Rano, w dniu zniszczenia zapasów, kiedy jeszcze nikt nie odzyskał psychicznej równowagi, doktor Barbara zwołała zebranie w magazynie i przedstawiła plan przetrwania na najbliższą przyszłość. Gdy czekała pod płócienną markizą, aż wszyscy się zbiorą, sprawiała wrażenie bardziej pewnej siebie niż kiedykolwiek wcześniej – jak pani na włościach przekonana, że sprawy przybrały właściwy obrót. Z wypiętymi pod wpływem głębokiego oddechu piersiami i z powiewającymi na wietrze niczym proporzec jasnymi włosami przypominała wojowniczą królową, która dała niezłą nauczkę członkom własnej świty.
Profesor Saito, wyraźnie przez nią onieśmielony, siedział w pierwszym rzędzie z ołówkiem i notatnikiem w ręku niczym zdenerwowany uczeń. Pani Saito była spokojniejsza. Utkwiła w lekarce zimne spojrzenie, lecz zarazem wydawało się, że podziwia sposób, w jaki ta przejęła kontrolę nad wyprawą. Monique pomogła słabowitemu ojcu usiąść na krześle, zaniepokojona jego niepewnym chodem i drżącymi dłońmi, ale nieustępliwość i zapalczywość starego Francuza zostały usatysfakcjonowane dzięki zniszczeniu darów. Komplementował Neila za jego heroiczny wyczyn i przekonywał Kima, że jeśli wyspa przestanie być ośrodkiem powszechnego zainteresowania, to jest mniej prawdopodobne, iż wróci tu francuska marynarka wojenna. Sceptyczny Hawajczyk wzruszył ramionami, ale spoglądał na górujący nad atolem masyw skalny, jakby już widział powiewającą na cokole po maszcie radiowym flagę niepodległego królestwa Hawajów. Ostami wszedł do namiotu Carline. Przez jakiś czas tkwił przy wieży kontrolnej, trzymając w ręku znalezioną na plaży konserwę. Nie mógł zdecydować, czy wynająć samolot. Trapiła go myśl, że okazał wobec Neila zbytnią łatwowierność. Dopiero gdy lekarka zaczęła przemawiać, ruszył przez pas startowy i usiadł przed pozostałymi.
– Jesteśmy w komplecie. Miło cię widzieć, David. – Doktor Barbara stała przy wielkiej czarnej tablicy, podarowanej przez lycee w Papeete, która teraz, jak sądził Neil, mogła znaleźć właściwe zastosowanie. – Neil, siadaj i przestań się gapić na wieże obserwacyjne. Mamy wiele do zrobienia. Przede wszystkim zablokuj pas startowy.
– Pani doktor?! – Major Anderson, który siedział wraz z przestraszoną żoną obok Saitów, usiłował zaprotestować. – To nasze główne połączenie ze światem. Jest nam potrzebne.
– Wcale nie – rzuciła arogancko lekarka, odwracając się od tablicy i łamiąc trzymaną w ręku kredę. – W rzeczywistości przysparza nam poważnych problemów. Ludzie będą mogli nadal odwiedzać Saint-Esprit, ale muszą tu przypłynąć, co może ostudzić ich zapały. Powinniśmy zostać sami, żeby móc realizować projekt rezerwatu. David, zdaje się, że wychodzisz ze skóry, by coś powiedzieć?
Carline wstał, nie wypuszczając puszki z ręki, jakby to był granat przeznaczony dla doktor Barbary. Jednak jak zawsze spoglądał z szacunkiem na tę chodzącą własnymi drogami kobietę. Nie zgadzał się z nią, jednak był ciekaw, dokąd ich wszystkich zaprowadzi jej nie znosząca sprzeciwu wyobraźnia.
– Barbaro, podzielam twoje argumenty co do pasa startowego. Dziś w nocy odbyło się wielkie widowisko. Ale zanim zjem śniadanie, chciałbym wiedzieć, jakie czeka mnie jutro.
– Dobre – zapewniła go z werwą. – Jeśli na to zapracujesz.
– Zapracuję? Każdy wie, co to znaczy. – Wskazał dłonią sufit namiotu. – Cholernie dużo ludzi zapracowało na to, żeby stanął nad naszymi głowami. Wszystkie te rzeczy, które młody Neil zepchnął buldożerem do oceanu, to był ich wkład w nasze przedsięwzięcie, świadectwo podzielania naszych marzeń. Ludzie z całego świata starają się nam pomóc.
– Ale czy rzeczywiście pomagają? – Lekarka skrzywiła się, odsłaniając ostre zęby i wskazując dłonią na puszki po piwie i butelki po winie, walające się pod drzewami przy pasie startowym. – Jestem wdzięczna ludziom za nadesłane prezenty, ale spójrz, co przez to osiągnęli. Saint-Esprit nie jest żadnym rezerwatem, tylko górą śmieci, w której grzebią ekipy telewizyjne. David, może tego nie dostrzegasz, koncentrując się na tym, co słyszysz w słuchawkach, ale zacząłeś uprawiać kult rzeczy.
– A co z naszymi marzeniami? Dotychczas nas łączyły.
– I nadal tak jest. Chcę, żeby wyspa stała się rzeczywistym rezerwatem, a nie miejscem urlopów dla turystów popierających ruch ekologiczny. Hipisów z plaży nie interesuje ratowanie albatrosów, ani cokolwiek innego. Jeśli dłużej będziemy czekać bezczynnie, Saint-Esprit stanie się rajem dla narkomanów i uciekinierów. Każdy musi pracować, a my nie jesteśmy do tego zdolni, jeśli nie możemy spać, jak dziś w nocy, z powodu tego kociokwiku. Przypłynęliśmy tu, żeby być z dala od świata, ale nas dopadł. Nie musisz wyjeżdżać do Brazylii czy Birmy, żeby zobaczyć niszczenie lasu lub degradację środowiska. Wystarczy, że odwiedzisz psychodelicznych przyjaciół Neila.
– Wkrótce się stąd wyniosą – uspokajał ją Kimo. – Ale to nie rozwiązuje wszystkich naszych problemów. Jeśli zamierzamy założyć rezerwat, musimy mieć narzędzia, wyposażenie i żywność, zwłaszcza żywność.
– Mamy jej dość, żeby normalnie funkcjonować – replikowała. – Jeśli ograniczymy racje, starczy jej na dobre dwa miesiące. Hodujemy kozy i kury, a na wyspie rosną dzikie ignamy, drzewa chlebowe, kolokazje i bataty. Profesor Saito powiedział mi, że jest tu kilkanaście roślin jadalnych. Niebawem przekonamy się, ilu z nas wyspa zdoła utrzymać, i zamkniemy się przed światem. Mam nadzieję, że dołączycie do mnie, zwłaszcza ty, David… Jesteśmy wdzięczni za lekarstwa od twojej firmy. Ja zostaję, nawet jeśli miałabym tu być sama. Jeśli ktoś z was zdecyduje się wyjechać, to może jutro zabrać się hydroplanem z kapitanem Garfieldem. Powiemy mu, że już niczego nie potrzebujemy, a prosimy tylko o to, żeby nas zostawiono w spokoju…
W namiocie było słychać gorączkową szeptaninę. Wyróżniały się w niej głosy pani Saito oraz ojca Monique, kłócących się zażarcie o jakiś drobiazg. Ale zanim ktokolwiek zdążył zaoponować, doktor Barbara zaczęła pisać na tablicy rozkład zajęć. Neila uczyniła odpowiedzialnym za zwierzęta w zagrodzie, a siebie, Carline’ a i Kima za karczowanie stoku pod tarasy. Pani Saito i Monique miały nadal zajmować się kuchnią. Andersonom przydzieliła lżejsze obowiązki – powiększenie ogrodu warzywnego o przysłane w darze odmiany roślin. Każdy powinien przeznaczyć dwie godziny dziennie na gromadzenie płodów dziko rosnących roślin – owoców drzewa chlebowego, orzechów kokosowych, bulw kolokazji, manioku, ignamu i batatów. Profesor Saito już zbadał florę Saint-Esprit, interesując się roślinami jadalnymi i grzybami. Teraz mogli oszacować zasoby pokarmowe, uwzględniając przedstawicieli zagrożonych gatunków, jakie mieli przyjąć na wyspę po stworzeniu rezerwatu.
– Będziemy zajęci, cholernie zajęci – orzekła doktor Barbara, zgniatając w palcach kredę. – Zamierzam pracować razem z wami, ile sił starczy. Wszystko stanie się o wiele trudniejszej ale warte jest wysiłku. Traktujcie pobyt na Saint-Esprit jako realizację ostatecznego projektu w dziedzinie ekologii… Wcielamy w życie ekologię raju!
Czy ktoś jej wierzył? Neil czekał na pierwszych dezerterów, zwijających namioty i z walizami udających się na przystań, jednak nikt nie zdecydował się na wyjazd. Niepewni, ale podbudowani zapalczywą obroną własnych racji przez lekarkę, zabrali się do pracy. Często przypominała im, że teraz sami stanowią zagrożony gatunek – mniej odporny niż maczi czy lori. Pobyt zespołu na wyspie zdominowała walka o przetrwanie. Przenieśli magazyn w bardziej bezpieczne miejsce obok kuchni i wykopali wokół obozu rowy odpływowe, ale głównie przeczesywali wzgórza w poszukiwaniu najdrobniejszego jadalnego korzonka czy owocu. Świat wokół nich skurczył się na długość wyciągniętej ręki, na odległość wbitej w ziemię motyki czy łopaty i obcinającej gałęzie maczety.
Читать дальше