Arkadian Porfirycz zakłada nogę na nogę w dopasowanych oficerkach, przesuwa palcem w szczelinie pomiędzy szyją a kołnierzykiem obwieszonego orderami munduru. Dodaje: – Nie wiem, czy wierzy pan w Ducha Boja wierzę. Wierzę w dialog, który Duch nieprzerwani prowadzi z samym sobą. I czuję, że ów dialog toczy się w moim spojrzeniu, które śledzi te zakazane stronice. Także Policja posiada Ducha, i Państwo, któremu służę, i Cenzura, podobnie jak teksty podlegające naszym wyrokom. Moc Ducha nie potrzebuje wielkiej publiczności, aby się objawić, rozkwita w cieniu, w mrocznej więzi, która łączy tajne sprzysiężenie z tajną Policją. Wyzwolić go może choćby moja lektura, bezinteresowna, lecz niezmiennie wyczulona na wszystkie dozwolone i niedozwolone niuanse, lektura, którą prowadzę w świetle tej lampy, w wielkim opustoszałym gmachu, kiedy tylko mogę rozpiąć kurtkę mojego służbowego munduru i pozwalam, aby nawiedziły mnie zakazane wizje, które w ciągu dnia niezłomnie muszę trzymać na uwięzi…
Musisz przyznać, że słowa dyrektora generalnego napawają cię pewną otuchą. Skoro tego człowieka nadal pociąga i zaciekawia lektura, oznacza to, że nie wszystko spośród tekstów krążących w obiegu zostało spreparowane czy sfałszowane przez wszechmocne biurokracje, że poza tym gmachem istnieje jeszcze jakiś świat zewnętrzny.
– A czy jesteście już poinformowani – starasz się, aby twój głos zabrzmiał chłodno i oficjalnie – o spisku apokryfów?
– Oczywiście. Otrzymałem wiele raportów w tej sprawie. Przez pewien czas łudziliśmy się, że potrafimy nad wszystkim sprawować nadzór. Tajne służby największych mocarstw nie szczędziły wysiłków, aby rozpracować tę organizację, której macki zdawały się sięgać wszędzie… Lecz mózg spisku, ów Cagliostro falsyfikatów, zawsze nam się wymykał… Nie dlatego, że nie wiedzieliśmy, kim on jest: w naszych kartotekach figurowały wszystkie jego dane, jakiś czas temu rozpoznano go w osobie pewnego tłumacza, intryganta i oszusta, lecz prawdziwe powody jego działalności pozostawały niejasne. Wydawało się. że nic go już nie łączy z licznymi sektami, na które rozpadła się założona przez niego konspiracyjna organizacja, a jednak on pośrednio wywierał wpływ na ich knowania… A kiedy wreszcie zdołaliśmy położyć na nim rękę, spostrzegliśmy, że niełatwo jest go nagiąć do naszych celów… Motorem jego działania nie były pieniądze ani władza, ani ambicje. Jak się zdaje, robił to wszystko dla kobiety. Po to, aby ją odzyskać, a może tylko wziąć na niej odwet czy wygrać zakład. Powinniśmy byli zrozumieć tę kobietę, jeśli mieliśmy z powodzeniem śledzić dalsze posunięcia naszego Cagliostra. Ale nie udało nam się ustalić, kim ona jest. Zdołałem się o niej czegoś dowiedzieć wyłącznie drogą dedukcji, lecz tych informacji nie mógłbym zamieścić w żadnym oficjalnym raporcie – nasze naczelne organa ścigania nie są zdolne wyłowić pewnych subtelności…
– Dla tej kobiety – mówi dalej Arkadian Porfirycz widząc, jak uważnie chłoniesz jego słowa – proces czytania zakłada wyzbycie się wszelkich z góry powziętych założeń, wszelkiej stronniczości, oznacza gotowość do wyłowienia głosu, który daje się słyszeć w chwili najmniej spodziewanej, głos ten dochodzi nie wiadomo skąd, gdzieś spoza książki, ponad świadomością autora, ponad konwencjami słowa pisanego; pochodzi on z tego, co nie zostało wypowiedziane, czego świat jeszcze o sobie nie powiedział, bo nie posiada słów, aby to wypowiedzieć. On natomiast chciał jej dowieść, że poza zapisaną kartką papieru jest pustka, świat istnieje tylko jako podstęp, oszustwo, pomyłka, kłamstwo. Jeśli tylko o to by chodziło, z łatwością mogliśmy mu podsunąć wszelkie środki, aby on dowiódł jej tego, czego dowieść zamierzał; mówię o nas, kolegach z różnych krajów i różnych ustrojów, bo wielu z nas ofiarowało mu współpracę. A on tej współpracy nie odrzucał, wprost przeciwnie… Nie mogliśmy tylko zrozumieć, czy to on przyjmuje reguły naszej gry, czy też my jesteśmy pionkami w jego rozgrywce… A jeśli mieliśmy do czynienia z wariatem? Tylko ja mogłem wyjaśnić jego tajemnicę; kazałem naszym agentom go porwać, przewieźć tutaj, przez tydzień trzymać w izolatce, potem zaś przesłuchałem go osobiście. Nie był szaleńcem, może tylko desperatem. Zakład z tą kobietą był od dawna przegrany, to ona zwyciężyła, to jej lektura, podsycana nieustanną ciekawością, wiecznym nienasyceniem, potrafiła wyławiać rzeczy prawdziwe ukryte w grubo szytym fałszu, a także odkrywać niczym nie usprawiedliwiony fałsz w słowach, które miały być jak najbardziej wiarygodne. Cóż pozostawało naszemu iluzjoniście? Nie chcąc zerwać ostatniej łączącej go z nią nici, nadal wprowadzał zamęt, mieszał tytuły, nazwiska autorów, pseudonimy, języki, przekłady, wydania, okładki, karty tytułowe, rozdziały, początki, zakończenia, po to, aby ona musiała rozpoznawać te oznaki jego obecności, przyjmować jego pozdrowienia, przesyłane bez nadziei na uzyskanie odpowiedzi. „Uświadomiłem sobie własne ograniczenia – powiedział mi. – W procesie lektury zachodzi coś, na co nie mam wpływu.” Mógłbym był mu odpowiedzieć, że tej granicy nie może przekroczyć nawet najbardziej wszechobecna policja świata. Możemy zabronić czytania, lecz w dekrecie zabraniającym czytania dałoby się wyczytać coś z prawdy, której wolelibyśmy nigdy nie ujawniać…
– A co się z nim stało? – pytasz z gorliwością, którą dyktuje już nie rywalizacja, lecz solidarne zrozumienie.
– To był człowiek skończony. Mogliśmy z nim zrobić, cokolwiek byśmy zechcieli: wysłać go na ciężkie roboty albo przydzielić mu rutynową funkcję w naszych tajnych służbach. Tymczasem…
– Tymczasem…
– Pozwoliliśmy mu zbiec. Udana ucieczka, udany potajemny wyjazd z kraju, i zdołał ponownie zatrzeć za sobą ślady. Od czasu do czasu rozpoznaję, jak sądzę, jego rękę w materiałach, które do mnie trafiają… Jego jakość się poprawiła… Uprawia teraz mistyfikację dla mistyfikacji… Nie mamy już nad nim żadnej władzy. Na szczęście…
– Na szczęście?
– Musi pozostać coś, co nam się wymyka… Władza potrzebuje obiektu, na którym mogłaby wykazać własną siłę, potrzebuje przestrzeni, w której mogłaby wyciągnąć swoje długie ramię… Dopóki wiem, że jest na świecie ktoś, kto uprawia sztukę kuglarską wyłącznie z upodobania do kuglarstwa, dopóki wiem, że jest kobieta, która kocha lekturę dla samej lektury, upewniam się, że świat toczy się dalej. I każdego wieczora ja także oddaję się lekturze, podobnie jak ta daleka, nie znana mi czytelniczka…
Natychmiast usuwasz z wyobraźni niesprawiedliwie nałożone na siebie obrazy dyrektora generalnego i Ludmiły, cieszysz się idealizacją Czytelniczki, jej promiennym wizerunkiem, nakreślonym przez pozbawione złudzeń słowa Arkadiana Porfirycza, rozkoszujesz się przeświadczeniem, potwierdzonym przez wszechwiedzącego dyrektora, że pomiędzy nią a tobą nie istnieją już żadne przeszkody ani tajemnice, że po twoim rywalu, Cagliostrze, pozostał tylko patetyczny cień, coraz bardziej niknący…
Jednakże nie możesz odczuwać pełnej satysfakcji, dopóki nie pryśnie urok rzucony na urywające się lektury. Próbujesz podjąć również i ten wątek z Arkadianem Porfiryczem: – Pragnąc wzbogacić wasze zbiory, zamierzaliśmy wam podarować jedną z najbardziej poszukiwanych w Ataguitanii zakazanych książek; jest nią Wokół pustego grobu Calixta Bandery, lecz wskutek nadgorliwości naszej policji cały nakład trafił na przemiał. Wiemy jednak, że w waszym kraju krąży z rąk do rąk hyrkański przekład powieści, w podziemnym wydaniu na powielaczu. Czy coś panu o tym wiadomo?
Читать дальше