Wdałem się w szczegóły natury osobistej, lecz nie powinno się sądzić, że w akcie wymazywania kierowałem się głównie własnymi doraźnymi korzyściami, podczas gdy ja staram się działać w interesie ogółu (a zatem także w swoim własnym interesie, choć w sposób nie bezpośredni). Skoro na początku spowodowałem zniknięcie wszystkich publicznych urzędów, które znalazły się w moim zasięgu, i unicestwiłem nie tylko budynki, schody, hole pod filarami, korytarze, przedpokoje, kartoteki, okólniki i dossier, lecz unicestwiłem także kierowników wydziałów, dyrektorów generalnych, wiceinspektorów, zastępców naczelników, urzędników etatowych i półetatowych – to postąpiłem tak, bo sądzę, że ich istnienie jest szkodliwe i zbyteczne dla odczuwania ogólnej harmonii.
Wybiła godzina, kiedy tłum urzędników opuszcza przegrzane biura, zapina palta o kołnierzach ze sztucznego futra, tłoczy się w autobusach. Jedno zmrużenie powiek, i wszyscy znikają – tylko nieliczni przechodnie wyróżniają się z daleka na wyludnionych ulicach, z których postarałem się już usunąć samochody, ciężarówki, autobusy. Podoba mi się widok nawierzchni czystej i gładkiej niczym tor bowlingowy.
Potem usuwam koszary, wartowników, komisariaty; wszyscy mężczyźni w mundurach ulatniają się, jak gdyby nigdy nie istnieli. Być może coś wymknęło mi się spod kontroli, bo spostrzegam, że ten sam los podzielają strażacy, listonosze, zamiatacze ulic oraz inne kategorie pracowników, którzy zasłużenie mogliby liczyć na odmienne traktowanie. Ale co się stało, to się już nie odstanie, nie można wciąż bawić się w takie subtelności. Aby uniknąć przykrych skutków, pospiesznie usuwam pożary, śmieci, a także pocztę, która tak naprawdę przysparza tylko kłopotów.
Pilnuję, żeby zniknęły szpitale, kliniki, przytułki; wymazanie lekarzy, pielęgniarzy i chorych wydaje mi się jedyny możliwą gwarancją zdrowia. Potem unicestwiam sądy z gronem sędziów, adwokatów, oskarżonych, stron poszkodowanych: następnie więzienia z więźniami i strażnikami. Potem wymazuję uniwersytet z całym ciałem profesorskim, akademie nauk ścisłych, humanistycznych, sztuk pięknych, muzea, biblioteki, zabytki oraz ich nadzorców, teatry, kina, telewizję, gazety. Jeśli sądzą, że zdoła mnie powstrzymać szacunek dla sztuki, to się mylą.
Potem przychodzi kolej na struktury gospodarcze, które już od nazbyt dawna w sposób niepohamowany roszczą sobie prawo do zniewalania naszego życia. Za co one się mają? Zmiatam sklepy, jeden po drugim, poczynając od produktów pierwszej potrzeby, kończąc na artykułach luksusowych i zbytecznych: najpierw opróżniam z towaru wystawy, potem wymazuję lady, półki, ekspedientki, kasjerki, kierowników działów. Tłum klientów stoi przez chwilę zagubiony, z rękami wyciągniętymi w pustce, mając przed oczami ulatujące wózki, potem on także zostaje wchłonięty przez próżnię. Po usunięciu dóbr konsumpcyjnych sięgam do produkcji: niszczę przemysł lekki i ciężki, unicestwiam surowce i źródła energii. A co z rolnictwem? Precz z rolnictwem! Poza tym, aby nie mówiono, że zamierzam wskrzesić społeczeństwa prymitywne, wykluczam również polowania i rybołówstwo.
Natura… Ha, ha, nie myślcie sobie, że nie zrozumiałem: natura to także niezłe oszustwo – niechaj ginie! Wystarczy, jeśli pod stopami pozostanie mi dostatecznie mocna warstwa skorupy ziemskiej, a z każdej innej strony otoczy mnie pustka.
Wędruję nadal po Prospekcie, który teraz niczym nie wyróżnia się z bezkresnej niziny, opustoszałej i zamarzniętej. Jak okiem sięgnąć, nie ma już murów, nie ma nawet gór ani wzniesień, ani jednej rzeki, jeziora czy morza, dokoła rozciąga się obszar płaski i szary, pokryty lodem niczym zwartym bazaltem. Rezygnacja ze świata rzeczy nie jest tak trudna, jak się wydaje, wszystko zaczyna się od początku. Skoro raz zdołałeś wyrzec się czegoś, co uważałeś za niezbędne, spostrzegasz, że możesz pozbawić się także następnej rzeczy, a potem wielu innych. Tak więc przemierzasz oto tę pustą powierzchnię, którą stał się świat. Tuż nad ziemią podmuchy wiatru unoszą w śnieżnej zamieci resztki po zaginionym świecie: kiść dojrzałych winogron, która wygląda na zerwaną z jednorocznego pędu, wełniany niemowlęcy bucik, dobrze naoliwiony przegub Cardana, kartkę jakby wyrwaną z hiszpańskiej powieści z imieniem kobiety: Amaranta. Czy wszystko przestało istnieć zaledwie parę sekund temu, czy przed wiekami? Straciłem już poczucie czasu.
Tam, w głębi tego pasa pustej przestrzeni, który nadal nazywam Prospektem, widzę wysmukłą sylwetkę w jasnej futrzanej kurtce: to Franciszka! Rozpoznaję jej sprężysty krok w wysokich butach, jej sposób trzymania rąk w mufce, długi pasiasty szalik, który powiewa na wietrze. Mroźne powietrze i opróżniony teren zapewniają dobrą widoczność, aleja daremnie wymachuję rękami, ona nie może mnie rozpoznać, zbyt wielka dzieli nas odległość. Posuwam się naprzód wielkimi krokami, a przynajmniej tak mi się wydaje, brakuje mi jednak punktów odniesienia. Nagle, w linii prostej pomiędzy mną a Franciszką, wyrastają jakieś cienie: to mężczyźni, mężczyźni w płaszczach i w kapeluszach. Czekają na mnie. Kim oni mogą być?
Kiedy podchodzę bliżej, rozpoznaję ich: to ci z Wydziału D. Ale w jaki sposób ocaleli? Co oni tutaj robią? Sądziłem, że ich także usunąłem, kiedy wymazywałem personel wszystkich urzędów. Dlaczego ustawiają się pomiędzy mną a Franciszką? „Zaraz i ich wymażę!”, myślę i koncentruję się. Ale gdzie tam, oni wciąż tkwią w tym samym miejscu.
– Jesteś wreszcie – pozdrawiają mnie. – Czy ty też jesteś jednym z naszych? Brawo! Pomogłeś nam jak się patrzy i teraz wszystko jest czyste.
– Jak to? – krzyczę. – To wy także wymazywaliście? Teraz wreszcie rozumiem, skąd brało się to poczucie, że posuwam się za daleko w procesie usuwania otaczającego mnie świata.
– Ale słuchajcie, czy to nie wy mówiliście zawsze o rozwoju, wzroście, przyspieszeniu…
– I co z tego? Nie ma w tym żadnej sprzeczności… Wszystko mieści się w prawach logiki jutra… Rozwój znowu zaczyna się w punkcie zerowym… Ty też zrozumiałeś, że sytuacja doszła do martwego punktu, pogarszała się… Należało tylko przyspieszyć ten proces… Zgodnie z planem, to co może wydać się na krótką metę negatywem, potem, na dłuższą metę, może przekształcić się w bodziec ekonomiczny…
– Ale ja miałem zupełnie inne zamiary niż wy… Mój cel był inny… Ja wymazuję w inny sposób… – protestuję i myślę: „Jeśli sądzą, że uda im się wciągnąć mnie w swoje plany, to się mylą!”
Nie mogę się doczekać chwili, kiedy włączę wsteczny bieg, kiedy przywrócę do istnienia rzeczy tego świata, każdą po kolei lub wszystkie razem, kiedy zwarty mur różnorodnej i namacalnej materii przeciwstawię ich projektom powszechnego unicestwienia. Zamykam oczy i je otwieram, pewien, że ponownie znajdę się na Prospekcie, rojnym od przechodniów, gdzie o tej porze zapalają się latarnie, a na ladach kiosków pojawia się ostatnie wydanie gazet. Tymczasem nic z tego, pustka wokół mnie pogłębia się, na horyzoncie sylwetka Franciszki porusza się tak powoli, jakby miała pokonać krzywiznę globu ziemskiego. Czy tylko my zdołaliśmy ocaleć? Z rosnącym przerażeniem zaczynam pojmować prawdę: świat, który postanowiłem wymazać w myśli, sądząc, że w każdej chwili mogę przywrócić go do istnienia, otóż ten świat skończył się naprawdę.
– Trzeba być realistą – mówią funkcjonariusze Wydziału D. – Wystarczy rozejrzeć się dokoła. Cały wszechświat się… powiedzmy, że jest w fazie przemiany… – i wskazują na niebo, gdzie konstelacje stają się już nie do rozpoznania, tu zakrzepłe, tam rozrzedzone, mapą niebieską wstrząsają wybuchy gwiazd, jeden po drugim, niektóre gwiazdy rozbłyskują po raz ostatni i gasną. – Teraz, kiedy pojawią się nowi, rzeczą najważniejszą jest, aby zastali Wydział D w pełnej gotowości, z odpowiednimi kadrami personalnymi, z efektywną strukturą operacyjną…
Читать дальше