Ujął ją za ręce, nachylił się i pocałował.
– Dobranoc, najdroższa Meggie.
Odprowadził ją wzrokiem, kiedy szła między grobami i przestępowała ogrodzenie; oddalająca się postać w sukni w różyczki wyglądała wdzięcznie, kobieco i trochę nierealnie. Popielaty róż.
– Nad wyraz stosowne określenie – rzekł do anioła.
Kiedy szedł nieśpiesznie przez trawnik, z rykiem silników wyjeżdżały z Droghedy samochody, wreszcie bal dobiegł końca. Muzycy pakowali instrumenty, zataczając się po wypitym rumie i z wyczerpania, a zmęczone pokojówki wraz z pomocnicami usiłowały zaprowadzić jaki taki porządek. Ksiądz Ralph pokręcił głową, zwracając się do pani Smith:
– Niech pani każe wszystkim iść spać, moja droga. O wiele łatwiej się z tym uporacie, jak będziecie wypoczęci. Dopilnuję, żeby pani Carson się nie gniewała.
– Czy chciałby ksiądz coś zjeść?
– Dobry Boże, w żadnym razie! Idę spać!
Późnym popołudniem czyjaś dłoń dotknęła jego ramienia. Sięgnął po omacku, nie mając siły otworzyć oczu, i chciał przytulić ją do policzka.
– Meggie – wymamrotał.
– Proszę księdza, proszę księdza! Błagam, niech się ksiądz obudzi.
Na dźwięk głosu pani Smith ocknął się i otworzył szeroko oczy.
– Co się stało, pani Smith?
– Pani Carson nie żyje.
Sprawdził godzinę na zegarku: po szóstej. Kręciło mu się w głowie i czuł się oszołomiony po ciężkim śnie w strasznej spiekocie dnia. Zdjął piżamę, ubrał się w sutannę, zarzucił srebrny krucyfiks i hebanowy różaniec. Ani przez chwilę nie przyszło mu do głowy, że pani Smith może się mylić, wiedział, że jędza nie żyje.
Czyżby coś zażyła? Jeżeli tak, to daj Boże, żeby nie było po tym śladów w pokoju ani nic nie rzuciło się w oczy lekarzowi. Jaki pożytek może płynąć z udzielenia ostatniego namaszczenia, tego nie wiedział. Należało jednak dopełnić obrzędu. Niechby odmówił, od razu autopsja i mnóstwo komplikacji. Myślał tak nie dlatego, że raptem zaczął podejrzewać samobójstwo, ale po prostu wydało mu się, że nakładanie świętych olejów na ciało Mary Carson jest nieprzyzwoite.
Leżała martwa, i to od dawna; musiała umrzeć wkrótce potem, jak się położyła, a więc dobre piętnaście godzin temu. Przy szczelnie zamkniętych oknach było parno z powodu naczyń z wodą, które kazała rozstawiać po kątach w trosce o cerę. W powietrzu rozległ się osobliwy dźwięk. Po chwili otępiałego zdziwienia uprzytomnił sobie, że to muchy, hordy brzęczących much, które podnosiły wściekłą wrzawę ucztując, patrząc się i składając jajka na trupie.
– Na litość boską, pani Smith, niechże pani otworzy okna! – wykrztusił podchodząc do łóżka z pobladłą twarzą.
Ustąpiło zesztywnienie pośmiertne i widok wiotkiego ciała był odrażający. Nieruchome oczy matowiały, wąskie usta zrobiły się czarne; wszędzie, dosłownie wszędzie siedziały muchy. Pani Smith musiała je stale odganiać, kiedy udzielał ostatniego namaszczenia, mamrocząc odwieczne łacińskie formułki. Przeklęta Mary Carson, co za farsa! I ten smród! O Boże! Śmierdzi gorzej niż koński trup w trawie na polu. Wzdragał się przed dotknięciem jej po śmierci tak samo jak za życia, zwłaszcza splugawionych przez muchy ust. Wiedział, że za kilka godzin powylęga się robactwo.
Wreszcie skończył. Wyprostował się.
– Niech pani natychmiast zawiadomi pana Cleary, pani Smith, i proszę mu powiedzieć, na miłość boską, żeby zagonił chłopców do zbijania trumny. Nie ma czasu sprowadzać trumny z Gilly. Ona się rozkłada na naszych oczach. Boże święty! Robi mi się niedobrze. Idę wziąć kąpiel, ubranie zostawię przed drzwiami. Proszę je spalić. Nigdy bym się nie pozbył tej woni.
Kiedy przebrany w koszulę i spodnie do konnej jazdy – bo nie zabrał ze sobą drugiej sutanny – znalazł się znów w swoim pokoju, przypomniał sobie o liście i złożonej obietnicy. Wybiła siódma. Odgłosy chaotycznej krzątaniny wskazywały, że pokojówki wraz z najętymi pomocnicami rzuciły się do porządków, na powrót urządzają w dużej sali kaplicę i przygotowywują dom na jutrzejszy pogrzeb. Nie było rady, musiał jeszcze dziś pojechać do Gilly po nową sutannę i szaty liturgiczne do mszy żałobnej. Nie wyjeżdżał do położonej daleko farmy, bez odpowiednich na daną porę roku szat oraz czarnej walizeczki, w której wiózł, starannie umocowane w przegródkach, wszystkie akcesoria potrzebne do chrztu, ostatniego namaszczenia, mszy i błogosławieństwa. Jednak jako Irlandczyk uważał, że kusiłby los podróżując z żałobnym ekwipunkiem. W oddali rozbrzmiewał echem głos Paddy'ego, ale nie czuł się na siłach, żeby stanąć z nim teraz twarzą w twarz, a wiedział, że pani Smith wszystkiego dopilnuje.
Siedząc przy oknie i ogarniając spojrzeniem Droghedę w świetle zachodzącego słońca, pozłocone eukaliptusy, czerwone, różowe i białe róże w ogrodzie, wyjął z walizki list Mary Carson i nie otwierając przytrzymał między złożonymi dłońmi. Nalegała, żeby go przeczytał, zanim ją pochowa, ale coś mu podszeptywało, że musi go przeczytać koniecznie teraz, zanim zobaczy się z Paddym i Meggi.
Koperta zawierała cztery arkusze papieru. Rozłożył je i od razu spostrzegł, że ostatnie dwa to testament. Na pierwszych dwóch Mary Carson zwracała się wprost do niego, jak w liście.
„Najdroższy Ralphie!
Spostrzegłeś już zapewne, że oprócz listu koperta zawiera drugi dokument, mój testament. Sporządzony przeze mnie wcześniej testament, podpisany i opieczętowany jak należy, spoczywa u Harry'ego Gougha w Gilly; testament dołączony do tego listu jest znacznie późniejszy i siłą rzeczy unieważnia tamten.
Prawdę mówiąc, sporządziłam go dopiero przed kilkoma dniami i podpisałam biorąc za świadków Toma i druciarza, gdyż jak wiem, prawo nie zezwala powoływać na świadka któregokolwiek ze spadkobierców. Jest najzupełniej prawomocny, mimo że nie sporządził go Harry. Zapewniam cię, że żaden sąd w kraju nie podważy jego ważności.
Dlaczego poleciłam Harry'emu, żeby spisał testament, skoro zamierzałam inaczej rozporządzić moim majątkiem? To bardzo proste, drogi Ralphie. Chciałam, żeby absolutnie nikt poza tobą i mną nie wiedział o istnieniu tego dokumentu. To jedyny egzemplarz i ty go trzymasz w ręku. Nikt na świecie o tym nie wie. Na tym polega mój plan.
Pamiętasz ten fragment Ewangelii, w którym Szatan porywa Chrystusa na szczyt góry, pokazuje Mu cały świat i kusi Go? Jak to przyjemnie wiedzieć, że ma trochę szatańskiej mocy i mogę kusić całym światem kogoś, kogo kocham. (Czy wątpisz w to, że Szatan kochał Chrystusa? Bo ja nie.) Rozważanie dylematu, przed jakim staniesz, wydatnie ożywiało moje myśli w ciągu ostatnich kilku lat, a im bliższa jestem śmierci, tym rozkoszniejsze roztaczają się przede mną wizje.
Po odczytaniu testamentu zrozumiesz moje słowa. Kiedy będę się smażyć w piekle, przekroczywszy granicę życia, jakie znam, ty będziesz nadal żył tym życiem, smażąc się w tak gorących płomieniach, jakich sam Bóg nie zdołałby wzniecić. Och, mój Ralphie, przejrzałam cię na wylot! Jeżeli nie umiałam nic innego, to przynajmniej zawsze wiedziałam, co zrobić, żeby cierpieli ci, których kocham. A ty się o wiele lepiej nadajesz do tej gry niż mój drogi nieobecny Michael.
Kiedy cię poznałam, chciałeś zdobyć Droghedę i moje pieniądze, prawda, Ralphie? Uzmysłowiłeś sobie, że mógłbyś dzięki nim odzyskać pozycję, do której jesteś stworzony. Potem zjawiła się Meggie i poniechałeś pierwotnego celu, jaki było kultywowanie znajomości ze mną, prawda? Stałam się pretekstem do odwiedzania Droghedy, żebyś mógł się widywać z Meggie. Ciekawa jestem, czy tak łatwo zmieniłbyś obiekt swoich zainteresowań, gdybyś wiedział, jakim majątkiem dysponuję. Nie wydaje mi się, żebyś miał jakiekolwiek pojęcie. Przypuszczam, że niezbyt przystoi damie podawać dokładną wartość majątku w testamencie, dlatego pozwolę sobie podać tę sumę tutaj, żeby mieć pewność, że będziesz dysponował tą niezbędną informacją, kiedy nadejdzie pora podjęcia decyzji. Obliczam moją fortunę, z dokładnością do kilkuset tysięcy, na trzynaście milionów funtów.
Читать дальше