Eliza Orzeszkowa - Marta
Здесь есть возможность читать онлайн «Eliza Orzeszkowa - Marta» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Классическая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Marta
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Marta: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Marta»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Marta — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Marta», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Nie, Ewelino — z trudnością wymówiła Maria — za to ręczyć nie mogę.
— A teraz — z coraz większą żywością nacierała na towarzyszkę właścicielka sklepu — powiedz mi, czy możecie wy, ludzie teorii i rozumowań, sprawiedliwie wymagać od nas, ludzi rachuby i praktyczności, abyśmy przez filantropię, przez, jak mówiłaś, inicjatywę obywatelską przyjmowali do zakładów naszych osoby do interesów niezdatne, a przez to narażali się na kłopoty, straty, całkowity może upadek naszych przedsiębiorstw? Powiedz mi, czy ktokolwiek może słusznie wymagać od nas tego?
— Zapewne, że nie — wyjąkała Maria.
— Widzisz więc — rzekła Ewelina — że powinnaś mię mieć za usprawiedliwioną, jeśli życzeniu twemu zadość nie uczyniłam. Fakt wytrącania z dziedziny przemysłu kobiet ubogich jest zapewne smutny, ale na konieczność jego i nieuniknioność składają się tak kaprysy i niezupełnie jasne instynkty kobiet bogatych, żądnych rozrywki i Bóg wie jakich wrażeń, jak niedołężność, płochość, płytkość kobiet ubogich potrzebujących pracy, a pełnić jej nie umiejących. Kiedy pierwsze porozumnieją i wyszlachetnieją, a drugie okażą się lepiej przygotowanymi do pełnienia zajęć ścisłych i obowiązkowych, wtedy odprawię moich subiektów, a ciebie poproszę, abyś na ich miejsce wybrała dla mnie z liczby twych protegowanych panny sklepowe.
Przy ostatnich słowach Ewelina D. z cechującą ją żywością ucałowała Marię w oba policzki.
Siedząca w sklepie kobieta w żałobie usłyszała szelest sukni i kroków swej chwilowej opiekunki wtedy, gdy ta znajdowała się jeszcze u szczytu schodów.
Słuch jej był znać wyprężony, niecierpliwość wielka. Powstała i zatonęła oczami w twarzy zstępującej ze wschodów kobiety. Po kilku sekundach patrzenia ręka jej zadrżała lekko i oparła się o poręcz krzesła. Ze spuszczonych oczu Marii i żywych rumieńców, które wystąpiły na jej policzki, odgadła wszystko.
— Pani! — zbliżając się do Marii rzekła z cicha — oszczędź sobie przykrości opowiadania mi szczegółów. Nie przyjęto mię… wszak prawda?
Maria potwierdzająco skinęła głową i w milczeniu uścisnęła dłoń Marty.
Wyszły ze sklepu i stanęły na szerokim chodniku ulicy. Marta była bardzo bladą. Można by rzec, że ogarnął ją chłód dolegliwy, bo drżała trochę pod futrzanym okryciem, i że wstydziła się czegoś głęboko, bo nie mogła oderwać oczu od kamieni chodnika.
— Pani! — pierwsza ozwała się Maria — Bóg widzi, jak mocno boli mię niemożność dopomożenia ci na twej trudnej drodze. Z jednej strony zapiera ci ją własne twe niedostateczne przygotowanie, z drugiej obyczaj, brak inicjatywy, zła sława, której używają kobiety pracownice…
— Rozumiem — zwolna i cicho wyrzekła Marta — nie przyjęto mię tu, bo opiera się temu zwyczaj, bo nie obudzam zaufania…
— Daj mi, pani, swój adres — unikając odpowiedzi rzekła Maria — może dowiem się o czymś dla pani pożytecznym, może będę kiedy mogła być jej pomocną…
Marta wymieniła nazwę ulicy i numer domu, w którym mieszkała, potem podnosząc oczy, w których malowała się gorąca wdzięczność, obie ręce wyciągnęła ku dobrej kobiecie, chcąc ująć i uścisnąć jej dłonie.
Zaledwie jednak ręce dwóch kobiet połączyły się, Marta usunęła żywo swoją i cofnęła się parę kroków. Maria Rudzińska wsunęła jej w dłoń tę samą kopertę z liliowymi brzeżkami, której ona dwa tygodnie temu przyjąć od niej nie chciała.
Marta stała chwilę nieporuszona, przedchwilowa bladość jej ustąpiła przed płomiennym rumieńcem.
— Jałmużna! — szepnęła — jałmużna! — i razem z tym wyrazem stłumiony jęk i głuche jakieś łkanie wstrząsnęły jej piersią. Nagle zaczęła biec szybko w stronę, w którą poszła Maria. Fala przechodniów, płynąca nieustannie chodnikiem, zakrywała przed nią osobę, którą dogonić pragnęła, i utrudniała gonitwę.
Na rogu ulicy dopiero Marta ujrzała skręcającą w przeciwną stronę dorożkę, a w niej siedzącą Marię.
— Pani! — zawołała.
Głos jej był słaby, głuchy; przytłumił go, zdławił całkiem gwar i turkot uliczny.
Kobieta obdarzona litościwą ręką skierowała się ku Świętojerskiej ulicy z zamiarem zapewne zwrócenia daru, który gorącym rumieńcem upokorzenia piętnował jej czoło. Krok jej, szybki zrazu i gorączkowy, po chwili jednak stawał się coraz powolniejszym i mniej pewnym. Czy wzruszenia moralne, jakich tyle doświadczyła w dniu tym, zachwiały jej fizyczną siłę? Czy może ogarniał ją namysł jakiś głęboki, jakieś wahanie się wewnętrzne wstrząsało zamiarem, który powzięła była przed chwilą? Ściskała w dłoni delikatną kopertę, w której szeleściło parę wartościowych papierków, na rogu ulicy
Świętojerskiej stanęła. Stanęła i przez chwilę pozostała nieruchoma, ręką oparta o róg muru, z twarzą bladą i pochyloną nisko. Nagle zwróciła się w inną stronę i podążyła ku swemu mieszkaniu.
Duma i trwoga stoczyły w niej walkę ciężką, rozdzierającą, w której pierwsza uległa drugiej. Młoda i zdrowa, niczym jeszcze nie sterana i nie znużona, łaknąca pracy wszystkimi siłami i pożądaniami swej istoty, Marta przyjęła jałmużnę. Nie przyjęłaby jej może, uczucie godności osobistej nie ustąpiłoby w niej może przed obawą nędzy, gdyby była samą na świecie. Ale u szczytu wysokiej kamienicy, pomiędzy czterema nagimi ścianami dziecię jej drżało od zimna, tęsknymi oczami spoglądało w okopconą głębię pustego komina, bladością twarzyczki, zapadnięciem policzków, chorobliwą szczupłością drobnego ciałka wzywało obfitszego pożywienia…
I był to w życiu młodej kobiety dzień bardzo ważny, lubo ona z ważności jego nie zdawała sobie może dokładnej sprawy. Był to dzień, w którym po raz pierwszy przyjęła ona jałmużnę, ą więc skosztowała lego chleba, który, gorzki dla starców i kalek, trującym jest i rozkładającym jadem dla młodych i zdrowych.
Tego wieczora w izbie na poddaszu palił się na kominie wesoły ogień, przy stole nad talerzem pełnym rosołu siedziała Jancia. Po raz pierwszy od dawna dziecię to doświadczało przyjemnego poczucia ciepła i zajadało ze smakiem starannie sporządzoną, posilną potrawę. Toteż duże czarne oczy dziewczynki przenosiły się z kolei to na ozłoconą promieniem głębię komina, to na leżącą obok talerza krajankę chleba powleczoną warstewką masła, a usta nie zamykały się ani na chwilę. Marta siedziała przed ogniem w postawie nieruchomej; profil jej rysujący się na czerwonawym tle płomienia surowy był i zamyślony.
Oczy jej błyszczały suchym połyskiem, brwi zbiegły się i utworzyły pośród białego czoła głęboką bruzdę.
Przed nią, zawieszona w pustej przestrzeni, stała postać kobieca ze śmiertelną trwogą na twarzy, z rumieńcem wstydu na czole, z załamanymi rękami. Postać ta była własną jej postacią odbitą w zwierciadle jej wyobraźni.
«Tyżeś to jest — mówiła w myśli Marta do zjawiska wyłonionego z własnego jej ducha — tyżeś to jest tą samą kobietą, która rak pięknie przyrzekała sobie i dziecięciu swemu, że pracować będzie, że wytrwałością, energią drogę sobie pomiędzy ludźmi utoruje i miejsce pod słońcem zdobędzie. Cóżeś od chwili owych bohaterskich postanowień uczyniła? Jak spełniłaś obietnicę w głębinach ducha daną drogim cieniom ojca tego dziecięcia?»
Postać niewieścia zakołysała się w przestrzeni na wzór gałęzi wiotkiej, miotanej wichrami; za całą odpowiedź silniej załamała dłonie i drżącymi usty szepnęła:
— Nie potrafiłam! nie umiem!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Marta»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Marta» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Marta» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.