– Otóż to – powiedział przyjaciel wujka, starszy człowiek oparty o ładnie wyrzeźbioną laskę. – Stworzą sytuację, w której będzie wyglądało, że wszyscy chcą pokoju – rząd Izraela, rządy arabskie i cały świat, a tylko Palestyńczycy chodzą, strzelają i robią wojnę. Zrobią tak, że rządy arabskie pozostawią Palestyńczyków, a nawet zaczną nas zwalczać. Wszyscy wiemy, że czy tak jest, czy inaczej, szczęście zawsze obróci się do nas plecami. Niech Allach ma nas w swojej opiece!
– Jestem pewien, że plan Husajna przejdzie, ponieważ poprą go wszyscy bracia królowie i wielu braci prezydentów – odezwał się inny Palestyńczyk, kupiec z Bejrutu, rozparty za stolikiem, tak jakby przewodniczył wielkiej naradzie. – Nasi bracia rządzący ciągle muszą zajmować się wojną, a kto zajmie się sprawami wewnętrznymi? Przecież są również sprawy wewnętrzne! Trzeba dać ludziom jeść, trzeba ich ubrać.
Trzeba ciągle pilnować opozycji. Wojna płoszy turystów i zniechęca obcy kapitał. Każdy rząd musi myśleć przede wszystkim o własnym kraju. Owszem, on może pomyśleć o Palestyńczykach od czasu do czasu, ale trudno wymagać, żeby cała ojczyzna arabska od Rabatu do Omanu zajmowała się tylko tym, czy będziemy mieć duże państwo, czy małe państwo, z królem czy bez króla. Musimy o tym pamiętać.
– Świat arabski nie kończy się na królach i prezydentach – odezwał się inny Palestyńczyk. – Naszych braci jest sto milionów, a nawet więcej. Oni są z nami i będą nam pomagać. Dam przykład. Pracuję w służbie zdrowia w naszych obozach. Nie mamy pieniędzy. Dzieci chorują z powodu niedożywienia. ONZ daje na utrzymanie Palestyńczyka w obozie 10 centów dziennie. Pojechałem do Kuwejtu, poszedłem do szejka i powiedziałem mu: bracie, niech ścieżka twojego życia będzie zawsze wysadzona różami. Znasz los palestyński i wiesz dobrze, że od lat idziemy drogą krzyżową. I wiesz, że na tej drodze są ciernie i kamienie i że wszystko, co nam dają, to gąbka nasycona octem – masz, pij i udław się. Idziemy, padamy i wstajemy. Błąkamy się po świecie i pukamy do różnych drzwi. I mówimy, dajcie nam posiedzieć przy waszym stole. I mówimy, kiedyś przyjdzie dzień, kiedy zaprosimy was do naszego stołu. Ale człowiek nie może być wiecznym gościem w cudzym domu, my to rozumiemy. Potrzebna jest nam pomoc. Bracie, powiedziałem do szejka, nie proszę cię o jednego funta, nawet nie proszę cię o jednego szylinga, proszę cię o jednego penny. Co powiecie? Szejk wyciągnął książeczkę i wypisał czek na sto tysięcy dolarów. Oni są tacy bogaci. Dla niego sto tysięcy dolarów to tyle, co dla mnie jeden penny.
– Bardzo dobry dowód, że nasze możliwości są nieograniczone – podsumował optymistycznie Palestyńczyk z piękną, rzymską głową, który dziś po południu przyjechał tu prosto z Jerozolimy. – Arabowie będą mieć coraz więcej i więcej pieniędzy. Za pięć, dziesięć lat jedna trzecia światowych pieniędzy znajdzie się w naszej kieszeni. Już teraz ludzie na Zachodzie siwieją, kiedy o tym myślą. Zobaczycie, co się stanie. Ile Żydzi amerykańscy będą mogli zebrać na Izrael? Góra sto milionów dolarów rocznie. Wtedy bracia z Zatoki dadzą na sprawę palestyńską dwieście milionów. Ile Ameryka może dać na utrzymanie Izraela? Góra miliard dolarów rocznie. Wtedy nasi bracia z Zatoki dadzą na sprawę palestyńską dwa miliardy, dadzą pięć miliardów. Albo powiemy za kilka lat: zamrozimy sto miliardów dolarów, jeżeli Zachód będzie dalej pomagał Izraelowi. Czy wiecie, co to znaczy zamrozić sto miliardów dolarów? To znaczy wywołać światowy kryzys. A jak długo Izrael może utrzymać się bez obcej pomocy? Tydzień, najwyżej miesiąc. Dlatego musimy być cierpliwi, musimy wylewać sobie zimną wodę na gorące głowy.
Może być jeszcze jedna wojna, jeszcze dwie wojny i to wszystko. Żadna wojna niczego nie rozwiąże, droga wojny prowadzi do ślepej uliczki, która kończy się ścianą płaczu. Ja wam to mówię, bo mieszkam w Jerozolimie i wszystko widzę. Tam jest kryzys. Dużo ludzi wyjeżdża, nowi nie przyjeżdżają. Życie w Izraelu jest niebezpieczne, nigdy nie wiadomo, kiedy przez okno wleci granat i nie wiadomo, co ten Arab, który idzie ulicą, trzyma w kieszeni.
Musimy mieć jasny cel i mówić wyraźnie, o co nam chodzi. Musimy powołać się na historię. Od zarania dziejów Żydzi i Arabowie żyli razem. Kto mówi inaczej – kłamie, jest człowiekiem ciemnym, nosicielem złej woli. Wystarczy przeczytać naszych kronikarzy. Tam gdzie Arabowie wyruszali na wyprawę, Żydzi szli z nimi. Arabowie podbijali ziemie, na których Żydzi rozwijali potem handel. Żydzi organizowali zaopatrzenie dla armii arabskich. Inkwizycja i pogromy Żydów zostały wymyślone w Europie. W historii Bliskiego Wschodu nie było żadnego pogromu. Piece krematoryjne zbudowano w Europie, a nie na Bliskim Wschodzie. Dlaczego my, Arabowie, mamy ponosić koszty historii europejskiej? Nie widzę, kto by na to odpowiedział.
Moim sąsiadem w Jerozolimie jest Żyd z Damaszku. On ma swojego Boga, ja swojego. W porządku, to jest nasza prywatna sprawa. A piętro wyżej mieszka Żyd z Londynu, urzędnik bankowy. Co oni mają ze sobą wspólnego? Mój sąsiad mówi tylko po arabsku, a urzędnik nie zna po arabsku ani słowa. Mój sąsiad nie może nauczyć się hebrajskiego, bo to trudny język. Satyryk izraelski Kishon napisał dowcipnie, że Żyd, który przyjeżdża do Izraela, po czterech latach nauki hebrajskiego umie go tylko tyle, żeby zapytać kogoś na ulicy: przepraszam pana, czy może mi pan powiedzieć, która jest godzina, ale po angielsku? Otóż mój sąsiad mówi po arabsku, mieszka po arabsku i wygląda jak Arab. W Damaszku był on szanowanym kupcem, a tutaj jest obywatelem drugiej kategorii, pogardzanym szefardem, na którego urzędnik z Londynu patrzy z wyższością i niesmakiem. Z moim sąsiadem mamy wspólne tematy, bo myśmy na tej ziemi urodzili się i wychowali, kiedy wracam z Syrii, on mnie pyta o nowiny z Damaszku. Co Damaszek obchodzi urzędnika z Londynu? Jeszcze jedno brudne, arabskie miasto. Londyn, to jest miasto! Sąsiad smaży baraninę i ja smażę baraninę, a urzędnik z Londynu wścieka się, bo jemu baranina śmierdzi, bo on tylko eggs and bacon i afternoon tea. Popatrz pan, baranina mu śmierdzi, mówię do sąsiada, a on kiwa głową, on rozumie, co chcę powiedzieć.
Przedstawmy światu nasz program. Mówmy otwarcie, czego chcemy. Naszym celem jest stworzenie demokratycznego państwa Palestyny, w którym dwa narody będą żyć obok siebie w zgodzie i pokoju. Każdy – Arab i Żyd – będą mieli jeden głos wyborczy. Jeżeli Żyd zostanie wybrany prezydentem – będzie prezydentem. Jeżeli Arab – to Arab. Sprawa wyznania będzie prywatną sprawą każdego obywatela. Będziemy utrzymywać przyjazne stosunki z wszystkimi krajami świata. Żydzi są częścią naszej historii i tylko szaleniec może mówić o wrzuceniu Żydów do morza, a syjonista chętnie to podchwyci i roztrąbi na cały świat. Musimy określić wyraźnie naszego wroga: jest nim aparat państwa syjonistycznego, utrzymywany przy życiu przez imperializm.
– Trudne to będzie – powiedział kupiec z Bejrutu – ponieważ świat stoi na gruncie istnienia państw takimi, jakie one są. Możemy tylko domagać się, żeby Izrael oddał tereny okupowane. W tej sprawie mamy poparcie wszystkich, i nawet jeżeli zrobimy to z bronią w ręku, nikt nie będzie mógł podważyć naszej racji. Wtedy na opuszczonych terenach utworzymy nasze arabskie państwo Palestyny.
– Kłopot polega na tym – odpowiedział ten, który przyjechał prosto z Jerozolimy – że takie państwo będzie bardzo małe i biedne. Jeżeli przesiedlą się tam wszyscy Palestyńczycy, podusimy się albo pomrzemy z głodu. Wypadnie żyć z pomocy zagranicznej. Ale w ten sposób otworzy się pole dla międzynarodowej walki o wpływy w tym państwie. Trzeba będzie brać pomoc, a kto da pomoc, będzie chciał rządzić.
Читать дальше