– To kwestia rywalizacji etnicznej. Ludzie mają tu swój własny, mały problem kaszmirski. Toczy się tu walka o dominację między tradycyjnymi zwolennikami „Guardiana” i nową klasą średnią zatrudnioną w dziedzinie usług finansowych.
– Interesujące. – Dostrzegłem egzemplarz „Economist” na przednim siedzeniu. – A po której ja jestem stronie?
Kierowca odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć.
– Niezrzeszony, proszę pana. Bez wątpienia…
Zapłaciłem z napiwkiem i zostawiłem go z własnymi myślami. Przeszedłem na piechotę obok zasłoniętych deskami okien biura administracji osiedla. Samochód policyjny patrolował Beaufort Avenue, tropiony przez dwóch mieszkańców w poobijanym mini, błyskającym ostrzegawczo reflektorami. Spodziewałem się, że dom Kay będzie pod ścisłą obserwacją, ale ślepa uliczka była pusta, ciszę mąciło tylko ciachanie nożyc, którymi Kay przystrzygała żywopłot.
Objęła mnie mocno, wzięła za ręce i przyłożyła je do swoich piersi, a potem chwyciła moją walizkę. Spędziliśmy szczęśliwe popołudnie nad kilkoma butelkami wina, wysłuchując wzajemnych sprawozdań z ataku na Filmotekę Narodową. Kay zdążyła już zapomnieć, że mnie zostawiła z nadzieją – jak teraz podejrzewałem – że zostanę złapany i wydam ją. Męczeństwo należało do jej ambicji, gdyż mogło obdarzyć ją sławą. Malowniczo opisała plan kolejnego ataku na South Bank, placówkę nowej tyranii, zniewalającej tych, którzy szukają kulturowego schronu w jej tyrańskich murach.
– Goły beton, Davidzie. Zawsze należy się wystrzegać wskrzeszenia Alcatraz. Zbudowane przez ludzi z rodzaju tych, którzy lubią Annę Neagle i Reksa Harrisona…
Byłem zachwycony, że mogłem obcować z Kay i jej chaotycznym entuzjazmem. W nocy spałem głębokim snem na kolejnym dziecięcym materacu w sypialni jej córki, otoczony radosnymi rysunkami przedstawiającymi wojnę trojańską. Zauważyłem, że Troja wyraźnie przypomina Chelsea Marina. Moją uwagę przyciągnął drewniany koń z sosnowym penisem. Wkrótce po świcie Kay, rozbudzona przez policyjny helikopter, wślizgnęła się do łóżka i położyła obok mnie. Leżała spokojnie w szarym londyńskim świetle, wdychając zapach poduszki córki. Potem odwróciła się do mnie.
Przez następne dwa tygodnie rebelia w Chelsea Marina poczyniła znaczące postępy. Ponad połowa mieszkańców zaangażowała się w akcje protestacyjne. Jak zauważył w artykule wstępnym „Daily Telegraph” – obecnie podstawowy dziennik rewolucji – wielu działaczy było wyższymi rangą fachowcami. Lekarze, architekci i notariusze wzięli wydatny udział w okupacji ratusza Chelsea, protestując przeciwko nowym opłatom za parkowanie. Emerytowany adwokat przewodził demonstracjom przed biurami spółki zarządzającej, domagając się wydania tytułów nieograniczonej własności.
Pierwsza konfrontacja z policją zdarzyła się w tydzień po moim powrocie. Komornicy próbowali przedrzeć się do domu należącego do młodego księgowego, jego żony i czworga dzieci. Małżeństwo odmówiło płacenia oburzających rachunków za usługi komunalne, więc zagrożono im przejęciem własności.
Ale komornicy natknęli się na tłum wygadanych i wściekłych kobiet, które zaatakowały ich furgonetkę, zanim zdołali wyładować młoty do wyważania drzwi. Dwadzieścia minut później przybyła policja z francuską ekipą telewizyjną na ogonie. Posypał się deszcz pocisków, kamieni z miłością zebranych na Seszelach, Mauritiusie i Jukatanie. Policja taktownie wycofała się, przekonana przez urzędnika z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którego siostra mieszkała w Chelsea Marina. Ale ujęcia telewizyjne przedstawiające, jak wystraszone dzieci księgowego krzyczą z okien swojej sypialni, podpowiedziały niemiłe skojarzenia z przemocą w Belfaście.
Wielu rodziców zabrało dzieci z płatnych szkół, odrzucając w całości etos prywatnej edukacji, jako ogromnego spisku wdrażającego do posłuszeństwa. Wielu zaniepokojonych mieszkańców wzięło bezpłatne urlopy z nadzieją, że znajdzie czas na przemyślenie całej sprawy. Ich żony i dzieci zaczęły popełniać drobne kradzieże w supermarketach i delikatesach przy King’s Road. Wleczeni przed sądy pokoju odmawiali płacenia grzywien, a „Daily Mail” ochrzcił ich mianem „pierwszych Cyganów klasy średniej”.
Kiedy urząd skarbowy z Fulham musiał zaniechać działalności po odejściu głównych administratorów sieci komputerowej, władze wreszcie obudziły się z drzemki. Dalszy bojkot cywilizacji konsumpcyjnej ze strony klasy średniej mógłby wywołać katastrofalne skutki w systemie podatkowym. Inspektorzy wydziału zdrowia zaczęli włóczyć się po Chelsea Marina z kwestionariuszami, próbując wyodrębnić leżące u podstaw buntu żale.
Szeroki wachlarz celów sprawiał, że znalezienie wspólnego mianownika psychologicznego było trudne. Pikiety blokujące wejścia do Petera Jonesa i London Library, Legolandu i British Museum, biur podróży i Victoria and Albert Musem, centrum handlowego Hendona i prywatnych szkół podstawowych nie miały ze sobą nic wspólnego, poza faktem odrzucenia stylu życia klasy średniej. Dwie bomby dymne na bazarze w Selfridge i w dziale dinozaurów Muzeum Historii Naturalnej, choć niezwiązane ze sobą, spowodowały zamknięcie tych obiektów na jeden dzień. Okrzyk futurystów spod znaku Marinettiego: „niszczyć muzea”, znalazł zaskakujący oddźwięk.
Podczas lokalnych wyborów uzupełniających Kay i Vera wybrały się do lokalu wyborczego, żeby zbezcześcić głosowanie, i dowiedziały się, że odrzucenie postawy obywatelskiego współdziałania stało się poważnym zagrożeniem demokracji. Wybory parlamentarne od dawna obsługiwane były przez ochotników z klasy średniej. Decyzja o pozostaniu w domu, podjęta przez kilku nawet doświadczonych rachmistrzów wyborczych, wymusiła odroczenie, któremu przyklasnęli mieszkańcy Chelsea Marina, uznając, że demokracja parlamentarna to niezbyt subtelny sposób neutralizowania klasy średniej.
Zadowolona z tego Kay wysłała mnie, żebym kupił gazety i nad butelką wina odczytał pełne zaniepokojenia wstępniaki. „Times” i „Guardian” martwiły się, że tak wielu ich czytelników odłączyło się od społeczeństwa. Oba tytuły cytowały zastępcę dyrektora szkoły, mieszkańca Chelsea Marina, który w wywiadzie telewizyjnym powiedział:
– Jesteśmy zmęczeni zaniedbywaniem nas. Jesteśmy zmęczeni wykorzystywaniem nas. Nie podoba się nam to, czym się staliśmy…
Przed Domem Radia demonstranci skupili się bliżej drzwi, obalili drewniane zapory, które ochrona BBC ustawiła przed wejściem. Tłum liczący teraz jakieś dwieście osób wsłuchiwał się w radia, gdzie w programach informacyjnych omawiano wydarzenia rozgrywające się przed oknami BBC.
Badawczo przyglądałem się znajomym twarzom mieszkańców Chelsea Marina, ale nie było siadu Kay, Very Blackburn czy Richarda Goulda. Wiedziałem, że zaplanowany został protest przed Victoria and Albert Musem, który Kay nazwała „składnicą kulturalnych złudzeń”. Celem była sala z kopią Dawida dłuta Michała Anioła. Postanowiono zrzucić go z cokołu, tak jak obalano posągi Stalina i Lenina po zburzeniu Muru Berlińskiego. Dawid, utrzymywała Kay, łudzi klasę średnią, że rozwinięta wrażliwość „kulturalna” obdarza ją moralną wyższością, niedostępną dla kibiców piłki nożnej albo entuzjastów krasnali ogrodowych.
– O, mój Boże… – pani Templeton zachwiała się na obcasach. Ludzie wokół nas śmiali się z niedowierzaniem.
– Pani Templeton? Coś się stało?
– Na pewno tak. – Strąciła muchę z rękawa kożuszka. – Chelsea Marina to „pierwsze osiedle klasy średniej, które poszło na dno”. Jesteśmy „gorszą klasą” burżuazji. Dobry Boże…
Читать дальше