Trzysta cali rocznie! W Gilly, dwa tysiące mil stąd,,, szczodre piętnaście cali wywoływało radosną ekstazę.
– Czy w nocy nie jest chłodniej? – spytała Meggie przed hotelem. Upalne noce w Gilly były znośniejsze od tej parówki.
– Niewiele. Przyzwyczaisz się. – Otworzył drzwi i wpuścił ją do pokoju. – Zejdę do baru na piwo i wrócę za pół godziny. Tyle czasu chyba ci starczy.
Spojrzała na niego spłoszona.
– Tak, Luke – odparła.
Dungloe leżało siedemnaście stopni na południe od równika, więc noc zapadła jak z bicza trzasł. Słońce ledwie chyliło się ku zachodowi, a zaraz potem rozlała się ciepła, gęsta ciemność. Luke zastał po powrocie zgaszone światło. Meggie leżała w łóżku przykryta prześcieradłem po samą brodę. Ze śmiechem pociągnął za koniec i zrzucił prześcieradło na podłogę.
– I bez tego jest gorąco, złotko! Nie będzie nam potrzebne.
Słyszała jego kroki, widziała ciemną sylwetkę, kiedy zrzucał z siebie ubranie.
– Piżamę położyłam ci na toaletce – szepnęła.
– Piżamę? Przy takiej pogodzie? Wiem, że w Gilly dostaliby ataku serca na samą myśl o nagim mężczyźnie, ale to jest Dungloe! Naprawdę masz na sobie jakąś idiotyczną koszulę?
– Tak.
– Więc ją zdejmij. Tylko by zawadzała.
Meggie wyplątała się z batystowej koszuli nocnej, którą pani Smith pracowicie wyhaftowała na jej noc poślubną. Dobrze, że było ciemno i Luke nie widział jej rozebranej. Rzeczywiście, tak było o wiele chłodniej, czuła na skórze lotny dotyk wietrzyka wpadającego przez otwarte szeroko okno. Z niechęcią myślała o tym, że będzie dzielić łóżko z drugim rozgrzanym ciałem.
Zaskrzypiały sprężyny. Meggie aż podskoczyła, kiedy wilgotne ramię dotknęło jej ramienia. Luke obrócił się na bok, przyciągnął ją do siebie i pocałował. Początkowo leżała nieruchomo, starając się nie myśleć o rozwartych ustach i wszędobylskim języku, potem zaczęła się wyrywać, nie chciała się przy ty upale przytulać, nie chciała się całować, nie chciała Luke'a. Było zupełnie inaczej niż wtedy w rollsie, kiedy wracali z Rudna Hunish. Zachowywał się tak, jakby w ogóle o niej nie myślał, pchał jakąś częścią ciała w jej uda, wbijając palce w pośladek, aż wyczuwała kanciaste paznokcie. Przerażała ją jego zapalczywość i siła, ale także jego obojętność na jej doznania. Raptem puścił ją, usiadł i z trzaskiem coś rozciągnął.
– Grunt to dobre zabezpieczenie – stęknął. – Połóż się. Nie, nie tak! Szeroko nogi! Boże, czy ty nic nie wiesz?
Chciała zawołać: Nie, Luke, nie wiem! To wstrętne, obrzydliwe. Niemożliwe, żeby prawa ludzkie czy kościelne pozwalały ci tak ze mną postępować!… Położył się na niej, uniósł biodra, ugniatał z boku ręką, a drugą wplatał we włosy tak, że bała się ruszyć. Wzdrygając się przed nieznanym intruzem między nogami, starała się rozłożyć, ale pod ciężarem szerokiego, ciężkiego ciała, w niewygodnej pozycji złapał ją skurcz. Zamroczona lękiem i wyczerpaniem, kiedy natarł na nią wezbrana siła, wydała przeraźliwy krzyk.
– Cicho! – jęknął, wyplątał rękę z jej włosów i położył na ustach.
– Co ty wyrabiasz?! Chcesz, żeby wszyscy myśleli, że cię morduję? Leż spokojnie, to będzie mniej bolało! Leż spokojnie, spokojnie!
Miotała się, chcąc się pozbyć tego okropieństwa, które sprawiało jej ból, ale Luke ją przygniatał i tłumił dłonią krzyki. Udręka trwała bez końca. Ocierając suchym kondomem jej delikatne tkanki, huśtał się na niej biodrami i oddychał ze świstem, potem znieruchomiał, wstrząsnął się, przełknął ślinę. Uwolnił ją wreszcie, przekręcił się i położył obok ciężko dysząc. Ból, choć przyćmiony, nie ustawał.
– Na drugi raz będzie lepiej – wykrztusił. – Za pierwszym razem kobietę zawsze boli.
Miała ochotę warknąć: Więc dlaczego mnie o tym nie uprzedziłeś, ale zabrakło jej sił. Chciała umrzeć – nie tylko z powodu bólu, ale również dlatego, że potraktował ją tak bezdusznie, jak przedmiot.
Za drugim razem bolało tak samo, podobnie za trzecim. Zniecierpliwiony Luke, który spodziewał się, że jej drobne dolegliwości, bo za takie je uważał, zniknął jak ręką odjął po pierwszym razie, nie zrozumiał, dlaczego Meggie wciąż się wyrywa i krzyczy, zezłościł się, obrócił do niej plecami i zasnął. Łzy spływały Meggie po skroniach, pragnęła śmierci albo powrotu do dawnego życia w Droghedzie.
Więc to miał na myśli Ralph, kiedy przed laty powiedział jej, o ukrytym kanale mającym związek z przychodzeniem na świat dzieci. Nic dziwnego, że zrezygnował z dokładniejszych wyjaśnień. A Luke'owi raz było za mało. To znaczy, że jemu się podoba i go nie boli. Poczuła wstręt do niego i do tego, co robił.
Ostrożnie, czując ból przy najmniejszym ruchu, Meggie obróciła się plecami i płakała w poduszkę. Nie mogła zasnąć a Luke spał tak mocno, że jej nieśmiałe przekręcanie się na bok nie zakłóciło jego równego oddechu. miał spokojny sen, nie chrapał ani się nie rzucał. Pomyślała, że gdyby tylko leżeli razem, mogłoby jej być z nim przyjemnie. Świt nastał równie szybko jak zapadł zmierzch. Wydawało jej się dziwne, że nie słyszy radosnego piania kogutów ani innych odgłosów budzącej się Droghedy.
Luke ocknął się i przekręcił: poczuła na ramieniu pocałunek. Ze zmęczenia i tęsknoty a domem nie pomyślała nawet o tym, żeby zakryć swoją nagość.
– No, Meghann, daj na siebie popatrzeć – powiedział i położył jej rękę na pośladku. – Bądź grzeczną dziewczynką i obróć się.
Tego ranka nic nie miało znaczenia. Meggie obróciła się krzywiąc z bólu i spojrzała na niego tępo.
– Nie lubię, kiedy mówisz do mnie Meghann – rzekła nie umiejąc się zdobyć na formę protestu. – Wolałabym Meggie.
– Nie podoba mi się Meggie. Jeżeli naprawdę tak nie lubisz Meghann, będę nazywał cię Meg. – Powiódł po niej rozmarzonym spojrzeniem. – Jakie ty masz ładne ciało. – Dotknął piersi z miękkim, różowym zakończeniem. – Zwłaszcza te dwie. – Poprawił wyżej poduszki, ułożył się na nich i uśmiechnął. No, pocałuj mnie, Meg. Może bardziej ci się spodoba, kiedy ty będziesz mnie kochała, co?
Nigdy nie będę miała ochoty cię pocałować – pomyślała patrząc na muskularne ciało, zarośniętą pierś, zbiegające na brzuch pasemko ciemnych włosów, rozkrzewiających się niżej w kępę, z której wyrastał niewielki pęd zdolny zadać tyle bólu. Jakie owłosione nogi! Mężczyźni w jej rodzinie, których nie widywała rozebranych, co najwyżej rozchełstanych, mieli torsy zarośnięte jasnymi włosami, które jej nie raziły. Ralph miał ciemne włosy, ale dobrze pamiętała jego gładką opaleniznę.
– Rób, co ci mówię, Meg!
Pochyliła się i pocałowała go. Położył dłonie na jej piersiach przedłużając pocałunek, potem ujął jej rękę i przesunął w dół. Zaskoczona, oderwała niechętnie usta od jego ust i spojrzała na pęczniejący pod jej dłonią kształt.
– Och, proszę cię, Luke, nie! – zawołała. – Proszę cię, nie!
Spojrzał na nią niepewnie.
– Tak bardzo boli? Dobrze, zrobimy co innego, ale na miłość boską wykrzesz z siebie choć trochę entuzjazmu!
Posadził ją na sobie i przyssał się jak wtedy w samochodzie. Nieobecna duchem Meggie wytrzymała tę pieszczotę. Jacy dziwni są mężczyźni – pomyślała. – Tak się zachowują, jakby te rzeczy sprawiały im największą przyjemność na świecie. Gdyby nie nadzieja, że zostanie w końcu obdarzona dzieckiem, Meggie stanowczo odmówiłaby udziału w tej obrzydliwej parodii miłości.
Читать дальше