Ósmego dnia od wypłynięcia z Papeete natknęli się na flotyllę japońskich statków wielorybniczych. Za stadkiem przetwórnią ciągnął się szeroki na milę pas krwi i tłuszczu. Ten widok tak przeraził doktor Barbarę, że Neil trzymał ją w talii, z obawy iż zbzikowana lekarka rzuci się do zanieczyszczonego posoką oceanu. Zabarwiona karminem woda nadawała ich twarzom różowawy odcień. Doktor Barbara mocowała się z szesnastolatkiem, jakby dotyk jego dłoni na jej jędrnych pośladkach podniecał ją, a zarazem rozpraszał. Gdy w końcu odepchnęła Neila, obrzuciła oddalonych Japończyków stekiem wyzwisk.
Kimo, w przeciwieństwie do niej, był przedziwnie spokojny, wręcz zadowolony z widoku tysięcy ptaków morskich, raczących się wielorybimi resztkami. W czasie ostatnich dni podróży przeznaczał swoje porcje żywności dla ciągnącego za keczem samotnego petrela, mimo ostrzeżeń lekarki, iż dostanie anemii. Karmił ptaki i, jak lubił myśleć Neil, snuł za nie ich marzenia. Dla Hawajczyka swoboda, z jaką albatrosy mogłyby wędrować po pustym niebie nad Pacyfikiem, gdyby nie zagrażające im niebezpieczeństwa, była nieodłączna od nadziei na powstanie suwerennego królestwa Hawajów, na zawsze uwolnionego od francuskich i amerykańskich osadników – z ich turystyką, centrami handlowymi, przystaniami dla jachtów oraz zanieczyszczeniem środowiska.
To Kimo powiedział doktor Barbarze, że francuscy naukowcy, przeprowadzający próby z bronią jądrową, wrócili na atol Saint-Esprit, z którego wynieśli się w latach siedemdziesiątych, wybierając atol Mururoa na Wyspach Gambiera ze względu na ich bezpieczną odległość od Tahiti. Dwustu rdzennych mieszkańców Saint-Esprit dawno temu przeniesiono na Moorea, na Wyspach Windwards, i przez długie lata, kiedy obowiązywało moratorium na próby z bronią jądrową, Saint-Esprit z jego wieżami obserwacyjnymi dla kamer oraz betonowymi bunkrami pozostawiony był w spokoju. Jednak to nie groźba nowych wybuchów popchnęła do buntu doktor Barbarę – weterankę najrozmaitszych protestów, pomagającą prowadzić w Honolulu dom dla dzieci opóźnionych w rozwoju. Ta niespokojna angielska lekarka o wzniosłych zasadach była już znudzona nie kończącymi się mityngami organizowanymi w związku z kurczeniem się warstwy ozonowej, ocieplaniem się atmosfery czy masakrą płetwali karłowatych. Kimo poinformował ją również o tym, że francuscy inżynierowie poszerzyli na Saint-Esprit pas startowy dla samolotów wojskowych, niszcząc tereny lęgowe wędrownych albatrosów, tych największych ptaków morskich Pacyfiku. Doktor Barbara szybko się zorientowała, że występowanie w obronie albatrosów przyciąga ludzi silniej niż cokolwiek innego. Możliwa zagłada wielkich białych ptaków budziła nieokreślone, lecz silne poczucie winy i potrzebę zadośćuczynienia. Podziałała zwłaszcza na wyobraźnię studentów Uniwersytetu Hawajskiego w Honolulu, którzy stali się rzecznikami organizowanego przez lekarkę protestu. Poemat Coleridge’a, co często przypominała Neilowi, to manifest założycielski ruchów obrońców praw zwierząt i środowiska, jakkolwiek wystrzegała się cytowania znanych wersów.
Teraz, gdy już dotarli na Saint-Esprit, dręczyło ich pytanie, gdzie podziewają się albatrosy?
Kiedy płynęli wzdłuż wybrzeża do plaży, okrążyło ich stado głuptaków, istna chuligańska horda, widoczna dla francuskiej łodzi patrolowej z odległości pięciu mil. Unosiły się na falach i siadały na keczu, wsadzając dzioby w sączące się wrzody na rękach Neila. Doktor Barbara rozpędzała je za pomocą megafonu, zarazem przeczesując wzrokiem wybrzeże, w nadziei że wypatrzy oznaki wrogiego przyjęcia. Rola opozycjonistki bardzo jej odpowiadała i ilekroć ją zignorowano, odczuwała zawód. Zdawała sobie sprawę, że być może będzie musiała się zadowolić tylko audytorium tworzonym przez te ptaki o ochrypłych głosach.
Monotonne uderzanie dziobu łodzi o fale przyprawiło Neila o skurcz żołądka. Dostał mdłości. Wychylił się za burtę i zwymiotował na zatłuszczoną gumę nieco zjedzonych na śniadanie płatków owsianych – tej obsesyjnie zalecanej przez doktor Barbarę potrawy. Odpędzając natarczywego głuptaka, zastanawiał się, dlaczego dołączył do wyprawy. Na wyspie nie tylko nie przeprowadzano prób z bronią jądrową, które chciał zobaczyć, choć się z tym nie zdradzał, ale nie było tu także albatrosów.
– Neil, gdy wysiądziemy, poczujesz się lepiej! – Lekarka wytarła z jego warg resztki zwróconego pokarmu. – Trzymaj się czegoś mocno. Jestem tak samo zdenerwowana jak ty.
– Nie jestem zdenerwowany. Gdzie są albatrosy?
– Tutaj. Jestem pewna, że Francuzi ich nie pozabijali.
– Odpłyniemy, jeśli ich nie będzie?
– Na tej wyspie zawsze są. – Spojrzała na Neila przez ramię, krzywiąc owrzodzone wargi w uśmiechu, który świadczył o tym, iż jest z siebie dumna. Zaczesała palcami rozczochrane włosy do tyłu, jakby uważała, że na swoim wysokim czole wypisane ma zasady moralne, które powinna zademonstrować niebezpiecznym i pozbawionym skrupułów Francuzom. – Trzeba się tylko dobrze rozejrzeć. A teraz weź się w garść, bo nie da się dwa razy sfilmować naszego lądowania na Saint-Esprit.
– Pani doktor, mówię poważnie. Niedobrze mi. To może być skutek promieniowania radioaktywnego. – Neil z wysiłkiem podniósł torbę.
– No pewnie. To z powodu tej całej gadaniny o Eniwetok i Mururoa. Zdarza mi się po raz pierwszy spotkać kogoś, kto marzy o odwiedzeniu poligonu atomowego.
– Ratujmy bombę atomową…
– Ratujmy Neila Dempseya.
Neil pozwalał, żeby go strofowała. Zawsze rozbrajała go tym, że w jednej chwili potrafiła się przeobrazić z apodyktycznej nauczycielki w zaślepioną w swej macierzyńskiej miłości matkę. Zarazem nieustannie go dotykała, patrzyła mu w oczy i sprawdzała mocz, jakby na bieżąco badała jego sprawność i z premedytacją apelowała do libido szesnastolatka, czemu nie potrafił się oprzeć, bez względu na powodujące nią motywy. Gdy pewnego razu w przegrodzie kuchennej objęła go dla zabawy, trzymając w zębach kawałek batata, ogarnęła go pokusa, by się rozebrać do naga.
– Neil, przygotuj się do filmowania. Czuję Francuzów.
Wyjął kamerę z wodoszczelnego pokrowca.
Kimo wyłączył silnik i na falach płynęli do brzegu, gdzie ponad plażą z czarnego wulkanicznego popiołu rozciągała się szczelna palisada z palm.
Doktor Barbara zdjęła nieprzemakalną kurtkę i stanęła na dziobie, rozstawiając nogi oraz prostując ramiona. Jej jasne włosy powiewały na wietrze niczym bojowy sztandar.
Jak zwykle Neil z przyjemnością filmował ją z bliska. Widział przez wizjer wrzody na jej twarzy oraz rysującą się wyraźnie pod mokrą w tym miejscu koszulą brodawkę lewej piersi. Zdjęcia pokazujące takie rzeczy przyciągały uwagę w telewizyjnych newsach i na okładkach ilustrowanych magazynów w rodzaju „Quicka” czy „Paris-Matcha”. Gdy fala popchnęła ich do przodu, oparł się o burtę i wycelował obiektyw w wydatny nos oraz w zdradzające stanowczość usta lekarki, zastanawiając się, czy przed dwudziestu laty, gdy studiowała w Edynburgu medycynę, wyróżniała się niepospolitą urodą czy raczej wyglądała przeciętnie.
– Filmuj przede wszystkim wyspę – pouczyła go, reżyserując dokument, którego już była gwiazdą i scenarzystką. – I jak najwięcej ptaków.
– Przecież nie ma albatrosów. Są tylko te głuptaki.
– Filmuj je… jakiekolwiek ptaki. Na litość boską!
Ogrzał w ustach odrętwiałe palce i niezdarnie manipulował miniaturowymi przyrządami do obsługi japońskiej kamery. Kiedy Barbara Rafferty zwerbowała go do udziału w wyprawie, pracował na niepełnym etacie jako operator na Wydziale Filmu Uniwersytetu Hawajskiego. Natychmiast uznała go za fachowego kamerzystę, wbrew wszelkim protestom z jego strony. Szczęśliwie kamera automatycznie regulowała ostrość, więc zaczął filmować panoramę Saint-Esprit.
Читать дальше