Manula Kalicka - Tata, One I Ja

Здесь есть возможность читать онлайн «Manula Kalicka - Tata, One I Ja» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Tata, One I Ja: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Tata, One I Ja»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Osadzona we współczesnych polskich realiach, a jednocześnie baśniowa opowieść o dwóch dziewczynkach wychowywanych przez samego ojca. Ciepła i krzepiąca – dowodzi, że nawet najtrudniejszy problem można rozwiązać, uciekając się do inteligencji i poczucia humoru. Zwariowane, dowcipne dialogi, niesamowite przygody, o których jednak się-wie-że-się-dobrze-skończą, osadzone w pejzażu podwarszawskiej miejscowości. Do tego przewijające się przez dom taty tabuny panienek, z których każda miałaby ochotę zostać na zawsze, ale nic-z-tego, i czuwająca nad dziewczynkami z Warszawy babcia Fredzia – niezrównana: mądra i szalona, złośliwa i serdeczna. Jak ta książka.

Tata, One I Ja — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Tata, One I Ja», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Co chwilę przystawaliśmy, bo tata musiał rozdawać autografy. Wszyscy mówili, że uwielbiają jego muzykę, są fanami, i tym podobne miłe głupotki. Tatuś sympatycznie się uśmiechał i podpisywał, a potem rozlegał się zdumiony pisk i kolejna panienka, patrząc na jego podpis, mówiła:

– Myślałam, że pan jest Rynkowskim, Markowskim, ewentualnie Cugowskim.

Za trzecim razem tatuś miał mord w oczach. Zaproponowałam, żeby sobie jednak kupił maskę, ale nie Donalda, tylko Freddy’ego Krugera z ulicy Wiązów. Wtedy mu na pewno dadzą spokój. To była dobra myśl, tatuś ją zaakceptował, lecz nie można było tego pomysłu zrealizować tu i teraz. Postanowiliśmy więc sobie odpuścić Wawel, gdzie zawsze jest najwięcej turystów, i poszliśmy od razu na Kazimierz.

Tutaj kręciły się całe grupy chasydów i tatuś na nikim nie robił wrażenia. Zwiedziliśmy synagogę i mały cmentarzyk, a potem, gdy na horyzoncie zobaczyliśmy dużą polską wycieczkę, przezornie zniknęliśmy w najbliższej restauracji. Nazywała się „Ariel”.

Trafiliśmy dobrze. Wnętrze było takie, jakbyśmy się przenieśli w czasie do roku tysiąc dziewięćset trzydziestego szóstego lub trzydziestego siódmego. Bardzo się nam wszystkim podobało. W zasięgu wzroku nie było żadnych współczesnych gadżetów, tylko stare, mieszczańskie, mocno zniszczone meble. Śpiewała Hanka Ordonówna, potem jakieś pieśniarki żydowskie.

Zamówiłyśmy, wszystkie cztery, kugiel. Był rewelacyjny. Szczególnie podany wraz z nim sos czosnkowy. Jeszcze wieczorem czułam ten smak na języku. Muszę zrobić w domu taki sos, oczywiście przy pomocy Honoraty.

W ogóle ta podróż do Krakowa była inspirująca kulinarnie. Zgodziłyśmy się co do tego z Fredzią. Nawet Ewa nam przytaknęła, z pewną nieśmiałością wspominając wczorajszą terrinę z przepiórek.

Artur zamówił, jak zwykle, śledzika. Tatuś się dołączył. Panowie kazali sobie podać do śledzika wódeczkę.

Fredzia ostro zaprotestowała.

– Chyba będzie dosyć tego dobrego. Wypiliście wczoraj swój przydział alkoholu na to półrocze.

– Ty też, Fredziu, ty też – przypomnieli jej delikatnie.

– Ale ja nie zamawiam wódki. Poproszę kieliszek wina, czerwonego – zwróciła się babcia do kelnera.

Tatuś zaprotestował:

– Wino zostawmy winnym, ja poproszę dwie zimne wódeczki.

– Za wódkę zjem kłódkę – dorzucił Artur.

– Chyba całkowicie utraciłam autorytet, Turku! Skąd ty bierzesz takie teksty?

– Z ulic miasta. Cytuję graffiti. To głos ludu.

– Daj sobie spokój z wódeczką, musisz uważać na swoje nerki.

– Nie znasz, Fredko, starej medycznej zasady, że podobne należy leczyć podobnym? Po łacinie to będzie: Similia similibus curantur. Chodzi mi oczywiście o kaca, nie o nerki – bronił się Artur.

– Nie popisuj mi się łaciną! Kto cię będzie leczył, jak nam się tutaj rozchorujesz? – straszyła babcia.

– Zostaw go w spokoju, Fryderyko. Kraków to wielkie miasto. Myślę, że w razie czego znajdzie się jakiś lekarz. Wiesz, tu nawet księża nie zabraniają picia. Oczywiście rozsądnego – uspokajał Fredzię tata.

– Ciekawe, skąd to wziąłeś. Jacy księża? No, proszę? – prowokowała tatkę babcia.

– Ksiądz Tischner na przykład. Napisał bardzo rozsądne uwagi na temat picia. Co ja mówię! Najrozsądniejsze. Bez dwóch zdań. Szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, że był to duchowny.

– I to z jaką klasą! Wszyscy powinni go słuchać – dodał Artur, kiwając głową z pełnym przekonaniem.

– Co on takiego powiedział? Wyjaśnijcie mi, proszę – domagała się babcia.

– Ja też umieram z ciekawości – dołączyła się Ewa.

– Napisał – zacytował tata góralską gwarą – „Jak pijes, to pij tak, zeby nie tsa było po tobie poprawiać”.

– Święte słowa! – przytaknął z entuzjazmem Artur.

Panowie unieśli kieliszki, stuknęli się i zgodnie wypili, śmiejąc się wesoło. Autorytet księdza przeważył. Jak to w Krakowie zwykle bywa.

Babcia wychyliła wino z miną zrezygnowaną. Przegadali ją. To udawało się naszym panom doprawdy rzadko. Musiała osłabnąć po wczorajszych szaleństwach.

– Rzeczywiście, ładny cytacik – powiedziała Ewa.

– To co? Po kielonku? – zaproponował Turek.

– No… chyba nie odmówię. – Ewa w sposób oczywisty przeszła do obozu przeciwnika.

– Nic dziwnego, że uciekłaś do Indii. Tutaj szwagier w pięć minut cię wykoleił – zauważyła zgryźliwie babcia, delektując się ciastem marchewkowym.

– Nie jest źle, to tylko dzisiaj tak szalejemy. A poza tym były szwagier, Fryderyko – zaoponował tatko.

– Niestety. A co będzie z dziewczynkami? Rozmawiałeś z Kasią?

– Zaprosiłem ją z nowym mężem na obiad w przyszłą niedzielę. Wtedy sobie wszystko spokojnie ustalimy.

– Babciu! Nie pij więcej wina – wtrąciła się do rozmowy Paulina. – Wino kotłuje.

– A ty skąd wiesz takie rzeczy?

– Tak mówi zawsze Honorata.

Zaczęliśmy się śmiać. Babcia się zafrasowała.

– Ja jestem tylko ciekawa, co z tych dziewczynek wyrośnie. Nie mają na pewno najlepszego przykładu w rodzinie.

– Nie martw się, Fredziu! – pocieszył ją tata. – Niebanalne osobowości, tak myślę. Uczymy je przecież uczciwości i przyzwoitości. Mają poczucie humoru. Dziedziczne, po mnie. Będzie dobrze.

– Dałby Bóg – powiedziała Fredzia.

– Na pewno będą fajne – przyłączył się Turek.

– Już są, chciałabym mieć takie córeczki – poparła go Ewa.

Co tu ukrywać, zrobiło mi się ciepło na sercu.

– Może zamówię jeszcze tego śledzika? Jest rewelacyjny – zagadnął prosząco Artur, patrząc z żalem na pusty już talerz.

– Ja też zamówię – zdecydował tata.

– Ale może ci zaszkodzić. To będzie dzisiaj trzeci – zaprotestowała babcia.

– Trójca czyni doskonałość – poparł Turka tata. – A propos śledzika, jeśli się zgodzicie, chciałbym opowiedzieć anegdotę.

– Jasne. Opowiadaj – zachęciła tatę Fredzia.

– Przed wojną znane były śledzie o nazwie „bismarki”. W Berlinie w latach trzydziestych na wystawie żydowskiego sklepiku rybnego pojawiła się reklama: TYLKO U MNIE – HITLERS HERINGE. Heringe, moje panienki, to „śledzie” po niemiecku. – Tatuś przerwał na chwilę narrację, zwracając się do nas. – Konkurenci przyszli natychmiast i pytają: „Skąd pan masz, panie Schwarz, śledzie Hitlera?” „To proste – odpowiada kupiec – biorę Bismarcks Heringe, wyjmam mózg, otwieram pysk i gotowe”.

Śmieliśmy się jak opętani.

– To bardzo dobre miejsce do opowiadania szmoncesów – zawyrokowała Ewa, rozglądając się wokół. – Jest stosowna atmosfera. Genius loci, tak to się chyba nazywa. Ja też znam niezły dowcip. W żydowskiej restauracji kelner przynosi rybę. Gość mówi: „Ta ryba śmierdzi”. Kelner bierze rybę, zgrabnie z nią odskakuje i pyta: „A teraz?”

Po Ewie parę dowcipów opowiedział Arturek, potem babcia i tak się to toczyło, aż wreszcie wynurzyliśmy się z restauracji o zmierzchu. Śmialiśmy się całą drogę do hotelu. To był naprawdę fantastyczny weekend.

Rano, nadal w świetnych humorach, wróciliśmy InterCity do Warszawy.

Cudownie było w Krakowie, ale w domu też jest nieźle. Przywitała nas Honorata, tak stęskniona, jakbyśmy wrócili z zesłania, a nie ze świetnej imprezki. Podsuwała nam pyszne kąski i głaskała po główkach, zachęcając do jedzenia. Tata twierdzi, że ona ma niewyżyty instynkt macierzyński. Dobrze, że trafiła nam się taka gosposia – rekompensuje zanik tego instynktu u naszej mamy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Tata, One I Ja»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Tata, One I Ja» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Tata, One I Ja»

Обсуждение, отзывы о книге «Tata, One I Ja» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x