjdziecie na dwór i zobaczycie, że Will kopie, aż furczy. Jeszcze nie widziałem mężczyzny ani kobiety, którzy by nie ryli się w ziemi, kiedy ich złapie gorączka złota. Człowiek zaczyna myśleć, że może następnym uderzeniem kilofa wyrzuci na wierzch garść tych żółtych bryłek, a wtedy, rany boskie, kopie i kopie, i kopie! Dlatego zaraz poślę po Rozamundę i Willa. Trzeba nam będzie jak najwięcej rąk, synu. Ta żyła może tkwić na trzydzieści stóp pod ziemią, i to w miejscu, gdzie jeszcze nie zaczęliśmy kopać.
– A może ona jest na poletku Pana Boga? – powiedział Buck. – Co byś ojciec wtedy zrobił? Chyba byś nie wykopywał bryłek, jeżeliby miały wszystkie pójść dla pastora, na kościół, co? Bo ja na pewno nie. Całe złoto, które wykopię, pójdzie do mojej kieszeni, przynajmniej tyle, ile mi się należy. Nie oddam go pastorowi w kościele.
– Powinniśmy przenieść gdzie indziej poletko, póki nie zaczniemy kopać na tym gruncie i nie upewnimy się, co tam jest – rzekł Shaw. – Bogu ono niepotrzebne, a zanim się człowiek obejrzy, może tam trafić na żyłę. Niech mnie cholera weźmie, jeżeli będę wykopywał złoto i patrzał, jak je pastor zabiera. Ja byłbym za tym, żeby przesunąć gdzie indziej poletko Pana Boga, póki się nie przekonamy, co na nim jest.
– W porządku, chłopcy – zgodził się Tay Tay. – Jeszcze raz przesunę poletko, ale wcale nie mam zamiaru w ogóle go znieść. Bo ono jest Pana Boga i po dwudziestu siedmiu latach nie mogę Mu go odbierać. To nie byłoby przyzwoicie. Natomiast nie może być nic złego w przesunięciu go odrobinę, jeżeli zajdzie potrzeba. Szkoda gadać, byłaby piekielna szkoda, gdybyśmy znaleźli na nim żyłę, więc widzi mi się, że lepiej je od razu przenieść, bo wtedy nie będziemy mieli zmartwienia.
– A dlaczego tata go nie przeniesie tu, gdzie jest dom i stajnia? – podsunęła Gryzelda. – Pod domem nic nie ma, a zresztą i tak nie można by pod nim kopać.
– Nigdy mi to do głowy nie przyszło – odrzekł Tay Tay – ale muszę powiedzieć, że pomysł wydaje mi się dobry. Chyba je tu przerzucę. No, bardzo się cieszę, że mam to już z głowy.
Pluto obrócił się i spojrzał na niego.
– Przecieżeście go jeszcze nie przenieśli, Tay Tay? – powiedział.
– Jeszczem nie przeniósł? A jakże. Tu, gdzie siedzimy, jest teraz poletko Pana Boga. Przesunąłem je stamtąd tutaj.
– No, to z was najszybszy człowiek, o jakim słyszałem – rzekł Pluto, kiwając głową. – To fakt.
Buck i Gryzelda poszli za róg domu. Shaw ruszył za nimi, ale rozmyślił się i zamiast tego skręcił sobie papierosa. Był gotów do drogi i nie chciał dłużej zwlekać. Wiedział jednak, iż Tay Tay nie odjedzie, póki nie znudzi mu się bezczynność.
Pluto siedział na schodkach, rozmyślał o Jill i zastanawiał się, gdzie też może być. Chciał, żeby już wróciła, chciał usadowić się przy niej i objąć ją wpół. Czasem pozwalała mu siadać przy sobie, kiedy indziej znów nie. Była w tym tak samo nieobliczalna jak we wszystkim, co robiła. Pluto nie miał pojęcia, co na to poradzić; taka już była, nie widział sposobu, żeby ją zmienić. Jednakże póki siedziała spokojnie i pozwalała się obejmować, był zupełnie zadowolony; dopiero kiedy trzepnęła go w twarz albo wykuksała pięściami po brzuchu, robiło mu się całkiem nieprzyjemnie.
Jakiś samochód przejechał przed domem w tumanie czerwonego kurzu, opylając wszystko dokoła tak, że chwasty i drzewa wydały się jeszcze bardziej martwe. Pluto zerknął na wóz, ale zaraz spostrzegł, że nie prowadzi go Jill, więc przestał się nim interesować. Auto zniknęło za zakrętem, ale pył jeszcze długo unosił się w powietrzu.
Kiedy Pluto widział ostatnim razem Jill, kazała mu się zabierać w pięć minut po przyjeździe. Zabolało go to, więc wrócił do domu i położył się do łóżka. Przyjechał wtedy na cały wieczór i był przekonany, że spędzi z nią co najmniej kilka godzin, a oto już w pięć minut po przybyciu wracał do domu. Jill powiedziała mu, żeby się zabierał do diabła. Mało tego; jeszcze go wytrzaskała po twarzy i wyszturchała pięściami w żołądek. Tym razem miał nadzieję, że jeśli słuszna jest teoria prawdopodobieństwa czy choćby zasada wyrównania, ich dzisiejsze spotkanie będzie miało zupełnie inny przebieg. Jeżeli w ogóle jest sprawiedliwość, Jill powinna by tym razem ucieszyć się na jego widok, pozwolić się pieścić, a nawet, dla wynagrodzenia poprzednich odwiedzin, dać się pocałować kilka razy. Powinna by uczynić to wszystko, natomiast czy istotnie postąpi tak, czy nie – tego nie wiedział. Reakcje Jill były równie trudne do przewidzenia jak to, czy go wybiorą tej jesieni na szeryfa.
Myśl o zbliżających się wyborach poruszyła Pluta. Zebrał się, żeby wstać, ale nawet nie drgnął z miejsca. W taki upał nie był w stanie maszerować pieszo zakurzoną drogą i odwiedzać wyborców.
Читать дальше