– Jeżeli mówiłem, że pani zmieni się z czasem, z naturalnym biegiem lat – powiedział Jan Knightley – miałem na myśli zmianę warunków, jak zwykle bywa w życiu. Uważam, że jedno jest nieodłączne od drugiego. Czas zmniejsza zazwyczaj zainteresowanie wszystkim, co nie wchodzi w nasz codzienny kierat. Ale to nie tę zmianę miałem na myśli dla pani. Jako staremu przyjacielowi niech mi będzie wolno żywić nadzieję, że za dziesięć lat będzie pani miała tyleż konkretnych obiektów przywiązania, co ja.
Było to powiedziane w najlepszej intencji, bez zamiaru urażenia. Uprzejme „dziękuję panu” zdawało się obracać wszystko w śmiech, lecz rumieniec, drżenie warg, łza w oku zdradzały, że pod pokrywką śmiechu wrażenie było głębsze. Uwagę Jane zajął teraz pan Woodhouse, który zgodnie z przyzwyczajeniem obchodził w takich razach kolejno krąg swoich gości, składając szczególniejszy hołd damom. Zbliżył się do niej na zakończenie i rzekł z łagodną kurtuazją:
– Dowiedziałem się z przykrością, że była pani dziś rano na dworze podczas deszczu. Młode damy powinny się bardziej oszczędzać. Młode damy to delikatne roślinki. Powinny dbać o zdrowie i o cerę. Czy zmieniła pani pończochy, moje dziecko?
– Tak jest, proszę pana, zmieniłam. Dziękuję za łaskawą troskliwość.
– Ależ droga pani, młode damy mogą przecież zawsze liczyć na troskliwość. Mam nadzieję, że pani zacna babunia i ciocia miewają się dobrze? Należą do moich najstarszych przyjaciół. Żałuję, że zdrowie mi nie pozwala być lepszym sąsiadem. Pani zrobiła nam dziś wielki zaszczyt. Oboje z córką jesteśmy głęboko wdzięczni za jej dobroć i wielce radzi, że widzimy panią w Hartfield.
Dobroduszny, uprzejmy starszy pan mógł teraz usiąść czując, że spełnił obowiązek i odpowiednio przywitał każdą z pięknych dam, które powinny czuć się dobrze pod jego dachem.
Tymczasem wiadomość o spacerze w deszcz dotarła do pani Elton, która zaraz poczęła zasypywać pannę Fairfax gradem wymówek:
– Co ja słyszę, moja droga Jane? Chodziłaś na pocztę w taki deszcz! Nie powinnaś tego robić, wierzaj mi. Nieopatrzna dziewczyno, jak mogłaś być tak lekkomyślna? Widać, że mnie nie było, żeby się tobą zaopiekować.
Jane bardzo cierpliwie zapewniała ją, że się bynajmniej nie zaziębiła.
– Nie mnie mówić takie rzeczy! Jesteś naprawdę nieopatrzna i nie potrafisz szanować zdrowia. Na pocztę, któż to widział! Czy pani słyszała, droga pani Weston? Do czego to podobne? Doprawdy, musimy obie użyć naszego autorytetu.
– Jeżeli wolno mi coś poradzić – rzekła pani Weston łagodnie i przekonywająco – a trudno mi się oprzeć chęci, to istotnie nie powinna się pani tak narażać, panno Jane. Zawsze była pani skłonna do zaziębień, należy więc być bardzo ostrożną, zwłaszcza o tej porze roku. Wiosna jest, moim zdaniem, zawsze najzdradliwsza. Lepiej zaczekać na listy godzinę, dwie, a choćby pół dnia, niż narażać się na to, aby znów nabawić się kaszlu. Czy nie przyznaje mi pani racji? Zbyt jest pani rozsądna, aby miało być inaczej. Widzę po pani minie, że to się nie powtórzy.
– Ależ oczywiście, że się to nie powtórzy – wtrąciła się skwapliwie pani Elton. – Nie pozwolimy, żeby się to powtórzyło – i kiwając głową znacząco ciągnęła dalej – trzeba to jakoś urządzić, trzeba koniecznie. Pomówię z panem E. Człowiek, który chodzi co rano po nasze listy (ktoś ze służby, zapomniałam, jak się nazywa), zapyta zawsze o pocztę dla pani i przyniesie ją pani do domu. To usunie wszelkie trudności, a sądzę, moja droga Jane, że od nas może pani bez żadnych skrupułów przyjąć tę drobną przysługę.
– Pani jest bardzo uprzejma – powiedziała Jane – ale nie mogę się wyrzec mojej rannej przechadzki. Lekarze radzą mi, żebym jak najwięcej przebywała na powietrzu; muszę mieć jakiś cel spaceru, poczta jest właśnie takim celem, a, proszę mi wierzyć, nie zdarzyło mi się prawie nigdy dotąd trafić na niepogodę.
– Moja droga Jane, nie mówmy już o tym. Sprawa postanowiona, to znaczy – tu zaśmiała się nienaturalnie – o ile mogę coś postanowić bez udziału mego pana i władcy. Pani Weston i ja musimy być ostrożne w naszych wypowiedziach, prawda? Jednakże pochlebiam sobie, droga Jane, moje wpływy jeszcze nie wygasły. A zatem jeżeli nie natrafię na trudności nie do przezwyciężenia, to rzecz postanowiona.
– Przepraszam panią – powiedziała Jane z powagą. – Nie mogę w żaden sposób zgodzić się na taki układ, na tak niepotrzebny kłopot dla pani służącego. Gdyby ta przechadzka nie była dla mnie przyjemnością, pocztę przynosiłaby tak jak wtedy, kiedy mnie tu nie ma, kucharka mojej…
– Ależ drogie dziecko, Patty jest taka zapracowana! A nam wyświadczy pani po prostu łaskę, proszę mi wierzyć.
Zdawało się, że Jane nie ma zamiaru dać się zawojować, zamiast odpowiedzi wszakże nawiązała na nowo rozmowę z panem Janem Knightleyem.
– Poczta, cóż to za wspaniała instytucja! – powiedziała. – Regularność, z jaką funkcjonuje! Kiedy się zastanowić, ile przy tym roboty, jak wszystko jest znakomicie wykonane, doprawdy, aż dziw bierze!
– Istotnie, poczta funkcjonuje bardzo regularnie.
– Tak rzadko zdarza się jakieś niedbalstwo albo pomyłka! Na tysiące listów kursujących nieustannie po całym Królestwie do wyjątków należy, aby któryś był źle doręczony, a chyba nawet jeden na milion nie ginie! A gdy wziąć pod uwagę różnorodne charaktery pisma, niekiedy nader niewyraźne, które trzeba odcyfrować, podziw jeszcze wzrasta.
– Urzędnicy z czasem nabierają wprawy. Muszą mieć od początku dobre oko i szybką orientację, a to się z biegiem lat wyrabia. A jeżeli potrzebne są pani dalsze wyjaśnienia, dodam jeszcze: są za to płatni. Oto klucz zagadki. Publiczność płaci i musi być dobrze obsłużona.
Omawiając z kolei różnorodność charakterów pisma, poczyniono na ten temat zwykłe obserwacje.
– Zapewniano mnie – powiedział Jan Knightley – że w tej samej rodzinie przeważa często podobny charakter pisma; jest to dość naturalne, jeżeli uczy ten sam nauczyciel. Z tej przyczyny podobieństwo ogranicza się, w moim mniemaniu, do kobiet, gdyż chłopcy, gdy wyrosną z lat dziecięcych, mało uczą się kaligrafii, bazgrzą i wyrabiają sobie taki charakter pisma, jaki się uda. Izabella i Emma piszą, moim zdaniem, bardzo podobnie. Nie zawsze mogłem odróżnić ich pisma.
– Tak – odrzekł jego brat z wahaniem – jest niewątpliwie podobieństwo, ale pismo panny Emmy jest energiczniejsze…
– Izabella i Emma obie pięknie piszą – powiedział pan Woodhouse – i zawsze pięknie pisały. Tak samo jak biedna pani Weston – dodał zwracając się do niej z westchnieniem i półuśmiechem.
– Nie widziałam nigdy piękniejszego charakteru pisma niż… – zaczęła Emma patrząc również na panią Weston, ale urwała, spostrzegła bowiem, że pani Weston słucha, co mówi ktoś inny, i przerwa ta dała jej czas do namysłu.
„Jak mam o nim mówić? Czyżbym była niezdolna wymienić jego nazwiska wobec ludzi? Czy mam użyć jakiegoś omówienia: pani przyjaciel z Yorksbire, pani korespondent z Yorkshire… Tak by należało zrobić, gdyby było ze mną bardzo źle. Nie, mogę wymówić jego nazwisko bez zakłopotania. Niewątpliwie idzie mi coraz lepiej. No, dalej!”
Pani Weston była teraz wolna i Emma zaczęła na nowo:
– Pan Frank Churchill ma jeden z najpiękniejszych charakterów pisma, jaki kiedykolwiek widziałam.
– Ja się nim nie zachwycam – odrzekł pan Knightley. – Litery są zbyt drobne, nie dość energiczne. To kobiecy charakter pisma.
Читать дальше