Policzki Emmy pokrył rumieniec, przestraszyła się, choć nie wiedziała czego.
– Czy miała pani wiadomości o niej dziś rano? – wykrzyknął. – Tak, z pewnością, i już wie pani o wszystkim.
– Nie miałam żadnych wiadomości, nie wiem o niczym; proszę, niech mi pan powie.
– Jak widzę, jest pani przygotowana na najgorsze; istotnie sprawy źle stoją: Harriet Smith wychodzi za Roberta Martina.
Emma drgnęła zdradzając tym, iż bynajmniej nie była przygotowana na podobną nowinę, zaś niespokojny błysk jej oczu mówił wyraźnie: „To niemożliwe”, choć nie otworzyła ust.
– A jednak to prawda! – ciągnął dalej pan Knightley. – Sam Robert Martin mi o tym powiedział. Nie minęło jeszcze pół godziny, jak ode mnie wyszedł.
Emma patrzyła nadal na niego z bezgranicznym zdumieniem.
– Pani jest niezadowolona, panno Emmo, tak jak się obawiałem; żałuję, że nie myślimy jednakowo. Ale to kiedyś nastąpi. Czas sprawi, że jedno albo drugie z nas zmieni zdanie, a tymczasem nie mówmy o tym więcej.
– Myli się pan, myli się pan całkowicie – odrzekła z wysiłkiem.
– Podobny fakt nie jest w stanie mnie teraz zaboleć, ale nie mogę weń uwierzyć. Wydaje mi się niemożliwy! Nie chce pan przecież powiedzieć, że Harriet Smith przyjęła oświadczyny Roberta Martina! Że on już ponownie poprosił o jej rękę. Zapewne zamierza dopiero to uczynić.
– Już to uczynił – odparł pan Knightley z uśmiechem, lecz stanowczo – i został przyjęty.
– Wielki Boże! – wykrzyknęła. – No, no! – To mówiąc szukała ratunku w koszyczku do robót, chcąc mieć wymówkę, by spuścić głowę i ukryć ogarniające ją uczucie zachwytu i rozbawienia, które, była tego pewna, odzwierciedliło się na jej twarzy. – No, a teraz, niech mi pan wszystko opowie, chciałabym znać najdrobniejsze szczegóły. Jak? Gdzie? Kiedy? Niechże mi pan opowie! To najdziwniejsza historia, jaką w życiu słyszałam, ale nie zmartwiłam się ani trochę, zapewniam pana. Zastanawia mnie tylko, jak to się stać mogło?
– Bardzo prosta sprawa. Przed trzema dniami Robert Martin pojechał do Londynu w interesach, poprosiłem go, żeby zabrał jakieś papiery, które chciałem posłać bratu. Doręczył papiery Janowi w jego kancelarii i brat mój zaproponował, by wybrał się z nimi tegoż wieczoru do „Astleya”. Mieli wziąć z sobą dwóch starszych chłopców. Towarzystwo składało się z moich braterstwa, Henryczka, Jasia i panny Smith. Mój przyjaciel Robert nie oparł się pokusie. Wstąpili po niego po drodze, wszyscy bawili się znakomicie i mój brat zaprosił go nazajutrz na obiad, Robert nie omieszkał skorzystać z zaproszenia, w ciągu tej wizyty przypuszczalnie znalazł sposobność pomówienia z Harriet i, jak się okazuje, nie zwrócił się do niej na próżno. Przyjmując jego oświadczyny, uszczęśliwiła go tak, jak na to zasłużył. Przyjechał wczoraj extrapocztą i przyszedł do mnie dziś rano zaraz po śniadaniu, by zdać raport najpierw z moich spraw, a potem ze swoich własnych. Oto wszystko, co mogę zrelacjonować o tym, jak, gdzie i kiedy się to stało. Pani przyjaciółka Harriet opowie pani znacznie dłuższą historię, gdy ją pani zobaczy. Udzieli pani wszystkich drobiazgowych szczegółów, które tylko w kobiecej interpretacji mogą być interesujące. My, w naszych raportach, wymieniamy jedynie ważniejsze fakty. Muszę jednak przyznać, że Robert Martin wydał mi się jak na niego i w moim pojęciu niezmiernie wylewny, wspomniał bowiem, choć było to nie całkiem do rzeczy, przy wyjściu z loży u „Astleya” mój brat prowadził żonę i Jasia, on zaś szedł za nimi z panną Smith i Henryczkiem i że w pewnej chwili znaleźli się w tłoku, i że pannie Smith zrobiło się trochę niedobrze.
Przerwał. Emma nie próbowała udzielić natychmiastowej odpowiedzi. Gdyby się odezwała, zdradziłaby wprost niedorzeczne uszczęśliwienie. Musi chwilę poczekać, inaczej pan Knightley pomyśli, że zwariowała. Milczenie Emmy korciło go trochę, toteż przyjrzawszy się jej bacznie przez chwilę dodał:
– Panno Emmo, kochana moja, powiedziała pani, że ta sprawa nie zmartwi jej teraz, mam jednak obawy, że zabolała panią nadspodziewanie. Wprawdzie pozycja, jaką zajmuje Robert Martin, istotnie jest dość skromna, ale powinna pani spojrzeć na nią oczyma panny Smith, czy jej ona odpowiada; ja zaś ręczę pani, że im lepiej go pani pozna, tym nabierze pani o nim lepszego mniemania; jego zdrowy rozsądek i zdrowe zasady zachwycą panią. Biorąc pod uwagę wartość człowieka, nie mogłaby pani wymarzyć, aby jej przyjaciółka dostała się w lepsze ręce. Gdybym mógł, podniósłbym go w hierarchii społecznej, a to, zapewniam panią, panno Emmo, znaczy z mojej strony niemało. Wyśmiewa mnie pani nieraz za moją słabość do Williama Larkinsa, ale, proszę mi wierzyć, równie trudno byłoby mi się obejść bez Roberta Martina. Chciał zmusić ją, by podniosła oczy i uśmiechnęła się, spełniła jego życzenie, gdyż opanowała się już na tyle, by nie roześmiać się zbyt wesoło, i odrzekła pogodnym głosem:
– Niepotrzebnie zadaje pan sobie tyle trudu, by mnie pogodzić z myślą o tym małżeństwie. Uważam, że Harriet bardzo dobrze robi. Jej koneksje są nieświetne, a w każdym razie gniazdo, z którego on pochodzi, jest niewątpliwie zacniejsze. Jeżeli milczałam, to ze zdziwienia, po prostu z nadmiernego zdziwienia. Nie może pan sobie wyobrazić, jak mnie to zaskoczyło, jak bardzo byłam nieprzygotowana na tę wiadomość. Miałam bowiem podstawy, aby przypuszczać, że Harriet jest ostatnio gorzej do niego usposobiona, niż była niegdyś.
– Pani zapewne lepiej zna swoją przyjaciółkę – odparł pan Knightley – ale mnie wydawała się zawsze dobroduszną dziewczyną o miękkim sercu, niezbyt srogo usposobioną do każdego młodzieńca, który jej wyzna, że ją kocha.
Emma nie mogła opanować śmiechu, gdy mu odpowiedziała:
– Doprawdy, zna ją pan chyba nie gorzej ode mnie. Ale czy jest pan zupełnie pewien, że Harriet bez zastrzeżeń przyjęła jego oświadczyny? Mogłam przypuszczać, że się to stanie z czasem, ale tak prędko, czy to możliwe? Czy pan go aby źle nie zrozumiał? Rozmawiali panowie o innych sprawach, o interesach, pokazach bydła, nowych siewnikach, może więc, wobec takiej mieszaniny tematów wytłumaczył pan sobie mylnie jego słowa? Może nie zgody Harriet był pewien, ale wagi słynnego wołu?
Emma odczuła w tej chwili tak silnie kontrast, jaki zachodził pomiędzy sposobem bycia i powierzchownością pana Knightleya i Roberta Martina, tak świeżo miała w pamięci, co się ostatnio działo w sercu Harriet, w uszach brzmiały jej słowa, wymówione z taką emfazą „zanadto zmądrzałam, by zaprzątać sobie głowę panem Martinem”, że istotnie była skłonna uważać te wiadomości za co najmniej przedwczesne. Inaczej być nie mogło.
– I pani ma odwagę tak twierdzić? – wykrzyknął pan Knightley. – Podejrzewać, że jestem skończonym głupcem, który nie rozumie, co do niego mówią? Na co pani zasługuje, proszę mi powiedzieć?
– Ach, zasługuję zawsze na najlepsze traktowanie, bo nie znoszę innego, toteż musi pan powiedzieć jasno i wyraźnie: czy pan jest pewien, na jakiej stopie są teraz z sobą pan Martin i Harriet?
– Jestem zupełnie pewien – odrzekł bardzo wyraźnie – powiedział mi, że przyjęła jego oświadczyny, w słowach jego nie było żadnych niejasności, żadnych wahań; zdaje mi się, że mogę pani dać tego niezbity dowód. Zapytał mnie, jak, moim zdaniem, powinien postąpić: nie zna nikogo poza panią Goddard, do kogo mógłby się zwrócić z zapytaniem, jakich Harriet posiada krewnych albo przyjaciół. Czy mógłby uczynić właściwszy krok, niż pójść do pani Goddard? Zapewniłem go, że nic lepszego nie potrafiłbym doradzić. Wówczas powiedział mi, że nie omieszka dziś jeszcze odwiedzić przełożonej.
Читать дальше