***
Alicja z Maxem położyli Rolanda na łóżku w jego chatce i przykryli kocami. Żadne z nich nie czuło ochoty, by rozmawiać o tym, co się stało, przynajmniej na razie. Po raz pierwszy groźna obecność Księcia Mgły stała się tak boleśnie namacalna i trudno im było znaleźć słowa zdolne wyrazić odczuwany w owej chwili niepokój. Rozsądek podpowiadał im, że najlepiej skupić się na tym, co najpilniejsze. I tak też zrobili. W chatce Rolanda znaleźli małą apteczkę i Max zdezynfekował rany Alicji. Roland zasnął niemal natychmiast. Alicja patrzyła na niego, a jej twarz wykrzywiał grymas bólu.
– Nic mu nie będzie. Jest wyczerpany, i tyle – zapewnił ją Max.
Alicja spojrzała na brata.
– A ty? Uratowałeś mu życie – powiedziała łamiącym się głosem, który zdradzał, jak bardzo jest zdenerwowana. – Mało kto byłby zdolny do czegoś takiego.
– On zrobiłby dla mnie to samo – rzekł Max, nie bardzo chcąc ciągnąć ten temat.
– Jak się czujesz? – dopytywała się siostra.
– Chcesz znać prawdę? – spytał Max.
Alicja przytaknęła.
– Zbiera mi się na wymioty – uśmiechnął się. – W życiu nie czułem się tak okropnie.
Alicja uściskała brata. Max zamarł, nie bardzo wiedząc, czy ma do czynienia z eksplozją siostrzanej czułości, czy raczej przerażenia, jakiego doznała Alicja wcześniej, kiedy reanimowali Rolanda.
– Kocham cię, Max – wyszeptała mu do ucha. – Słyszałeś?
Max nie odpowiedział, skonsternowany. Alicja wypuściła go z objęć i odwróciwszy się do niego plecami, stanęła w drzwiach chatki. Max zorientował się, że siostra płacze.
– Zawsze o tym pamiętaj, braciszku – wyszeptała. – A teraz prześpij się trochę. Ja spróbuję zrobić to samo.
– Jeśli zasnę teraz, nie wstanę już do rana – westchnął Max.
Pięć minut później wszyscy troje spali kamiennym snem w chatce na plaży i nic na świecie nie mogłoby ich obudzić.
Gdy zapadł zmierzch, Victor Rray zatrzymał się sto metrów od domu przy plaży, wybranym przez Carverów na ich nową siedzibę. Był to ten sam dom, w którym Eva Gray, jedyna kobieta, którą rzeczywiście kochał, urodziła Jacoba Fleischmanna. Patrząc na białą fasadę willi, poczuł, iż w jego sercu otwierają się stare rany, które uznawał za zagojone na zawsze. W domu nie paliło się żadne światło, jakby nikogo nie było. Uznał, że dzieci Carverów są jeszcze z Rolandem w miasteczku.
Podszedł bliżej i przeszedł przez furtkę w otaczającym dom białym ogrodzeniu. W tak dobrze mu znanych drzwiach i oknach odbijały się ostatnie promienie słońca. Przez ogród skierował się w stronę tylnego podwórza i wyszedł na łąkę za domem. W dali widać było las, a na jego skraju ogród posągów. Dawno już tu nie zaglądał, więc ponownie się zatrzymał, pełen obaw przed tym, co kryje się na jego terenie, i przyjrzał mu się z dystansu. Spośród ciemnych prętów ogrodzenia wypełzała w kierunku domu gęsta mgła.
Victor Rray poczuł się zalękniony i stary. Strach, który trawił mu duszę, był nieodmiennie tym samym lękiem, jakiego doświadczył dziesiątki lat temu w zaułkach przemysłowego przedmieścia, gdzie po raz pierwszy usłyszał głos Księcia Mgły. Teraz, gdy jego życie dobiegało kresu, wszystko zdawało się zataczać krąg i po tylu ruchach i zagrywkach stary latarnik czuł, że do ostatniego boju przystępuje bez żadnego już atutu.
Pewnym krokiem ruszył ku wejściu do ogrodu posągów. Mgła sunąca z wewnątrz szybko sięgnęła mu do pasa. Victor Kray wsunął drżącą dłoń do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej stary rewolwer, z pełną premedytacją naładowany przed wyjściem z domu, oraz dużą latarkę. Trzymając broń przed sobą, wszedł na teren ogrodu, zapalił latarkę i poświecił w głąb. Snop światła wydobył z ciemności rzecz niespodziewaną. Victor Kray opuścił rewolwer i przetarł oczy, sądząc, że padł ofiarą halucynacji. Coś było nie tak albo przynajmniej ujrzał nie to, co spodziewał się ujrzeć. Raz jeszcze przeczesał mgłę padającym z latarki snopem światła. To nie było złudzenie: ogród posągów był pusty.
Latarnik, zdezorientowany, podszedł bliżej przyjrzeć się nagim piedestałom. Gdy usiłował jakoś zebrać myśli, doszły go odgłosy kolejnej nadciągającej burzy. Uniósł wzrok i spojrzał ku niebu. Horyzont spowity był kłębowiskiem ciemnych i groźnych chmur, rozlewających się jak ogromna plama atramentu. Błyskawica przecięła niebo na pół i echo grzmotu dotarło do lądu niczym odgłos bębnów przed bitwą. Victor Kray wsłuchał się w litanię burzy dobywającą się z głębi morza. I przypomniawszy sobie, że ten widok oglądał już z „Orfeusza”, dwadzieścia pięć lat temu, zrozumiał, co się szykuje.
***
Max obudził się zlany zimnym potem i w pierwszej chwili nie bardzo wiedział, gdzie jest. Czuł, że serce wali mu jak młotem. Kilka metrów od siebie dostrzegł twarz Alicji leżącej obok Rolanda i przypomniał sobie, że są w chatce na plaży. Mógłby przysiąc, że zdrzemnął się zaledwie na kilka minut, chociaż w rzeczywistości przespał ponad godzinę. Wstał bezszelestnie i wyszedł na zewnątrz, by pooddychać głęboko świeżym powietrzem i odegnać obrazy męczącego koszmaru. Śniło mu się, że razem z Rolandem nie mogą się wydostać z wnętrza zatopionego „Orfeusza”.
Fale przypływu zalewające bezludną plażę zniosły łódkę Rolanda w głąb morza. Tam niebawem miała zostać wydana na pastwę wpierw silnego prądu, później zaś bezmiernego oceanu. Max stanął na brzegu, nabrał w dłonie chłodnej wody i obmył sobie twarz i ramiona. Potem podszedł do cypelka tworzącego maleńką lagunę i usiadł pośród skał, z nogami w wodzie. Miał nadzieję, że jakoś odzyska spokój, którego nie mógł mu przynieść sen.
Intuicja podpowiadała mu, że za wydarzeniami ostatnich dni kryje się jakaś logika. Miał wrażenie czającego się niebezpieczeństwa. Rozważywszy zaś wszystko dokładnie, zauważył coraz intensywniejszą obecność doktora Kaina. Z każdą godziną stawała się wyraźniejsza. W oczach Maxa kolejne elementy stanowiły składniki złożonego mechanizmu, budowanego wokół ciemnej przeszłości Jacoba Fleischmanna: od enigmatycznych wizyt w ogrodzie posągów, oglądanych na starych filmach, do tego niewyrażalnego stwora, który dziś o mało nie pozbawił go życia.
Podsumowując wydarzenia dnia, Max zrozumiał, że żadną miarą nie mogą czekać z założonymi rękami na ponowne spotkanie z doktorem Kainem. Należało uprzedzić jego ruchy.
Nie budząc Alicji i Rolanda, Max wsiadł na rower i ruszył do domu. W oddali, nad linią widnokręgu ciemny punkt, który pojawił się nie wiadomo skąd, zaczął rozszerzać się niczym chmura zabójczego gazu. Nadciągała burza.
***
Znalazłszy się z powrotem w domu, Max nałożył rolkę z filmem na projektor. Jadąc rowerem, poczuł, że temperatura zaczyna wyraźnie spadać. Było coraz chłodniej, a wśród podmuchów szarpiącego okiennicami wiatru dało się słyszeć dalekie odgłosy burzy. Przed uruchomieniem projektora Max pobiegł do swego pokoju włożyć coś ciepłego. Stare drewno schodów skrzypiało pod jego nogami, jakby w strachu przed spodziewanym atakiem wiatru. Przebierając się, Max zauważył przez okno, że nadchodząca burza zaciąga niebo mrokiem, uprzedzając zmierzch o kilka godzin. Upewnił się, czy okno jest dobrze zamknięte, i zszedł, by włączyć projektor.
Obrazy raz jeszcze ożyły na ekranie ściany. Max skupił się na filmie. Kamera tym razem filmowała dobrze mu znane miejsca: korytarze domu przy plaży. Max rozpoznał wnętrze pokoju, w którym się właśnie znajdował, i oglądał film. Inne były co prawda i meble, i wystrój, a obiektyw kamery rejestrował widoczny na każdym kroku przepych. Obracał się powoli i najeżdżał na ściany i okna, jakby wpadając w pułapkę czasu, zaglądał do domu sprzed dziesięciu lat.
Читать дальше