Pielęgniarka dla żartu odchyliła okrywające Neila prześcieradło. Zamrugała oczami, gdy zasłonił pilotem krocze.
– No i kto leży obok ciebie? Mam nadzieję, że jednak nie dałeś z siebie wszystkiego. Spodziewamy się dostać coś ekstra.
Wyszarpnął jej prześcieradło, ale nie zaprotestował, gdy dziobnęła go palcami w żebra.
– Carole, zaoszczędziłem co nieco dla ciebie.
– Wiele serc jest nieutulonych w żalu. – Skrzywiła się na widok obrazu na ekranie telewizora. – Tylko spójrz, kogo pokazują. Wielką panią doktor. Wciąż ma chętkę ratować świat. Co sądzisz o jej nowej fryzurze?
Neil wyrównał stos telegramów z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.
– Świetna. Doktor Barbara jest w porządku. Lubię ją.
– Oczywiście. Omal przez nią nie zginąłeś. Któż mógłby ją pod tym względem prześcignąć? Ale uważaj na siebie, Neil…
– Nic mi się nie stanie. Nie martw się o mnie, Carole.
– Mówiłeś to samo przed wyprawą. – Pielęgniarka Crawford usiadła na łóżku; wciąż nie rozumiała decyzji Neila, choć opiekowała się nim od kilku tygodni. – Dlaczego popłynąłeś na wyspę? Nie obchodzą cię przecież albatrosy.
– Możliwe, że nie. Saint-Esprit to miejsce przeznaczone do przeprowadzania prób z bronią atomową, tak jak Eniwetok czy Kwajalein. Chciałem je zobaczyć.
– Z jakiego powodu?
Neil wzruszył ramionami.
– Sam jeszcze nie wiem. Nie miałem szansy się dowiedzieć. Może tam ważą się losy przyszłości.
– Przyszłości? Wojny z użyciem broni atomowej nie będzie.
– Ja tak nie uważam. – Wycelował w nią pilota i przestawił pokrętło do regulacji dźwięku. – W przypadku Saint-Esprit chodzi o to, że jeszcze nie zdetonowano tam bomby.
– I co z tego wynika?
– To, że wciąż może do tego dojść. Carole, broń atomowa to być albo nie być ludzkości. Tu w Waikiki nie mają o tym pojęcia.
– Zależy im na życiu i pewnego dnia ja też dołączę do protestujących. Ale nie jestem pewna twojej przyjaciółki, pani doktor Rafferty.
– Chce uratować albatrosy. Jest coś w tym złego? – odparł Neil, pomijając milczeniem nieufność Carole wobec lekarki.
– Być może jest. Tak. Sądzę, że tak…
Gdy pielęgniarka wyszła, ponownie zaczął oglądać transmisję.
Na podium wkroczyła doktor Barbara. Komitet akcji protestacyjnej – emerytowany astronauta, dwaj nadzwyczaj przejęci sprawą uczeni, handlarz samochodów nieobojętny na sprawy publiczne oraz żony trzech miejscowych biznesmenów – powitał ją owacjami na stojąco. Frazesami, których Neil domyślił się z ruchu jej warg, bo dźwięk był wyłączony, pozdrowiła studentów, dziękując im za pomoc w zorganizowaniu protestu i za datki na ten cel. Miała na sobie świetnie skrojony kostium safari. Jej jasne, sięgające do ramion włosy były rozpuszczone, uśmiechała się niezmiennie powściągliwie, a trzeźwo patrzące, niebieskie oczy, chyba kierowane jakimś wewnętrznym żyroskopem, szacowały liczbę słuchaczy i spodziewaną wielkość wpłat na kontynuowanie akcji.
– Ratujmy feniksa – mruknął Neil.
Ten protest, mimo balonów i aplauzu, przyciągnął mniej ludzi niż organizowane przez nią wcześniej. Oburzenie, nawet biorąc pod uwagę nieokiełznaną pomysłowość lekarki, miało krótki żywot i było powierzchowne. Albatros – długoskrzydły, szybujący nad oceanem i wzbudzający poczucie winy ptak – stanowił „znak firmowy” doktor Barbary, ale praktyczne efekty jej zaangażowania, w porównaniu z tymi osiąganymi przez Greenpeace, Amnesty International czy koncerty Live Aid z lat osiemdziesiątych, były mizerne. Rząd francuski nadal zaprzeczał, że na Saint-Esprit zostaną wznowione próby z bronią atomową. Bez względu na ilość dostarczonych przez Kima światowym agencjom informacyjnym zdjęć wież obserwacyjnych dla kamer, pokrytych graffiti z pospiesznie nabazgranymi sloganami ekologicznymi, antynuklearna kampania już nie spotykała się z masowym odzewem. Poza tym w akcjach protestacyjnych organizowanych przez doktor Barbarę zbyt wielu uczestników stanowili turyści – stare japońskie małżeństwa i rodziny z Sydney lub z Vancouver, dla których wiec obrońców środowiska stanowił zaledwie element ulicznego pejzażu podczas urlopu – jak i połykacze ognia, złodzieje kieszonkowi czy naganiacze do nocnych klubów. Doktor Barbara była kimś tylko dla mniej ważnych stacji telewizyjnych. Pojawiała się z materiałami dokumentującymi okrucieństwo wobec ptaków w talks shows i w programach przyrodniczych. Przyciągnęła do siebie grupę zagorzałych zwolenników, lecz nie udało się jej zyskać poparcia uznanych organizacji obrońców praw zwierząt. Mimo to, jak zwykle nie zrażona, przeprowadzała protest z nie słabnącą gorliwością.
Wyleczyła się z wrzodów, będących skutkiem długotrwałego kontaktu skóry ze słoną morską wodą, a także z infekcji oka, której nie pozwoliła francuskim lekarzom potraktować antybiotykami („testowanymi na zwierzętach oraz ochotnikach z krajów trzeciego świata!”). Dzięki regularnemu jedzeniu obiadów, co zapewniały napływające datki, przytyła, a z powodu ciągłego przebywania w mikroklimacie studiów telewizyjnych jej cera zyskała korzystną dla urody bladość.
Neil pamiętał, jak tuliła go w ramionach w drodze z lotniska w Honolulu. Jakże była wtedy inna od tej agresywnej kobiety, która z triumfalną miną łowczyni strzegącej swej zdobyczy spoglądała na wymachującego rewolwerem francuskiego sierżanta, gdy Neil leżał z krwawiącą stopą na pasie startowym Saint-Esprit. Ale na przekór jej wszystkim staraniom liczba zainteresowanych protestem malała.
– Pani doktor, będzie pani musiała postrzelić mnie w drugą nogę…
Masował obolałą łydkę, myśląc o tej niechlujnej i ekscentrycznej kobiecie, którą poznał pięć miesięcy temu przed hotelem w Waikiki, gdy obrzucała obelgami portierów poirytowanych jej podniesionym głosem i transparentem podsuwanym pod oczy gościom hotelowym. Wychodził wtedy z restauracji, gdzie zjadł pożegnalny obiad z matką i ojczymem. Po zakończeniu służby na Hawajach pułkownik został oddelegowany do bazy w Georgii. Owdowiała matka Neila poznała Stamforda wkrótce po śmierci męża w klubie oficerów amerykańskich w Londynie. Pracowała tam jako urzędniczka odpowiedzialna za zaopatrzenie. Neil lubił sympatycznego Kalifornijczyka, który nieustannie namawiał go do wstąpienia w szeregi amerykańskiej piechoty morskiej, a tym samym do uporządkowania swojego życia. Przyjął więc jego propozycję wyjazdu wraz z nim i matką do Honolulu.
Chłopiec nadal nie odzyskał równowagi psychicznej po samobójstwie ojca. Pan Dempsey, lekarz radiolog, wykrył u siebie raka płuc i postanowił skończyć z sobą, zanim oddychanie stanie się bolesne. Samobójstwo zaś to coś zaraźliwego i często syn popełnia je w ślad za ojcem, jakby chodziło o dziedziczenie groźnego genu. Tak powiedział pani Dempsey nietaktowny prawnik w szpitalu. Usiłując zyskać dystans do związanych z ojcem wspomnień, Neil postanowił zrezygnować ze studiów medycznych. Pustkę, jaka pojawiła się w jego życiu, zapełniał uprawianiem kulturystyki, dżudo i pływaniem na długich dystansach, każdego tygodnia pokonując setki razy wzdłuż i wszerz jeden z londyńskich basenów. Pływał również w Tamizie, od Chelsea Bridge do pierwszej śluzy w Teddington, nie zważając na wodną policję, która usiłowała go schwytać. Nade wszystko uwielbiał to robić nocą, kiedy mógł zanurzyć się w ciemnej wodzie i płynąć aż do wyczerpania. Spełniało się wtedy jego wielkie marzenie.
Silna budowa ciała niespokojnego szesnastolatka i jego plan przepłynięcia nocą kanału La Manche przemawiały do pułkownika Stamforda. Opowiadał chłopcu o wspaniałych wodach oceanicznych wokół Hawajów. Gdy przyjechali do Honolulu, Neila pochłonął świat sportów wodnych. Tęsknił za swoją dziewczyną, Louise, uczennicą szkoły muzycznej – prawdziwy z niej nerwus, ale taki miły. Wysyłał jej do Londynu kasety wideo ze swych wyczynów na desce surfingowej w okolicy Diamond Head. Znudzony nauką, porzucił szkołę średnią i zatrudniał się na jachtach oraz przy dozorze basenów, aż znalazł pracę w niepełnym wymiarze godzin jako operator na Wydziale Filmu Uniwersytetu Hawajskiego. W wolnym czasie przygotowywał się do przepłynięcia trzydziestomilowej Cieśniny Kaiwi, z Makapuu Head do sąsiedniej wyspy Molokai, co stanowiło prawdziwe wyzwanie.
Читать дальше