Co miałem zrobić? Wściec się? Rozpaczać? Odejść nad rzekę i wbić sobie kolec czambiry? Porozmyślałem, porozmyślałem i przypomniałem sobie o świetlikach. Też budziły we mnie pewien niepokój. Bo dlaczego tak dużo ich tutaj? Dlaczego nie ma ich aż tyle w innym zakątku lasu? W zamroczeniu przebadałem rzecz całą. Zapytałem o to duszę pewnego saankarite, tam, na dachu mej chaty. «A nie jest tak z twojego powodu?» – zapytał mnie. «A może zbierają się, żeby ci towarzyszyć? Człowiek potrzebuje rodziny, żeby wędrować*. I zostawił mnie na rozmyślaniach. Wtedy przemówiłem do nich. Dziwnie się czułem, gadając do światełek, które gasły i zapalały się, nie odzywając się do mnie. «Wiem, że jesteście tutaj, żebym nie czuł się samotny. Saankarite mi to wytłumaczył. Że też wcześniej nie odgadłem, głupiec ze mnie. Jestem wam bardzo wdzięczny, że przybyliście tutaj i towarzyszycie mi». Jedna noc minęła, druga i następna. Za każdym razem, gdy las mroczniał i zaludniał się światełkami, oczyszczałem się wodą, przygotowywałem tytoń, wywary i odzywałem się do nich, śpiewając. Całe noce im śpiewałem. I chociaż nie odpowiadały mi, ja ich słuchałem. Uważnie. Z szacunkiem. Dość szybko nabrałem pewności, że mnie rozumieją. «Rozumiem, rozumiem. Sprawdzacie, na ile cierpliwy jest Tasurinczi». Milcząc, bez ruchu, spokojny, z przymkniętymi oczami, czekając. Słuchałem ich, nie słysząc. W końcu, pewnej nocy, po wielu nocach, stało się. Tam, teraz. Dźwięki inne od dźwięków lasu, gdy zmierzch zapada. Słyszysz? Szepty, pomruki, jęki. Kaskada cichutkich głosów. Wiry głosów, głosów zderzających się, mijających głosów ledwo słyszalnych. Słuchaj, słuchaj, gawędziarzu. Zawsze tak jest na początku. Jakby gmatwanina głosów. A później już zaczynasz rozumieć. Zdobyłem ich zaufanie, być może. Szybko mogliśmy już rozmawiać. A teraz to moi krewni i powinowaci”.
Tak było, jak się zdaje. Przyzwyczaiły się świetliki, przyzwyczaił się i Tasurinczi. Teraz rozmawiają całymi nocami.
Seripigari opowiada im o wędrujących ludziach, a świetliki opowiadają mu swą odwieczną historię. Nie są zadowolone świetliki. Przedtem może były. Utraciły szczęście wiele księżyców temu, choć nadal świecą. Bo wszystkie świetliki tutaj są samcami. I to jest właśnie ich nieszczęście. Ich samicami są światełka tam, w górze. Tak, gwiazdy krainy Inkite. A co robią one w tamtym świecie na górze, a oni w tym? Oto, według Tasurincziego, opowiadana przez nich historia. Przyjrzyjcie im się, przyjrzyjcie. Światełka, które zapalają się i gasną? To ich słowa, być może. Choćby teraz, tutaj, wokół nas, opowiadają sobie pewnie, jak stracili swoje żony. Wciąż o tym opowiadają, niezmordowanie, mówi Tasurinczi seripigari. Żyją, wspominając wciąż swoje nieszczęście i przeklinając Kashiriego, księżyc.
Oto historia świetlików. To było przedtem.
W owym czasie byli jedną rodziną, oni mieli swoje samice, one miały swoich samców. Panował spokój, nie brakowało jedzenia, a te, które odchodziły, wracały dzięki tchnieniu Tasurincziego.
My, Macziguengowie, jeszcze nie zaczęliśmy wędrować. Księżyc żył pośród nas, mając za żonę Macziguenkę. Nienasycony był, ciągle chciał jej dosiadać, zejść z niej nie chciał. Zapłodnił ją i urodziło się słońce. A Kashiri dosiadał jej i dosiadał. Seripigari ostrzegł go: „Coś złego się stanie, na tym świecie i w tych na górze, jeśli się nie powstrzymasz. Daj swojej kobiecie odpocząć, nie bądź taki głodomór”. Kashiri puścił jego słowa mimo uszu, ale Macziguengowie przestraszyli się nie na żarty. A może słońce straci swoje światło, kto wie. Ziemia pogrąży się w ciemnościach, chłód zapanuje; życie zacznie zanikać, być może. I tak się stało. Do góry nogami się wszystko nagle wywróciło. Świat zadrżał, rzeki wystąpiły z brzegów, z Wielkiego Przełomu wynurzyły się potworne istoty, które spustoszyły całe regiony. Wędrujący ludzie, zagubieni, wprowadzeni w błąd, żyli w mrokach nocy, uciekłszy przed dniem, byle zadowolić Kashiriego. Bo księżyc, zazdrosny o syna, nienawidził słońca. Śmierć nas wszystkich czekała? Na to się zanosiło. Wówczas Tasurinczi dmuchnął. I jeszcze raz dmuchnął. I jeszcze raz, i jeszcze. Nie zabił Kashiriego, ale go zgasił, pozostawiając mu nikłe światełko, którym teraz świeci. I wygnał go z powrotem do Inkite, skąd kiedyś księżyc zszedł w poszukiwaniu żony. I tak zacząć się miało później.
Ale żeby księżyc nie czuł się osamotniony: „Zabierz ze sobą kogoś do towarzystwa, możesz wybrać, kogo chcesz” – powiedziało mu słońce, jego syn. Wówczas Kashiri wskazał na samiczki świetlików. Bo świeciły własnym światłem? Przypominały mu światło, które utracił, być może. Kraina Inkite, dokąd został wygnany ojciec słońca, jest pewnie krainą nocy. Gwiazdy świecące tam, w górze, to samiczki naszych świetlików. Tam, w górze pewnie przebywają. Dosiadane nieustannie przez księżyc, nienasyconego samca. A świetliki tutaj, bez swoich żon, wciąż na nie czekają. Może dlatego, kiedy widać przelatującą spadającą gwiazdę, świetliki dostają szału? Może dlatego zaczynają wpadać na siebie, na drzewa, trzepoczą na oślep? „To jedna z naszych żon”, myślą pewnie. „Uciekła od Kashiriego”, pewnie mówią. I marzą wszystkie samczyki: „Ta, która ucieka i nadlatuje, to moja żona”.
Tak zacząć się miało później, chyba. Słońce też żyje samotnie; świeci i ogrzewa. Przez Kashiriego stała się noc. Słońce chciałoby mieć rodzinę, czasami. Być blisko swego, złego, bo złego, ale ojca. Idzie go szukać. I wtedy spada raz i drugi. Spadanie słońca stąd się bierze, chyba. Dlatego pewnie zaczęliśmy wędrować. Żeby światu ład przywrócić i zapobiec zamętowi. Tasurinczi seripigari czuje się dobrze. Jest zadowolony. Wędruje. Otoczony jest świetlikami.
Ja przynajmniej właśnie tego się dowiedziałem.
W każdej podróży wiele się uczę, słuchając. Dlaczego mężczyźni mogą siać i zbierać maniok na polach maniokowych, a kobiety nie mogą? Dlaczego kobiety mogą siać i zbierać bawełnę, a mężczyźni nie? I wreszcie kiedyś dowiedziałem się, tam, w pobliżu rzeki Poguintinari, słuchając Macziguengów, i zrozumiałem. „Bo maniok jest samcem, a bawełna samicą, Tasurinczi. Roślina lubi mieć do czynienia z kimś sobie podobnym”. Samiczka z samiczką, samiec z samcem. Na tym polega mądrość, jak się zdaje. Prawda, papużko?
Dlaczego kobieta, która straciła męża, może łowić, lecz nie może polować, jeśli nie chce narażać porządku świata? Mówią, że kiedy trafia strzałą jakieś zwierzę, cierpi matka wszystkiego. Pewnie cierpi. O zakazach i o niebezpieczeństwach sobie myślałem podczas wędrówki. „Nie boisz się tak samotnie wędrować, gawędziarzu?” – pytają mnie. „Lepiej byłoby, gdybyś wziął sobie kogoś do towarzystwa”. Czasem mam towarzystwo. Jeśli ktoś idzie w tym samym co i ja kierunku, wędrujemy razem. Gdy spotykam jakąś wędrującą rodzinę, wędruję z nimi. Ale nie tak łatwo o towarzystwo. „Nie boisz się, gawędziarzu?” Przedtem się nie bałem, bo nie wiedziałem. Teraz się boję. Teraz wiem, co mogę napotkać w kanionie czy przy źródle, a to jakiegoś kamagariniego, a to jednego z potworów Kientibakoriego. Co bym wtedy zrobił? Nie wiem. Czasami, gdy już przygotuję sobie nocleg, wbiję pale przy brzegu rzeki, przykryję palmowymi liśćmi, zaczyna padać deszcz. I myślę sobie: a jeśli tak pojawi się jakiś diabełek, co wtedy zrobisz? I całą noc czuwam. Jak dotąd nie pojawił się. Może odstraszają go zioła z mojej sakwy; może naszyjnik, który zawiesił mi seripigari, mówiąc: „Będzie cię chronić przed demonami i podstępnymi sztuczkami maczikanariego”. Od tamtej pory nigdy go nie zdjąłem z szyi. Wielu zapewnia, że kto zobaczy w lesie zagubionego kamagariniego, natychmiast umiera. Pewnie żadnego jeszcze nie widziałem, być może.
Читать дальше