Kimo wspiął się na wieżę ciśnień i zawiesił transparent wokół cylindrycznego zbiornika, a doktor Barbara napisała sprayem swoje slogany na trzech zielonych wojskowych namiotach. Wychłostała też jaskrawoczerwoną farbą suszące się na sznurze robocze mundury koloru khaki. Rodowity Hawajczyk i angielska stara panna wspólnie pozowali do zdjęć filmowych, połączeni zaangażowaniem w obronę zagrożonego Pacyfiku.
Po dziesięciu minutach Neil – odtwarzając krytycznej lekarce ścieżkę dźwiękową nagrania – zorientował się, że nie tylko on rejestruje tę zainscenizowaną sytuację. W odległości stu metrów od pasa startowego, przy ścieżce prowadzącej na masyw skalny, na którym znajdował się maszt radiowy, stali trzej żołnierze we francuskich uniformach i obserwowali popisy trójki intruzów. Jeden z nich, w stopniu sierżanta, bez pośpiechu zrobił serię zdjęć akcji protestacyjnej niczym turysta fotografujący osobliwy, należący do miejscowego folkloru rytuał, podczas gdy jego podwładni palili papierosy. Gdy założył na obiektyw obudowę, skinął na nich i ruszyli w kierunku pasa.
– Są! Kimo, weź kamerę! – Lekarka wyszarpnęła ją z rąk szesnastolatka i przycisnęła do torsu Hawajczyka. – Neil, wejdź po drabinie i owiń transparent wokół swoich ramion.
– Doktor Barbaro… Czy nie powinniśmy się powstrzymać? Żołnierze są uzbrojeni.
– Spróbuj mi pomóc. – Popchnęła go w kierunku drabiny i położyła jego dłonie na metalowym szczeblu. Wbrew okazywanemu podnieceniu jej oczy zdradzały spokój, jakby działała w zmowie z Francuzami i odczuwała ulgę, że przybyli. Zanim popędziła Neila na drabinę, rzuciła w pośpiechu: – Na – świecie żyją miliony takich jak ty młodych ludzi. Mnie nie będą słuchali, ale ciebie zaczną naśladować.
Kimo wypuścił z ręki maczetę, przyklęknął na pasie startowym i ze znawstwem, które zaskoczyło Neila, sfilmował zbliżających się żołnierzy. Po czym zwrócił obiektyw na doktor Barbarę wrzeszczącą przez megafon, a także na samego Neila, który zakłopotany stał na drabinie, trzymając na wysokości torsu transparent.
– Kimo, pędź… Natychmiast!
Lekarka chwyciła go za ręce i pociągnęła do góry. Zawahał się, niepewny, czy powinien uciekać, ale zaraz ruszył z kopyta do lasu. Zatrzymał się wśród grobów przy kościółku, jakby dawał znak doktor Barbarze, żeby poszła w jego ślady, po czym zanurzył się po pas w paprociach.
Żołnierze nie zadali sobie trudu, żeby go ścigać. Wyrzucili papierosy, rozbawieni widokiem nadzwyczaj podekscytowanej Angielki, która rugała ich przez megafon, potykając się o leżącego u jej stóp martwego albatrosa.
Neil zeskoczył z drabiny, ciągnąc ze sobą transparent; usiłował wytrzeć nim krew z rąk lekarki.
– Doktor Barbaro, zabierajmy się stąd! Aresztują nas.
– Neil, ja się nigdzie nie ruszę. Chcę wiedzieć, jak to się skończy. Kimo pokaże światu film.
– Pani doktor, świata nie interesuje…
Już miał pójść w ślady Hawajczyka, gdy spostrzegł, że sierżant unosi prawą rękę.
Francuz odbezpieczył rewolwer i wycelował w Neila.
– Arrete-toi! Ne bouge pas!
Przeklinając w myślach Barbarę Rafferty, chłopiec popędził pasem startowym, szlakiem wyznaczonym przez pokrwawione pióra. Wśród drzew zobaczył Kima biegnącego na plażę wzdłuż toru kolejki, z lekkością, której się absolutnie nie spodziewał.
– Kimo! Poczekaj! Kimo!
Wciąż krzycząc do Hawajczyka, usłyszał za plecami wystrzał.
Nie kończący się protest
Akcja protestacyjna na Uniwersytecie Hawajskim osiągnęła apogeum. Wystąpienia były tak nadęte, że kojarzyły się Neilowi z krążącymi nad kampusem, wypełnionymi helem balonami, które – upstrzone sloganami ekologicznymi – spuszczano z uwięzi obok podium dla mówców.
Oglądał znajome widowisko na ekranie telewizora w pokoju na szóstym piętrze Szpitala im. Nimitza. Gdy do studentów zaczął przemawiać ostatni z mówców – miejscowy sprawozdawca z meczów koszykówki, przemieniony w „ewangelistę” myśli ekologicznej – wyłączył głos. Agresywne „kazanie” tego aktywisty, które Neil znał już na pamięć, łączyło religijną żarliwość z bombastycznymi wyrażeniami komentatora sportowego i z ostrymi pogróżkami pod adresem francuskiego konsula w Honolulu oraz francuskich turystów, którzy mieli odwagę defilować po plażach Waikiki. Zakup citroena czy szalika w Hermesie uchodził za grzech równy zniszczeniu dziesięciu akrów tropikalnego lasu lub zamordowaniu stu albatrosów.
Szpital był oddalony od miejsca protestu niemal o milę, ale przez otwarte okno Neil słyszał wzmocnione aparaturą i odbijające się od dachów głosy. W snach prześladowały go megafony. Nawet gdy poruszył pokrętłem do regulacji dźwięku na tarczy pilota, co stanowiło ostatnią możliwość obrony przed akcją protestacyjną, miał wrażenie, że w odległym megafonie brzęczy obsesyjnie powtarzany slogan: „Ratujmy albatrosy.” Jakakolwiek wzmianka na temat tych wędrownych ptaków, które nigdy – jak powiedział mu ornitolog amator z oddziału nefrologii – nie spędzały okresu lęgowego na Hawajach, wywoływała ból w jego rannej stopie.
– Ratujmy fregatę… Ratujmy kwesala – mruknął pod nosem.
Kula z rewolweru francuskiego sierżanta trafiła w poduszeczkę kciuka prawej stopy Neila i przeleciała pomiędzy kośćmi śródstopia, powodując, jak to określił lekarz, częściową amputację palca. Po sześciu tygodniach od wypadku chłopiec czuł ból podczas chodzenia i utykał, co było skutkiem zapalenia pochewki ścięgna, zbagatelizowanego przez pomocniczy personel medyczny w areszcie w Papeete. Władze francuskie przetrzymywały Neila, ignorując wrzawę, jaką wokół całej sprawy robiły światowe media, domagające się jego uwolnienia. Kiedy w końcu przyleciał do Honolulu, rana ciągle jeszcze się nie wygoiła. Ale pokrwawione bandaże na jego stopie, pokazane w dziennikach telewizyjnych – to był niezrównany chwyt propagandowy. Robiły takie wrażenie jak stygmaty świętego. Neil leżał na noszach, a zdyszana doktor Barbara obejmowała go i mówiła z przekonaniem do kamer, że tych kilka szkarłatnych kropli to symboliczna ofiara za morze krwi albatrosów. Gdyby lekarka zdecydowała się sama wymierzyć w kogoś rewolwer,” to nie znalazłaby bardziej użytecznej propagandowo od Neila tarczy.
Nawet matka i ojczym chłopca, pułkownik Stamford, byli pod wrażeniem jego sławy. Przylecieli z Atlanty i przebywali w Honolulu przez pierwszy tydzień pobytu syna w szpitalu. Przesiadywali przy jego łóżku w otoczeniu wielkich bukietów kwiatów, bez końca napływających od życzliwych ludzi. Przyjmując od syna różę, pani Stamford spoglądała na szkarłatne płatki, jakby zostały umoczone w jego krwi. Neil oznajmił pułkownikowi, że przyleci do Atlanty, gdy tylko będzie wystarczająco silny, by udać się na lotnisko, ale ten nakłonił go do pozostania w Honolulu przynajmniej przez miesiąc. Być może traktował sławę chłopca, wciąż przeżywającego śmierć ojca, jako rodzaj terapii pomocnej w uwalnianiu się od bolesnych wspomnień.
Nad szpitalnym parkingiem pojawił się balon ozdobiony stylizowaną podobizną albatrosa. Na ekranie telewizora były sprawozdawca z meczów koszykówki i „ewangelista” ekologii podsumowywał swoje przemówienie. Neil mocno przyciskał kciukiem pokrętło do regulacji dźwięku na tarczy pilota.
Do pokoju weszła pielęgniarka Crawford, zapalona amatorka windsurfingu z Kapsztadu, którą poznał na plaży w Waikiki. Podeszła do telewizora i włączyła dźwięk.
„Nie zapominajmy też o kimś, kto dał z siebie wszystko w walce z terroryzmem w ekologii – o Neilu Dempseyu, leżącym w Nimitzu. Francuska kula, którą dostał, była wymierzona w każdego z nas, w każdego albatrosa, delfina i płetwala karłowatego. Neil, jesteśmy z tobą, wszyscy leżymy obok ciebie w szpitalnym łóżku, złożeni bólem.”
Читать дальше