– Neil? Gdzie twoja dzida?
– Wrzuciłem ją do oceanu. – Chłopiec uniósł przepraszająco dłonie. – Rozpaliłem na nowo ognisko dla Inger i Trudi. Przykro mi z powodu tego ataku.
– Już przywykliśmy. Tak czy inaczej wyczerpała się bateria do telewizora, ale Gubby lubił go oglądać.
– Zdobędę dla niego nowy odbiornik. Wszystko przez Davida. Ponosi go. To nie całkiem poważny facet.
– Jest śmiertelnie poważny. – Werner przyglądał się Neilowi, jakby już widział go w grobie. – Wszyscy są tu poważni z wyjątkiem ciebie. Neil, miej się na baczności. David to zero, ale ta mała wyspa daje mu poczucie wielkości.
Chłopiec pomógł hipisowi włożyć ptaka do wygrzebanej w ziemi dziury i zasypać go.
– Werner, nic nie trwa wiecznie, nawet na Saint-Esprit. Nie możesz urządzać pogrzebu każdemu suchemu liściowi – przemówił uspokajająco.
– Za dużo rozmawiasz z doktor Barbarą. Każda istota zasługuje na uroczyste pożegnanie, a każdy oddech to święto, zwłaszcza ostatni oddech, nie tylko człowieka, ale i zwierzęcia czy rośliny. – Niemiec poruszył nosem, czując zapach dymu z ogniska. – Zjesz z nami?
– Nie. Musi starczyć dla was i Gubby’ego. Jutro postaram się przynieść trochę ryżu… Werner, co byś zrobił, gdyby fale wyrzuciły na brzeg martwego rekina… albo wieloryba?
– Zasłoniłbym im oczy, tak samo jak tobie, żeby zobaczyły inne życie, daleko od doktor Barbary.
Na krótko przed zmierzchem Trudi i Inger powlokły się pasem startowym do obozu. Usiadły w kurzu przed bramą. Gubby kręcił się niespokojnie w nosidełkach na piersiach Trudi. Jego nienormalnie duża okrągła głowa chwiała się na cienkiej szyi. Przesuwał wzrokiem po drzewach, jakby nie znajdował niczego, co mogłoby go rozśmieszyć. Zdjęty litością Kimo wyniósł ze swojego namiotu plecak i dał każdej z Niemek baton owocowy. Gdy już zlizywały z palców czekoladę, przy ogrodzeniu zjawił się Carline. Uśmiechał się z zażenowaniem. Z namiotu wyłoniła się pani Saito i zaczęła je besztać po japońsku. Doktor Barbara, rozdrażniona tym wszystkim, ruszyła w końcu ku nim ze schodów kliniki. Błysnęła oczami na Monique, nadal szorującą garnki przed kuchnią, i kopnęła jedną z ozdobnych płytek, z których Andersonowie ułożyli chodnik. Stanęła za furtką, podparła się dłońmi w pasie i z ostentacyjnym politowaniem spoglądała na chude ręce oraz blade twarze Niemek.
– Inger, jeśli zamierzacie tu nocować, to powinnyście przynieść koc.
– Nie mamy co jeść, pani doktor – odparła rzeczowo Inger. – Nie potrafimy kraść ze statków, a ludzie nic nam nie dają. Dziś po południu odebrała nam pani nasze ostatnie puszki.
– Zacznijmy od tego, że ukradliście je nam. Potrzebujemy ich tak samo jak wy.
– Wyłowiliśmy je z morza. Wszystkie. Po jedną z nich popłynął Neil.
– To wyruszcie w morze. – Lekarka patrzyła na wrak „Diugonia”, już znudzona sytuacją hipisów. – Weźcie jacht i zacznijcie łowić ryby za rafą.
– Ryby? – Trudi przycisnęła głowę dziecka do pozbawionej pokarmu piersi. – Jesteśmy zbyt wyczerpani… Można to robić przez cały dzień, a złowić tylko dla jednej osoby.
– Więc odpłyńcie na Tahiti. Po co tu tkwić, głodując?
– Lubimy tę wyspę, pani doktor. Należy również do nas.
Lekarka walnęła pięścią w drucianą furtkę.
– To nie wasza wyspa! Należy do albatrosów i innych stworzeń, które muszą żyć w rezerwacie…
– Moje dziecko też potrzebuje rezerwatu. – Trudi przytulała zaniepokojonego Gubby’ego. – Niech pani da nam dla niego trochę mleka. Tylko dla niego.
– Mleko w proszku trzymamy na czarną godzinę. Poza tym nie jest wskazane dla dzieci.
– Doktor Barbaro… – Kimo trzymał drgającą furtkę. – Możemy dać coś dla dziecka. Ten jeden raz.
– Oczywiście… A co będzie jutro?
– Myślałem o dniu dzisiejszym, pani doktor.
– A ja myślę o przyszłości. – Spojrzała prowokacyjnie na obecnych, jakby sobie przypomniała, że nie jest sama w rezerwacie. – David, jestem pewna, że zgadzasz się ze mną!
– Oczywiście, Barbaro… – Malujące się na twarzy Carline’a sprzeczne uczucia świadczyły o tym, że toczy ze sobą walkę. – To trudna decyzja, ale podzielam twoją opinię.
– W porządku. A ty, Yukio?
– Moglibyśmy skorygować dietę… – Obawiając się reakcji żony, botanik ostatecznie nie zajął stanowiska. – Być może sporządzanie rozmaitych list jest słuszne.
– Z pewnością. Poświęcamy na to sporo czasu.
Neil, oglądając zajście ze schodów kliniki, miał poczucie, że jest świadkiem inteligentnie przeprowadzanego, lecz okrutnego eksperymentu. Nieważne, że hipiski słusznie domagały się jedzenia. Doktor Barbara poddawała próbie stanowczość uczestników wyprawy na Saint-Esprit. Wszystko na atolu podlegało jej „testom wytrzymałości”. Bez końca sprawdzała również, czy albatrosy i inne chronione okazy fauny i flory odpowiadają jej bezwzględnym oczekiwaniom.
Ku zaskoczeniu Neila to kobiety najbardziej nieustępliwie odmawiały pomocy hipiskom i choremu dziecku. Pani Saito i Monique solidarnie nacierały na wahających się mężczyzn, rzucając przestraszonej trójce za furtką groźne spojrzenia. Korzystając z ich wsparcia, lekarka przechadzała się wzdłuż ogrodzenia i sprawdzała wytrzymałość zardzewiałego drutu.
Na widok Neila z dwiema puszkami mleka w proszku w dłoniach strzeliła palcami.
– Neil, co to znaczy? Znalazłeś je na plaży?
– Wziąłem z półki w pani gabinecie. – Pokazał jej nie uszkodzone etykietki.
– Wziąłeś? – Wpatrywała się w niego z zawziętością, której dotychczas nie znał, jakby chciała przyspieszyć jego reakcję na czekającą go reprymendę. – To teraz je odniesiesz.
– Nie, pani doktor. Dam je Trudi, dla dziecka.
– A co będzie, jeśli stracimy wszystkie puszki? Jeśli pozbędziemy się całego jedzenia dzięki nierozważnej życzliwości dla innych?
– Nie dojdzie do tego, doktor Barbaro. A jeśli już, to nie tak szybko. Troszczymy się o zwierzęta, o albatrosy…
– Bo one są w niebezpieczeństwie. Dlatego zaczęliśmy tworzyć rezerwat. Ale nawet tu musimy wybierać. Wszystkiego nie da się uratować.
– Jednak nadal możemy być życzliwi, pani doktor. Gdy postrzelili mnie Francuzi, troszczyła się pani o mnie.
– I wciąż się troszczę. Tu też sytuacja może się pogorszyć i jeszcze będziesz mnie potrzebował. A teraz odnieś puszki do gabinetu.
– Nie. – Neil wyszedł za furtkę i stanął obok przykucniętych kobiet. Uśmiechnął się do niespokojnego dziecka, które pomachało do niego rączką. – Jeśli nie mogę dać tego mleka dla Gubby’ego, to zamieszkam z Trudi i Inger na plaży. Będę dla nich łowił ryby. Opuszczę rezerwat.
– Neil! – Lekarka usiłowała go przytrzymać za rękę. – Wspólnie dotarliśmy na Saint-Esprit. Nie możesz odejść…
– Założymy własny rezerwat, doktor Barbaro…
Carline podszedł do nich, chcąc ich rozdzielić. Uśmiechał się wyrozumiale jak misjonarz godzący dwóch rywalizujących ze sobą tubylców.
– Barbaro, zastanówmy się spokojnie. Mogę kazać przysłać na Saint-Esprit tonę mleka w proszku. Będziesz mogła się w nim kąpać.
– Neil najlepiej z nas łowi ryby – zwrócił jej uwagę Kimo. – Jest nam tu potrzebny, pani doktor.
Neil czekał na opinie pozostałych, świadom, że Japonka i Francuzka trzymają stronę lekarki. Już traktowały go jak banitę.
– Jest leniwy – oświadczyła z naciskiem pani Saito. – Nie pracuje, tylko marzy.
– Barbaro, niech odejdzie – poparła Japonkę Monique. – Już mieszka na plaży. Lepiej zatrzymać tu te kobiety. Nauczymy je pracować.
Читать дальше