• Пожаловаться

Waldemar Łysiak: Kolebka

Здесь есть возможность читать онлайн «Waldemar Łysiak: Kolebka» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Историческая проза / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

Waldemar Łysiak Kolebka

Kolebka: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Kolebka»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Debiut ksiżkowy Waldemara Łysiaka, młodego wówczas 26-letniego pisarza. Jest to ksiżka szczególna – powieć historyczna z epoki napoleońskiej, przedstawiajca losy dwóch braci. Jest tu i epopeja wojenna, dramat wielkiej miłoci i dzieje spisku uknutego na życie Napoleona, a także galeria wielkich postaci historycznych Rok

Waldemar Łysiak: другие книги автора


Кто написал Kolebka? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Kolebka — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Kolebka», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Hans… Hans…

Nie wiem, jak się stało, alem nagle prawą ręką uderzył jak gada. Poleciała w tył, tylko się biała plama zwinęła i rozpłynęła w mroku w hałasie okrutnym, bo też coś widać z komody zleciało, a ja już, z domu wyskoczywszy, gniadosza w bieg puściłem, bacząc, by o jaką gałąź nisko zwieszoną nie zawadzić głową, bo noc bezksiężycowa była i czarna.

– Zdrowa dziewka! – szumiało mi w łepetynie. Sam bym do niej zaszedł i nieraz, ale gdy spostrzegłem, że ją ojczym po matce w bety swoje wsadził… Batem bym siekł za matusię, za wszystko… Nienasycenica! Kląć począłem jak wściekły, a koń znać za poganianie to wziął, bo w galop taki wpadł, żem mu cugli przykrócić musiał, by w tej smole w dół jaki nie skoczył, kulasy łamiąc i mnie kark skręcając.

Noc minęła jak błysk. Anim się obejrzał, jak w Poznaniu stanąłem, atoli miarkując, że droga w wiosennej słocie to nie przelewki, a i w tylnej części ciała czując przebyty dystans, na przedmieściu Jeżyce szkapę Żydowi odprzedałem.

Z Poznania krytą bryką, w kurierskie konie uzbrojoną, przez Kostrzyn, Wrześnię, Słupię, Kleczewo, Kłodawę, Kutno, Łowicz i Błonie do Warszawy dotarłem, gdzie u Cisowskich, familii druha, któregom u Madalińskich poznał, gościnę serdeczną znalazłem. Trzy niedziele trwało, nim się Janusz o paszport dla mnie wystarał u Ormianina, który gardłem hazardując, papierki potrzebne za ciężki grosz preparował. Czas się nie tyle mnie dłużył, co Cisowskim, którzy niezbyt łaskawym okiem na moje podrygi ku córeczce Jadwisi spoglądali. Do śmiechów, tańców i po kątach szeptów panna skora była aż nadto, lecz dalej ani rusz! Oczkami przewracała zalotnie, atoli gdym ją raz w bawialni przycisnął, za staniczek chwytając, w gębę mnie strzeliła siarczyście i umknęła, zanosząc się od śmiechu. Nie było po co sterczeć dłużej, toteż nie dając się więcej skusić Januszkowi na warszawskie szaleństwa, choć pod Blachę usilnie mnie namawiał, ruszyłem na południe, przez Galicję przedostać się chciałem.

Wieczór był, gdy dyliżans do mieściny lichej dotarł, gdzie na komorze papiery widymować miano. Towarzysze moi – dwaj rozmowni kupcy podążający na Węgry, podstarzała kokietka z mężem i nudny urzędas wiedeński, który zapewniał gorąco, że cesarz z Bonapartem rozprawi się niechybnie – dla ogrzania się przed dalszą drogą pod dach się udali do poczekalni stacyjnej. Ja zaś w powozie, przezornie, jakem koncypował, zostałem, głupstwo czyniąc nie do wybaczenia.

Strażnik paszporty nasze zebrał, by je naczelnikowi komory do podpisu przedłożyć. Skuliłem się w kącie i drzemałem, kołysany nocną ciszą. Ocknąłem się nagle, widząc przed sobą rude wąsiska, nad którymi świeciły przenikliwe ślepia. W otwartych drzwiczkach dyliżansu stał mały człowieczek w wyszmelcowanym mundurze. Asystował mu drugi, młody i rosły człek, którego twarzy nie dostrzegłem zrazu, cofnął się bowiem, mnie zaś raziło światło bijące z okna stacji.

Chudzina przedstawił się jako naczelnik komory i przylepiając na licu blady uśmiech zapytał, czemu nie korzystam z kubka wina w taki ziąb. Odburknąłem, że nie pojmuję niemieckiego i udając rozespanie, wcisnąłem się głębiej w kąt powozu. Wtedy zbliżył się młody, Polak widać, bo gdy gębę w otwór drzwiczek wsadził, po naszemu zagadał:

– Waść gdzie jedziesz i po co?

– Do Krakowa, za interesami.

– Za jakimi interesami?

– Nie pańska rzecz! Paszport mam w porządku, to wystarczy!

Teraz dopiero spostrzegłem, że się bawi jakimś paszportem, zapewne moim, uderzając nim lekko o mankiet. Nagle przerwał, podniósł oczy, patrzył mi chwilę w oblicze i powiedział:

– Dość zabawy, panie Karśnicki. Nawet nasi przemytnicy lepiej podrabiają pieczęcie, a my szczególnie lubimy podróżnych, co tak zimno admirują, że nosa z dyliżansu nie raczą wychylić. No!

Rany boskie! Kochany Januszek klął się, że takiego paszportu sam Thugut w Wiedniu nie posiada. Że jest różnica, zrozumiałem teraz, gdy na własnej skórze miano mi to wykaligrafować. Rejterować nie było jak i gdzie – z drugiej strony powozu stał w drzwiczkach strażnik i uśmiechał się bezczelnie. Stąpnąłem na drewniany pomost przerzucony przez kałuże i – zanim strażnik przeszedł na naszą stronę dyliżansu – przyłożyłem pistolety fagasowi do brzucha, zaś naczelnikowi do siwego łba.

– Ano, dość zabawy, panie ładny!

Odwróciłem się do strażnika:

– Karabin praśnij i konia dawaj, albo dwa trupy pochowasz i sam naźresz się piachu!

Nikt się nie ruszył. Młodemu oczy stanęły w słup, podniósł obie ręce w górę, choć o to nie prosiłem, naczelnik drżał jak liść, aż mu głowa stukała o wylot lufy, którą przyciskałem do skroni. Strażnik skamieniał.

– Słyszysz, suczysynu!

Nagle zrozumiałem, że nie pojmuje polskiego, że czuje grozę sytuacji, bez rozeznania czego żądam.

– Pomóż mu, dziecino! – zagadnąłem młodego takim głosem, że mu w oczach mignął strach śmiertelny. Szczeknął coś, czego nie zrozumiałem i strażnik rzucił karabin, zniknął i za chwilę pojawił się z koniem, mokrym od potu, dopiero co wyjęty z cugu. Czas biegł, a ja stałem jak bohater w heroicznej scenie na teatrum i dawałem się tumanić. Poczułem jak ogarnia mnie wściekłość.

– Dziecino – zniżyłem głos do szeptu – jeśli zaraz nie dostanę dobrego konia…

Przerwał mi, krzycząc do strażnika jakieś rozpaczliwe nakazanie i za chwilę miałem konia, na oko niezłego i okulbaczonego prawidłowo.

– Na ziemię!

Strażnik padł pierwszy, naczelnik przyklęknął i położył się na kładce, zmuszając młodego do zwalenia się w błoto. W drzwiach stanęła owa niewiasta, towarzyszka podróży, i ciszę rozdarł przeraźliwy krzyk, ginący mi za plecami w nocnej ciemności.

***

Tydzień już siedziałem w starej stolicy, łazikując jak kramarz, jeno że bez celu i konceptu nijakiego. Gdy z bożą pomocą pogoni uszedłem i konia u bram Krakowa sprzedałem, pierwszym, co uczyniłem, było kupno nowych łachów – stare gonitwa po bezdrożach niezdatnymi uczyniła, a kuferek na komorze przepadł. Wąsy też zapuszczać począłem, dla zmylenia, bom nie wątpił, że mnie austriackie pludry tropią jak lisa. Szkoda, że lisiej chytrości mi nie stało.

Postój obrałem w gospodzie na Grodzkiej ulicy i zrazu nie ruszałem się prawie. Nie przepomniałem o celu mych poczynań, lecz cóż uczynić mogłem? Skąd dobyć papiery na dalszą drogę? Albo chociaż przewodnika, miejsca tajemne, zdatne do przejścia przez granicę znającego. I czymże bym go opłacił? Tedy migałem się jeno posterunkom i patrolom, nie wiedząc, czy mnie wypatrują, czy też nie, i kląłem głupotę własną, bom się czuł prawdziwie jak sum we włok schwytany – ni w jedną stronę, ni w drugą. Sakiewka kurczyła się jak nakłuty pęcherz, a i w głowie pusto, konceptu nijakiego na dalszą drogę. Po gościńcach szeptano, że legie polskie białasów piorą w dalekiej Italii, a ja sterczałem w miejscu, bezradny jak niemowlę.

Aż przyszedł ów dzień, gdy z barłogu się zwlokłem i w rynek wstąpiłem, przepychając się ku Sukiennicom przez tłum barwny i rozgdakany, rzemieślników, marszandów i ludu wiejskiego, czeladzi wszelakiej, a i przez gemejnów mrowie. Pełno ich tu było – lejbiki białe, kaszkiety, pióropusze i hełmy, gwarancją bezpieczeństwa mi się widzieli, bo jak powiadają: pod łuczywem najciemniej. Miasto tak było mundurami nasycone białymi, iż się zdawało, że to kazerma austriacka, a nie gród znamienity. Istny Poznań z Prusakami – jedna niedola. Prawdziwie też cesarscy kazermę z Krakowa uczynili, bo nie dość, że na rynku, kozły swe ustawiając, postoje zarządzili i że obozy budowali na Promniku, i to jeszcze Zamek zajęli i spustoszyli okrutnie. Pokoje królewskie i pamiątki po władcach naszych wapnem pono zachlapano i plugawiło je bestwiące się żołdactwo. Kiedy już tak Wawel do upadku ostatniego sprowadzić mają, pomyślałem, lepiej by było, gdyby ten piorun, o którym gadano, że zeszłej jesieni w mennicę starą rąbnął, o krok ledwie od sklepów z prochami, w ordynku pludrów do piekła wysadził. Zamku jeno szkoda, bo może jeszcze odzyszcze go polska szabla i orła białego na komnatach zasadzi, w miejsce dwułbiastego, czarnego gada.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Kolebka»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Kolebka» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Waldemar Łysiak: Lider
Lider
Waldemar Łysiak
Colleen McCullough: Ptaki Ciernistych Krzewów
Ptaki Ciernistych Krzewów
Colleen McCullough
Steven Saylor: Rubikon
Rubikon
Steven Saylor
Edigey Jerzy: Król Babilonu
Król Babilonu
Edigey Jerzy
Margit Sandemo: Gdzie Jest Turbinella?
Gdzie Jest Turbinella?
Margit Sandemo
Отзывы о книге «Kolebka»

Обсуждение, отзывы о книге «Kolebka» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.