– Jak to cały jutrzejszy dzień? Nie musisz iść do fabryki?
– Jutro nie. Jutro jest niedziela. Na razie niedziele mamy jeszcze wolne.
– Niedziela! Co za szczęście! Nie miałem o tym pojęcia! Nareszcie będę cię mógł zobaczyć w dziennym świetle. Dotychczas widywałem cię zawsze wieczorem lub w nocy.
– Doprawdy?
– Tak. W poniedziałek wyszliśmy po raz pierwszy. Z butelką armaniaku.
– To prawda – powiedziała Elżbieta, zaskoczona. – Ja ciebie też jeszcze nie widziałam za dnia. – Umilkła na chwilę, potem spojrzała na niego i znów odwróciła wzrok. – Prowadzimy bardzo gorączkowe życie, prawda?
– Nie pozostaje nam nic innego.
– To też prawda. A co będzie, gdy jutro w południe staniemy naprzeciw siebie w jaskrawym świetle słonecznym?
– Pozostawmy to boskiej opatrzności. Ale co zrobimy z dzisiejszym wieczorem? Pójdziemy do tej samej restauracji, co wczoraj? To podła knajpa! Brak nam “Germanii". Szkoda, że zamknięta.
– Możemy zostać tutaj. Do picia mamy jeszcze dosyć. Spróbuję coś ugotować.
– Wytrzymasz w domu? Nie wolałabyś gdzieś wyjść?
– Kiedy nie ma pani Lieser, czuję się tu jak na wakacjach.
– Zostańmy więc w domu. Będzie cudownie. Jeden wieczór bez muzyki. A ja nie muszę wracać do koszar. Ale co z kolacją? Naprawdę umiesz gotować? Nie wyglądasz na to.
– Mogę spróbować. Wiele zresztą i tak nie ma. Tylko to, co na kartki.
– To chyba niewiele.
Przeszli do kuchni. Graeber zlustrował zapasy Elżbiety. Nic prawie nie było – trochę chleba, sztucznego miodu, margaryny, dwa jajka i kilka pomarszczonych jabłek.
– Mam jeszcze kupony – powiedziała. – Możemy coś wykupić. Znam sklep otwarty wieczorem.
Graeber zamknął szufladę.
– Zachowaj swoje kartki żywnościowe. Będziesz ich potrzebowała dla siebie. Na dzisiaj musimy coś zdobyć w inny sposób. Zorganizować.
– Tu nic nie można ukraść, Ernst – powiedziała Elżbieta, zaniepokojona. – Pani Lieser zna każdy gram swoich zapasów.
– Przypuszczam. Ja też wcale nie chcę dzisiaj kraść. Chcę rekwirować jak żołnierz we wrogim kraju. Niejaki Alfons Binding zaprosił mnie na małą uroczystość. Wezmę od niego to, co bym zjadł, gdybym brał udział w przyjęciu, i przyniosę tutaj. On ma w domu olbrzymie zapasy. Wrócę za pół godziny.
Alfons przyjął Graebera z rozpaloną głową i otwartymi ramionami.
– Wspaniale, że przyszedłeś, Ernst! Wejdź! Dzisiaj są moje urodziny! Jest u mnie kilku kolegów.
Pokój myśliwski pełen był dymu i ludzi.
– Słuchaj, Alfons – powiedział Graeber szybko na korytarzu. – Nie Mogę zostać. Wpadłem tylko na chwilę i zaraz muszę odejść.
– Odejść? Ależ, Ernst, mowy nie ma!
– Muszę. Umówiłem się, zanim mi powtórzono, że o mnie pytałeś.
– Nic nie szkodzi! Powiedz tym ludziom, że musiałeś pójść na nieprzewidziane posiedzenie oficjalne. Albo na przesłuchanie! – Alfons wybuchnął głośnym śmiechem. – Tam siedzą dwaj oficerowie gestapo! Zaraz ci ich przedstawię. Powiesz, że musiałeś iść do gestapo. I nawet nie skłamiesz, Albo sprowadź tu swoich znajomych, jeśli są mili.
– Niemożliwe.
– Czemu nie? Dlaczego niemożliwe? U nas wszystko jest możliwe!
Graeber zrozumiał, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę.
– Powinieneś się domyślić, Alfons. Nie wiedziałem, że dziś są twoje urodziny. Przyszedłem, aby wziąć od ciebie coś niecoś do jedzenia i picia. Mam się z kimś spotkać, ale w żadnym wypadku nie przyprowadzę jej tutaj. Byłbym skończonym osłem, gdybym to zrobił. Zrozumiałeś wreszcie?
Binding wyszczerzył zęby.
– Pojmuję! – oświadczył. – Wieczna kobieta! Nareszcie! Martwiłem się już o ciebie! Rozumiem, Ernst. Jesteś usprawiedliwiony. Chociaż i tutaj mamy kilka wesołych dziewuszek. Może chcesz je sobie przedtem obejrzeć? Irma, ta blondynka w pantoflach na wysokich obcasach, to lepszy numer, jest komendantką w obozie koncentracyjnym dla kobiet. A z Gudrun na pewno jeszcze dzisiaj będziesz mógł iść do łóżka. Dla frontowych żołnierzy jest zawsze do wzięcia. Zapach okopów podnieca ją.
– Mnie nie.
Alfons zaśmiał się.
– Zapach obozu koncentracyjnego Irmy też nie, prawda? Na to leci Steegemann. Ten grubas na kanapie. Ona nie jest w moim typie. Jestem normalny i wolę pulchne. Widzisz te małą w kącie? Jak ci się podoba?
– Niczego sobie.
– Chcesz? Odstąpię ci ją, jeśli zostaniesz.
Graeber potrząsnął głową.
– Nie da rady.
– Rozumiem. Na pewno znalazłeś pierwszorzędną dziewczynę! Nie musisz się rumienić, Ernst, jestem dżentelmenem. Chodźmy do kuchni i wyszukajmy coś niecoś dla ciebie; a potem wypijesz kieliszek za moje zdrowie. Zgoda?
– Zgoda.
W kuchni gospodarowała pani Kleinert w białym fartuchu.
– Mamy dziś zimne zakąski, Ernst – powiedział Binding. – Twoje szczęście! Wyszukaj sobie, co chcesz! Albo lepiej – pani Kleinert, proszę przygotować ładną paczuszkę. A my zejdziemy tymczasem do piwnicy.
Piwnica była dobrze zaopatrzona.
– Teraz zdaj się na Alfonsa – powiedział Binding z porozumiewawczym uśmieszkiem. – Nie pożałujesz. A więc najpierw masz tu prawdziwą zupę żółwiową w konserwach. Przed jedzeniem trzeba ją podgrzać. Pochodzi jeszcze z Francji. Bierz dwie.
Graeber wziął puszki. Alfons szukał dalej.
– Szparagi holenderskie, dwie puszki. Możesz jeść na zimno lub na gorąco. Z gotowaniem nie ma wiele kłopotu. A do tego praska szynka w puszce. To wkład Czechosłowacji. – Wszedł na małą drabinkę. – Kawałek duńskiego sera i puszka masła. Wszystko się długo trzyma, to zaleta konserw. Weź jeszcze kompot z brzoskwiń. A może twoja pani woli truskawki?
Graeber popatrzył na sterczące przed nim krótkie nogi w błyszczących butach. Za nimi połyskiwały rzędy słoików i puszek. Potem pomyślał o mizernych zapasach Elżbiety.
– Co dwa, to nie jedno – powiedział. – Daj obie.
Alfons zaśmiał się.
– Racja! Nareszcie jesteś znów taki jak dawniej. Nie ma sensu się smucić! I tak nas diabli wezmą! Łap, co możesz, a klechy niech się martwią o resztę. Takie są moje zasady.
Zszedł z drabinki i udał się do drugiej piwnicy, w której leżały butelki.
– Mamy tu solidny wybór łupu. Nasi wrogowie są sławni ze swych wódek. Co chcesz? Wódkę? Armaniak? A może polską śliwowicę?
Graeber nie zamierzał właściwie prosić o napoje. Zapas z “Germanii" jeszcze wystarczał. Ale Binding miał rację: łup jest łupem i należy go brać, gdzie się da.
– Może chcesz szampana? – zapytał Binding. – Ja tego świństwa nie lubię. Ale podobno cudownie nadaje się do miłości. Weź butelkę. Mam nadzieję, że ułatwi ci starania dzisiejszej nocy. – Zaśmiał się głośno. – Wiesz, jaka jest moja najulubieńsza wódka? Kminkówka, czy dasz wiarę? Stara, poczciwa kminkówka. Bierz ją i pomyśl przy piciu o Alfonsie.
Wziął butelki pod pachę i wrócił do kuchni.
– Niech pani przygotuje dwie paczki, pani Kleinert. Jedną z jedzeniem, a drugą z butelkami. Butelki trzeba przełożyć papierem, żeby się nie potłukły. I proszę zapakować ćwierć funta prawdziwej kawy. Czy to wystarczy, Ernst?
– Mam nadzieję, że zdołam wszystko udźwignąć.
Binding promieniał.
– Alfons nie jest sknerą, prawda? Zwłaszcza w dniu swoich urodzin! A już na pewno nim nie jest wobec starego kolegi szkolnego!
Stał przed Graeberem z błyszczącymi oczyma i zaczerwienioną, płonącą twarzą. Wyglądał jak chłopiec, który znalazł ptasie gniazda. Graeber był wzruszony jego dobrocią, ale potem przyszło mu na myśl, że Alfons tak samo wyglądał wtedy, gdy przysłuchiwał się opowiadaniom Heiniego o Rosji.
Читать дальше