Czuję się tak, jakby moje serce rozkwitło i połączyło się zduszą, eksploduje. Przypomina kamień wpadający w wodę, który tworzy kręgi miłości na powierzchni rozchodzące się coraz szerzej i szerzej w moim ciele.
Adam krzyczy z radości.
Przytulam go i trzymam w uścisku. Jestem zachwycona. Nami. Tym podarunkiem.
Głaszcze mnie po głowie, po twarzy, całuje moje łzy.
Jestem żywa, nasz związek został pobłogosławiony na ziemi, właśnie w tej chwili.
Krew leci mi z nosa. Stoję w przedpokoju przed lustrem i patrzę, jak spływa strużka po moim policzku na palce. Czuję jej lepkość. Kapie na podłogę i wsiąka w dywan.
– Proszę – szepczę. – Nie tera. Nie tej nocy.
Ale nie potrafię jej zatamować.
Słyszę z dołu, jak mama mówi „dobranoc” Calowi. Zamyka drzwi do jego pokoju i idzie do łazienki. Czekam, nasłuchując, jak się załatwia, a potem spuszcza wodę. Wyobrażam sobie, że myje ręce i wyciera je ręcznikiem. Być może patrzy na siebie w lustrze, tak jak ja tu na dole. Zastanawiam się, czy wydaje się sobie równie odległa, czy jest równie oszołomiona swoim odbiciem.
Opuszcza łazienkę i schodzi na parter. Zbliżam się do niej.
– O Boże!
Mam krwawienie z nosa.
Ależ to krwotok! – Łapie mnie za ramiona. – Szybko, chodź tutaj! – Popycha mnie do salonu. Ciężkie krople krwi spadają na dywan. Pod moimi stopami rozkwitają maki.
Usiądź – komenderuje. – Połóż się na plecach i ściśnij nos.
Adam przyjdzie za dziesięć minut. Idziemy potańczyć. Mama przygląda mi się przez chwilę, a potem wybiega z pokoju. Przychodzi mi na myśl, że pewnie musi zwymiotować, ale ona wraca ze ścierką i rzuca mi ją.
– Połóż się i przyciśnij ścierkę do nosa.
Mój sposób nie działa, więc robię, co każe. Krew spływa mi do gardła. Staram się ją przełykać, ale pęcznieje w ustach i nie pozwala złapać oddechu. Siadam i wypluwam na ścierkę. Ogromna grudka zakrzepłej krwi lśni złowrogo. Z całą pewności nic takiego nie powinno wydostać się z mojego nosa.
– Daj mi to – mówi mama.
Podaję jej ścierkę, ona przygląda się temu, co udało mi się wykrztusić, a następnie zawija. Jej ręce, podobne jak moje, są poplamione krwią.
– Co robić, mamo? On tu zaraz będzie.
Za chwilę ci przejdzie.
Spójrz na moje ubranie!
Potrząsa głową z rozpaczą.
– Lepiej się połóż.
To nie jest dobry pomysł, ale nic przecież nie działa. Wszystko zaprzepaszczone. Mama przysiada na krawędzi kanapy. Leżę płasko na plecach i obserwuję cienie, które pojawiają się i rozpraszają. Wyobrażam sobie, że jestem na tonącym statku. Jakiś cień rozpościera nade mną swoje skrzydła.
– Czujesz się trochę lepiej? – pyta mama.
O wiele.
Nie sądzę, żeby mi uwierzyła, bo wychodzi do kuchni i po chwili wraca z lodem na tacy. Kuca przy kanapie i przekłada go na kolana. Zamrożone kostki spadają z jej spodni na dywan. Podnosi jedną nich, czyści z włosów i podaje mi.
– Połóż ją na nosie.
Lepszy byłby mrożony groszek.
Zastanawia się na tym chwilę, a potem znowu wybiega z pokoju i zaraz wraca z paczką mrożonej kukurydzy.
– Może być? Nie było groszku.
Śmieje się, więc chyba jest poprawa.
– O co chodzi? – pyta. – Co cię tak rozbawiło?
Ma rozmazany tusz do rzęs pod oczami i włosy w nieładzie. Chwytam ją za ramię i pomaga mi usiąść. Czuję się jak staruszka. Opuszczam nogi na podłogę i ściskam dwoma palcami nos tak, jak uczyli mnie w szpitalu. Pulsuje mi w skroniach.
– Nie przestaje, prawda? Dzwonię po tatę.
Uzna, ze sobie nie radzisz.
Trudno.
Pospiesznie wystukuje numer taty. Myli się i musi uczynić to jeszcze raz.
– Prędzej, prędzej – mruczy pod nosem.
W pokoju robi się jasno. Ozdoby na komiku lśnią jak kości.
– Nie odbiera. Dlaczego nie odbiera? Czy na kręgielni panuje aż taki hałas?
To jego pierwszy wolny wieczór od tygodni, mamo. Daj mu spokój. Poradzimy sobie.
Jej twarz kurczy się ze strachu. Nigdy nie uczestniczyła w transfuzji krwi ani punkcji lędźwiowej. Nie pozwolono jej być przy mnie podczas przeszczepu szpiku kostnego, ale mogła towarzyszyć mi w wielu innych zabiegach. Nigdy tego nie robiła. Obiecywała, że będzie odwiedzać mnie częściej, ale zawsze kończyło się na wspólnym spędzaniu świąt. Nadszedł czas, by stanęła oko w oko z rzeczywistością.
– Musisz mnie zawieść do szpitala, mamo.
Jest przerażona.
– Tata ma samochód.
Wezwij taksówkę.
A Cal?
Przecież śpi.
Kiwa głową nieprzytomnie. Sprawy organizacyjne ja przerastają.
– Napisz mu wiadomość.
Nie możemy zostawić go samego!
Ma jedenaście lat. Jest prawie dorosły.
Waha się przez chwilę, a potem przerzuca kartki w notesie, żeby znaleźć numer firmy taksówkarskiej. Przyglądam się jej, ale mam kłopoty z koncentracją. Ogarnia mnie lęk, czuję się zdezorientowana. Zamykam oczy i przypominam sobie matkę z filmu, który kiedyś obejrzałam. Mieszkam w górach ze strzelbą i gromadką dzieci. Była pewna siebie i zdyscyplinowana. Nakładam postać tej kobiety na moją mamę jak plaster.
Kiedy znowu otwieram oczy, widzę, jak trzyma w dłoni ręczniki i sięga po mój płaszcz.
– Chyba nie powinnaś zasypiać – mówi. – Pomogę ci wstać. Ktoś dzwoni do drzwi.
Kręci mi się w głowie, jestem rozpalona. Odnoszę wrażenie, że to sen. Mama podtrzymuje mnie i prowadzi do przedpokoju. Słyszę szepty zza ściany.
To nie taksówkarz, w drzwiach stoi Adam, gotowy udać się na randkę. Próbuję zejść mu z oczu, potykam się i cofam w głąb korytarza, ale dostrzega mnie.
– Tessa! O Boże! Co się stało?
Ma krwotok z nosa – wyjaśnia mama. – Sądziłyśmy, że to taksówkarz.
Jedziecie do szpitala? Zawiozę was samochodem mojego taty.
Wchodzi i próbuje mnie objąć, jakby naprawdę zamierzał wsadzić nas do swojego auta, jakby naprawdę nie miało dla niego żadnego znaczenia to, że zachlapię krwią siedzenia. Wyglądam jak ofiara wypadku drogowego. Czy on nie rozumie, że nie powinien oglądać mnie w takim stanie?
Odpycham go.
– Wracaj do domu, Adamie.
Zawiozę cię do szpitala – powtarza. Pewnie myśli, ze nie usłyszałam, co mówił, albo że krwotok zmącił mi umysł.
Mama bierze go pod rękę i delikatnie wyprowadza za drzwi.
– Poradzimy sobie – oświadcza. – Wszystko będzie dobrze. Zobacz, taksówka przyjechała.
Chcę być przy niej.
Wiem – szepcze mama. – Przykro mi.
Adam dotyka mojej ręki, kiedy mijam go na ścieżce – Tesso – mówi.
Nie odpowiadam. Nie patrzę na niego, bo jego głos jest tak natarczywy, że mogłabym zmienić zdanie. Co za ironia losu. Odnaleźć miłość i być zmuszoną z niej zrezygnować. Ale nie mam wyboru. Muszę to przetrwać, zanim zacznie boleć jeszcze bardziej.
Mama rozkłada ręczniki na tylnym siedzeniu taksówki, upewnia się, że mam zapięty pas, i zachęca kierowcę do wzięcia ostrego zakrętu tuż za naszą bramą.
– Dobrze – ilustruje go. – może pana jechać szybciej. – Przemawia do niego, jakby grała w filmie.
Adam patrzy za nami, stojąc przy ogrodzeniu. Macha do nas. Robi się coraz mniejszy i mniejszy, w miarę jak się oddalamy.
– Miły chłopak – rzuca mama.
Zamykam oczy. Mam wrażenie, że spadam.
Mama szturcha mnie łokciem.
– Nie zasypiaj.
Światło księżyca odbija się w szybie taksówki. Z przodu rozpościera się mgła.
Mieliśmy iść potańczyć. Chciałam znowu spróbować alkoholu. Wejść na stół i śpiewać razem z innymi. Wspiąć się na płot w parku, wykraść łódź i pływać nią po jeziorze. Pragnę wśliznąć się do pokoju Adama i kochać się z nim.
Читать дальше