Dzięki owym myślom, a raczej marzeniom, przedpołudnie minęło mi jak jedna chwila i byłam zdumiona słysząc nagle, że zegar na pobliskim kościele wybił godzinę dwunastą, i widząc promień słońca wpadający przez okna na moje łóżko. To bicie zegara i ten promień słońca, zarówno jak poranna sjesta, wydały mi się czymś niezwykłym, cennym i luksusowym. W taki sam sposób, w tej samej chwili, leżąc i snując marzenia, słuchały owego bicia zegara i patrzyły na smugę słoneczną bogate damy, mieszkające w takich willach jak chlebodawczyni Gina. I mając ciągle uczucie, że nie jestem już ową biedną i wiecznie zabieganą Adrianą, wstałam i zdjęłam koszulę przed lustrem. Patrzałam na moje nagie odbicie i po raz pierwszy zrozumiałam matkę, mówiącą z dumą malarzowi: „Proszę tylko spojrzeć, co za piersi… co za nogi… co za biodra!” Pomyślałam o Astaricie, który tak pożądał tych piersi, nóg i bioder, że stawał się inny, że zmieniał się jego sposób bycia, a nawet głos, i powiedziałam sobie, że znajdę na pewno wielu innych mężczyzn, którzy chcąc posiąść moje ciało dadzą mi tyle samo, a może i więcej pieniędzy.
Zgodnie z nowymi postanowieniami leniwie zaczęłam się ubierać, wypiłam kawę i wyszłam. Z sąsiedniego baru zatelefonowałam do willi Gina. Dał mi ten numer, ale zaznaczył przy tym ze służalczą ostrożnością, żeby nie telefonować za często, bo jego państwo nie lubią, kiedy służba korzysta z telefonu. Rozmawiałam z jakąś kobietą, zapewne pokojówką, i zaraz potem podszedł Gino. Zapytał szybko, czy czasem nie jestem chora; nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, bo poprzez tę troskliwość przebijały owe wzorowe maniery, które były przyczyną, że dałam się oszukać.
— Mam się doskonale — odrzekłam — jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak dobrze.
— A kiedy się spotkamy?
— Kiedy zechcesz — odpowiedziałam — ale chciałabym, żebyśmy zobaczyli się tak jak dawniej, to znaczy w willi, kiedy twoi państwo wyjadą.
Zrozumiał od razu, co mam na myśli, i odrzekł skwapliwie:
— Wyjadą za dziesięć dni, na święta Bożego Narodzenia… ale nie wcześniej.
— Wobec tego — powiedziałam obojętnie — spotkamy się za dziesięć dni.
— Dlaczego? — zapytał zdumiony. — Dlaczego nie możemy zobaczyć się przedtem?
— Bo jestem zajęta.
— Co ci się stało? — dopytywał się podejrzliwym głosem. — Gniewasz się na mnie?
— Nie — odpowiedziałam — gdybym się na ciebie gniewała, nie proponowałabym ci spotkania w willi. — Przyszło mi do głowy, że może jest zazdrosny, a wtedy nie da mi spokoju. — Nie bój się — dodałam — kocham cię jak dawniej, tylko muszę pomóc matce w wykańczaniu dodatkowego zamówienia… z okazji świąt, i mogłabym wyjść z domu dopiero późnym wieczorem, a wtedy ty jesteś zawsze zajęty; wolę poczekać, aż twoi państwo wyjadą.
— No, ale rano?
— Rano śpię — odpowiedziałam. — I wiesz co?… Nie jestem już modelką.
— Dlaczego?
— Znudziło mi się… no co, zadowolony jesteś z tego?… Więc zobaczymy się za dziesięć dni, zadzwonię do ciebie.
— Dobrze.
Owo „dobrze” wypowiedział bez przekonania, ale zdążyłam go już poznać i byłam pewna, że pomimo swoich podejrzeń nie pokaże się u mnie przed upływem wyznaczonych dziesięciu dni. Nie należał do najodważniejszych i sama myśl o tym, że mogłam odkryć jego grę, musiała zaniepokoić go i napełnić przerażeniem. Kiedy już odłożyłam słuchawkę, uprzytomniłam sobie, że rozmawiałam z Ginem głosem spokojnym, dobrodusznym i serdecznym, i byłam z siebie zadowolona. Niedługo już także moje uczucie dla niego będzie spokojne, serdeczne i pełne dobroduszności i będę mogła spotkać się z nim bez obawy, że wokół nas i naszych stosunków wytworzy się atmosfera fałszu i nienawiści.
Tego samego dnia po południu poszłam odwiedzić Gizelę w odnajmowanym przez nią pokoju. Zazwyczaj o tej porze dopiero wstawała z łóżka i ubierała się przed wyjściem na spotkanie z Riccardem. Usiadłam na nie posłanym łóżku i podczas gdy ona kręciła się po pokoju pogrążonym w półmroku i pełnym porozrzucanych wszędzie fatałaszków, ja opowiadałam jej spokojnie, jak poszłam do Astarity i jak Astarita oznajmił mi, że Gino ma żonę i dziecko. Na tę wiadomość Gizela wydała okrzyk — nie mogłam się połapać, czy radości, czy zdziwienia — i położyła mi obydwie ręce na ramionach, szeroko otwierając oczy:
— Nie… trudno mi uwierzyć… żonę i dziecko… naprawdę?
— Córka ma na imię Maria.
Było oczywiste, że miała wielką ochotę roztrząsać i jak najobszerniej komentować tę nowinę i że moje pogodne zachowanie szczerze ją rozczarowało.
— Żona i córka…. i córka ma na imię Maria. Maria, i mówisz to w ten sposób…
— A jak mam mówić?
— I nie martwisz się z tego powodu?
— Owszem, martwię się.
— Ale jak on ci to powiedział? Po prostu: Gino Molinari ma żonę i córkę, tak?
— Tak.
— A ty coś na to odpowiedziała?
— Nic… co miałam odpowiedzieć?
— Ale co czułaś?… Czy nie płakałaś?… Przecież ostatecznie to katastrofa dla ciebie.
— Nie, nie płakałam.
— Nie będziesz już mogła wyjść za mąż za Gina — mówiła z zamyśloną i rozradowaną miną — ale co za historia, co za historia!… Jak on miał sumienie!… I ty, biedaczko, która, można powiedzieć, żyłaś tylko dla niego… Wszyscy mężczyźni to łajdacy….
— Gino — oświadczyłam — nic jeszcze nie wie, że ja wiem o tym.
— Ja na twoim miejscu, moja droga — ciągnęła dalej, podniecona — wygarnęłabym mu wszystko! Zasłużył sobie na to, żeby dostać po mordzie…
— Umówiłam się z nim za dziesięć dni — odpowiedziałam — myślę, że dalej będę z nim żyła.
Cofnęła się i spojrzała na mnie, wytrzeszczając oczy.
— Ale dlaczego? Czy on wciąż ci się podoba? Po tym wszystkim, co cię od niego spotkało?
— Nie — odpowiedziałam i mimo woli ściszyłam głos ze wzruszenia — nie podoba mi się już tak jak dawniej, ale… — zawahałam się i kłamstwo z trudem przeszło mi przez usta: — krzyki i bicie nie zawsze są najlepszym sposobem zemsty…
Wpatrywała się we mnie przez chwilę, mrużąc oczy i cofając się powoli, zupełnie jak malarz przyglądający się swojemu obrazowi. Po czym wykrzyknęła:
— Masz rację, nie pomyślałam o tym, ale wiesz, co ja zrobiłabym na twoim miejscu?… Utrzymywałabym go dalej w przeświadczeniu, że nic się nie zmieniło, niechby sobie był spokojny, a potem pewnego pięknego dnia rzuciłabym go.
Nic nie odpowiedziałam. Ona mówiła jeszcze przez chwilę głosem już nie tak podnieconym, ale ożywionym i śpiewnym:
— Nie mogę jeszcze w to uwierzyć… żona i córka, a w stosunku do ciebie na wszystko kręcił nosem i pozwolił ci kupić meble, robić wyprawę… Co za historia, co za historia!
Milczałam w dalszym ciągu.
— Ale ja — zawołała triumfalnie — od razu go przejrzałam! To mi musisz przyznać! Co ci mówiłam? „Ten człowiek nie jest szczery, biedna Adriano”. — Zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała mnie. Pozwoliłam się pocałować, po czym powiedziałam:
— Tak, a co najgorsze, że przez niego wydałam oszczędności matki.
— A twoja matka wie o tym?
— Jeszcze nie.
— O pieniądze możesz się nie martwić — zawołała. — Astarita jest zakochany w tobie do szaleństwa… Wystarczy, żebyś zechciała, a da ci tyle pieniędzy, ile tylko ci będzie potrzeba.
Читать дальше