Wszyscy spojrzeli na Boba, który był tu szefem.
– Musimy być rozsądni – powiedział Bob. – Wełna jest produktem ważnym dla produkcji wojennej, i to nie tylko na ubrania. Używa się jej do pakowania amunicji i materiałów wybuchowych i do wielu innych dziwnych rzeczy, o których nie mamy nawet pojęcia. Na dodatek mamy bydło rzeźne, a stare skopy i owce dostarczają skór, kleju, łoju, lanoliny. Wszystkie te produkty są potrzebne w działaniach wojennych. Nie możemy więc porzucić Droghedy, nawet jeśli mamy taką ochotę. W czasie wojny trudno będzie znaleźć ludzi do pracy w miejsce tych, których z pewnością utracimy. Mamy trzeci rok suszy, a króliki dają nam naprawdę w kość. Mamy co robić w Droghedzie. Nie jest to takie podniecające jak wojenka, ale równie potrzebne. Najbardziej będziemy przydatni tu na miejscu.
Mężczyźni zachmurzyli się, podczas gdy twarze kobiet pojaśniały.
– Co będzie, jeśli wojna potrwa dłużej, niż to się wydaje staremu Bobowi Surówce? – spytał Hughie określając premiera jego znanym hutniczym przydomkiem.
Bob zmarszczył brwi i się zamyślił.
– Jeśli będzie gorzej i potrwa dłużej, to myślę, że dwóch z nas mogłoby się zaciągnąć. Póki pozostaną dwaj robotnicy, poradzimy sobie, ale Meggie musi objeżdżać bliższe pastwiska. Będzie bardzo ciężko. W lepszych czasach nie dalibyśmy sobie rady, ale przy tej suszy jaką sądzę, że w pięciu chłopa, z pomocą Meggie i pracując siedem dni na tydzień, będziemy w stanie utrzymać Droghedę. Tylko czy z dwójką małych dzieci Meggie da radę?
– Jak trzeba, to trzeba – powiedziała Meggie. – Pani Smith na pewno zechce zająć się dziećmi. Powiedz, kiedy, a zacznę znów objeżdżać pastwiska.
– A zatem bez nas dwóch Drogheda może się obejść – stwierdził Jims z zadowoleniem.
– Nie, nie, beze mnie i Hughiego – zaprzeczył Jack.
– Bogiem a prawdą, Jims i Patsy powinni iść do wojska – rzekł Bob po namyśle. – Jesteście najmłodsi i macie najmniej doświadczenia jako hodowcy. Macie jednak dopiero po szesnaście lat, chłopcy.
– Skończymy siedemnaście, nim to się zacznie na serio – podpowiedział Jims. – Wyglądamy na starszych, niż jesteśmy, więc nie powinniśmy mieć kłopotów z zaciągnięciem się, o ile będziemy mieli twoją zgodę poświadczoną przez Harry'ego Gougha.
– Dobrze, na szczęście na razie nikt nigdzie nie idzie. Może uda nam się zwiększyć produkcję z Droghedy nawet przy tej suszy i królikach.
Meggie wymknęła się z salonu i poszła na górę do pokoju dziecinnego. Dane i Justynka spali spokojnie. Minęła pomalowane na biało łóżeczko swej córki i zatrzymała się przy synu. Długo patrzyła na niego.
– Dzięki Bogu, że jesteś jeszcze taki malutki – szepnęła.
Minął rok, zanim wojna wkroczyła w maleńki świat Droghedy. Podczas tego roku robotnicy jeden po drugim odchodzili, króliki nadal się rozmnażały, a Bob starał się ze wszystkich miar, by księgi rachunkowe odzwierciedlały wielki wysiłek na rzecz wojny. Na początku czerwca 1940 roku przyszła wieść o ewakuacji spod Dunkierki wojsk brytyjsko-francuskich. Ochotnicy zgłaszali się tysiącami do Drugiego Australijskiego Korpusu Królewskiego. Wśród nich byli też Jims i Patsy.
Cztery lata jeżdżenia konno po pastwiskach bez względu na pogodę sprawiły, że stracili chłopięcy wygląd i nabrali tych ponadczasowych cech, jakimi są łagodne zmarszczki przy zewnętrznych kącikach oczu i bruzdy biegnące od nosa po obu stronach ust. Przedstawili swoje zaświadczenia i zostali przyjęci, bez komentarzy. Ludzie z buszu byli dobrze widziani. Dobrze strzelali, umieli słuchać rozkazów, ale przede wszystkim byli twardzi.
Jims i Patsy zaciągnęli się w Dubbo, ale ich obóz był w Ingleburn, niedaleko Sydney. Odjeżdżali nocnym pociągiem pocztowym Cormac Carmichael, najmłodszy syn Edena, jechał tym samym ekspresem, i jak się okazało, do tego samego obozu. Obie rodziny wpakowały swoich synów do przedziału pierwszej klasy i czekały teraz w zakłopotaniu, chcąc uściskać się serdecznie na pożegnanie, aby móc zachować w pamięci ciepłe wspomnienie tej chwili, wstrzymywała ich jednak wrodzona niechęć do okazywania uczuć. Syrena wielkiej parowej lokomotywy C-36 zawyła żałośnie, naczelnik stacji zagwizdał.
Meggie pochyliła się pierwsza, by nieśmiało cmoknąć w oba policzki swych braci i Cormaca, który wyglądał zupełnie tak jak jego najstarszy brat Connor. Bob, Jack i Hughie uścisnęli kolejno trzy różne dłonie. Jedynie zapłakana pani Smith bez żenady całowała i tuliła do siebie chłopców. Eden Carmichael, jego żona i starzejąca się, choć nadal przystojna córka pożegnali się sztywno. W następnej chwili wszyscy znaleźli się już na peronie stacji w Gilly, a pociąg, uderzywszy raz czy drugi w odbój, zaczął pełznąć do przodu.
– Do widzenia, do widzenia! – wołali wszyscy i machali białymi chusteczkami, dopóki za oddalającym się pociągiem nie pozostała jedynie smuga dymu na tle zachodzącego słońca.
Na ich własną prośbę Jims i Patsy zostali obaj przydzieleni do surowej, nie wyszkolonej jeszcze Dziewiątej Dywizji Australijskiej, która na początku 1941 roku została wysłana do Egiptu. Zdążyli wziąć udział w bitwie pod Benghazi. Świeżo przybyły generał Erwin Rommel spowodował, iż szala zwycięstwa przechyliła się na stronę państw osi. Nastąpił pierwszy zwrot w tej wojnie wielkich marszów pościgowych tam i z powrotem przez Afrykę Północną. Podczas gdy siły brytyjskie wycofały się sromotnie z Egiptu pod naporem „Afrika-Korps”, Dziewiąta Dywizja Australijska otrzymała zadanie utrzymania Tobruku, wysuniętej placówki na terytorium wroga. Plan ten był wykonalny z jeszcze jednego powodu: dzięki dostępowi do morza placówkę można było zaopatrywać w żywność, dopóki okręty brytyjskie pływały po Morzu Śródziemnym. Szczury Tobruku zagrzebały się tam na osiem miesięcy, trwając mimo wciąż ponawianych ataków wojsk niemieckich, którym w rezultacie nie udało się zdobyć tej placówki.
– Wieta, po co tu jesteśta? – zagaił szeregowiec Col Stuart liżąc bibułkę i leniwie skręcając papierosa.
Sierżant Bob Malloy podniósł daszek żołnierskiej czapki i spojrzał spod jego brzegu na zadającego pytanie.
– Gówno wiemy – odparł z szerokim uśmiechem. – Tu często zadawano to pytanie.
– Lepsze to niż bielenie getrów w cholernym areszcie – wtrącił szeregowiec Jims Cleary, ściągając nieco bliźniakowi szorty, by wygodniej oprzeć głowę na miękkim i ciepłym brzuchu.
– Tak, ale w areszcie przynajmniej do ciebie nie strzelają – zaoponował Col, celując zużytą zapałką w grzejącą się na słońcu jaszczurkę.
– Tyle wiem, kochasiu – rzekł Bob zasłaniając ponownie oczy czapką – że wolałbym, by do mnie strzelano, niż żebym miał tu umrzeć z pieprzonej nudy.
Rozłożyli się wygodnie w suchym, żwirowatym okopie, który znajdował się naprzeciwko min i drutu kolczastego odcinających południowo-zachodni narożnik obwodu. Z przeciwnej strony Rommel kurczowo trzymał swój jedyny przyczółek na terenie Tobruku. W okopie mieli olbrzymi pięćdziesięciokalibrowy karabin maszynowy, obok którego stały równo poukładane skrzynki z amunicją. Nie przejawiali wszakże czujności czy choćby zaniepokojenia możliwością ataku. Karabiny stały oparte o brzeg okopu, a bagnety lśniły w ostrym słońcu. Wszędzie bzyczały muchy. Wszyscy czterej byli ludźmi z australijskiego buszu, toteż Tobruk i Afryka Północna nie mogły ich zaskoczyć niczym: ani upałem, ani kurzem, ani wreszcie muchami.
– Całe szczęście, żeście są bliźniakami, Jims – powiedział Col rzucając kamyczkami w jaszczurkę, która wcale nie miała ochoty ruszyć się z miejsca. – Leżąc tak wyglądacie jak para pedalątek.
Читать дальше