Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Pan Wołodyjowski
- Автор:
- Издательство:Fundacja Nowoczesna Polska
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Jakoż nie było dla niego ratunku, i Basia musiała puścić lejce.
Po czym gdy zupełnie skrył się pod lodem, poszła na drugi brzeg, tam siadła pod ogołoconym z liści krzem i poczęła szlochać jak dziecko.
Energia jej była chwilowo zupełnie złamana. A prócz tego ta gorycz i to rozżalenie, które po spotkaniu się z ludźmi napełniły jej serce, zalały je teraz jeszcze silniej. Oto wszystko było przeciw niej: błędność dróg, ciemność, żywioły, człowiek, zwierz, jedna tylko ręka boża zdawała się nad nią czuwać. W tej dobrej, słodkiej, ojcowskiej opiece złożyła całą swą ufność dziecinną, a obecnie i to ją zawiodło. Było to uczucie, którego Basia nie wypowiedziała sobie tak wyraźnie, ale natomiast tym silniej odczuwała sercem.
Cóż jej pozostawało? Skarga i łzy! A przecie zdobyła się na tyle dzielności, na tyle odwagi, na tyle wytrwania, na ile takie biedne, słabe stworzenie zdobyć się mogło. I oto koń jej się utopił, ostatnia nadzieja ratunku, ostatnia deska ocalenia — jedyne żywe stworzenie, które było przy niej. Bez tego konia nie tylko czuła się bezsilną wobec tej nieznanej przestrzeni, która ją oddzielała od Chreptiowa, wobec borów, jarów i stepów, nie tylko bezbronną wobec pościgu ludzi i zwierza, ale daleko więcej samotną, daleko bardziej opuszczoną.
Płakała, póki jej nie zbrakło łez. Potem przyszło wyczerpanie, zmęczenie i poczucie bezradności tak silne, że niemal podobne do spokoju. Więc westchnąwszy głęboko raz i drugi, rzekła sobie:
„Przeciw woli boskiej nie poradzę… tu już zamrę…”
I zmrużyła oczy, tak dawniej jasne i wesołe, a dziś zgoła zapadnięte, podkrojone.
Swoją drogą, lubo ciało jej stawało się z każdą chwilą coraz bardziej ociężałe, myśl biła się jednak w jej głowie jak trwożny ptak — i tak samo serce. Żeby to jej nikt nie kochał na świecie, mniejszy byłby żal umierać, ale przecie ją tak bardzo wszyscy kochali!
I wyobraziła sobie, co będzie, jak już zdrada Azji i jej ucieczka staną się głośne; jak będą jej szukali, jak znajdą wreszcie siniuchną, zmarzniętą, śpiącą snem wiecznym pod owym krzem nad rzeką. I nagle ozwała się głośno:
— O! To będzie Michalisko desperował [491] desperować (z łac., przestarz.) — rozpaczać.
! Aj! Aj!
Potem zaczęła go przepraszać, że to nie jej wina.
„Ja, Michałku — mówiła obejmując go w myśli rękoma za szyję — uczyniłam wszystko, co w mocy mojej, ale trudno, mój drogi, Pan Bóg nie chciał…”
I naraz owładnęła nią taka serdeczna miłość do ukochanego człowieka, taka chęć, by chociaż umrzeć w pobliżu tej drogiej głowy, że zebrawszy siły podniosła się znad brzegu i poszła.
Z początku szło jej niezmiernie trudno. Nogi jej odwykły podczas długiej jazdy od chodzenia, doznawała takiego uczucia, jakby szła na cudzych. Szczęściem, nie było jej zimno, było jej nawet dość ciepło, bo gorączka nie opuszczała jej ani na chwilę.
Pogrążywszy się w las, szła wytrwale naprzód, uważając, aby słońce mieć po lewej ręce. Przeszło ono już istotnie na multańską stronę, bo była to druga połowa dnia, godzina może czwarta. Basia mniej teraz zwracała uwagi na to, by nie zbliżyć się do Dniestru, bo ciągle zdawało jej się, że jest już za Mohilowem.
„Gdyby tak wiedzieć na pewno, gdyby tak wiedzieć! — powtarzała podnosząc swą zsiniałą, a jednocześnie rozpaloną twarzyczkę ku niebu. — Gdyby zwierz jaki lub jakie drzewo przemówiło i rzekło: do Chreptiowa mila, dwie — jeszcze bym może doszła…”
Ale drzewa milczały, owszem, zdawały się jej być nieprzyjazne i zagradzały korzeniami drogę. Basia potykała się co chwila o przyprószone śniegiem węzły i odskoki tych korzeni. Po pewnym czasie stało jej się nieznośnie ciężko, więc zrzuciła z ramion ciepłą delijkę i pozostała w samym kubraczku. Ulżywszy sobie w ten sposób, szła i szła jeszcze spieszniej, to potykając się, to chwilami upadając na głębszym śniegu. Buciki z cienkiego safianu podszytego futrem, bez osobnych podeszew, wyborne do sani lub konnej jazdy, nie chroniły dostatecznie jej stóp przed uderzeniami o kamienie i odziomki, a przy tym zmoczone wielokrotnie na przeprawach i utrzymywane w stanie wilgoci przez ciepło rozpalonych teraz gorączką nóg, prędko mogły się zedrzeć w lesie.
„Dojdę bosa albo do Chreptiowa, albo do śmierci” — myślała Basia.
I uśmiech żałosny rozświecał jej twarzyczkę, bo cieszyło ją jednak, że idzie tak wytrwale i że jeśli zamrze w drodze, to Michał nie będzie mógł jej pamięci nic a nic zarzucić.
I ponieważ teraz rozmawiała już ciągle z mężem, więc zaraz rzekła:
„Oj, Michałku, inna by i tyle nie dokazała, na przykład Ewka…”
O Ewce przychodziło jej nieraz myśleć w czasie tej ucieczki, nieraz też modliła się za nią, bo to było dla niej jasne, że jeśli Azja nie kochał tej dziewczyny, tedy los jej i wszystkich innych jeńców w Raszkowie pozostałych będzie straszny.
„Gorzej im niż mnie” — powtarzała sobie co chwila i na myśl o tym nabierała nowych sił.
Ale teraz, gdy upłynęła jedna godzina, druga i trzecia, sił tych ubywało za każdym krokiem. Powoli słońce zatoczyło się za Dniestr i oblawszy niebo zorzą czerwoną zgasło. Śnieg nabrał fioletowego odblasku. Potem owa złocista i purpurowa topiel zórz poczęła ciemnieć i zwężać się coraz bardziej; z morza rozlanego do wpół nieba zmieniła się w jezioro, z jeziora w rzekę, z rzeki w strumień, na koniec zabłyszczała jak świetlista nić rozciągnięta na zachodzie — i ustąpiła ciemności.
Nastała noc.
Upłynęła jeszcze godzina. Bór stał się czarny i tajemniczy, a nie poruszony żadnym powiewem, milczał, jakby się skupiał i rozważał, co ma uczynić z tym oto biednym, zabłąkanym stworzeniem. Nie było jednak nic dobrego w tej jego martwocie i ciszy, owszem, była nieczułość i zdrętwiałość.
Basia szła ciągle, chwytając coraz szybciej spieczonymi ustami powietrze, padała też coraz częściej i z powodu ciemności, i braku sił.
Główkę miała zadartą do góry, ale nie patrzyła już na przewodni Wielki Wóz, bo straciła zupełnie poczucie kierunku. Szła, żeby iść. Szła dlatego, że poczęły na nią nadlatywać przedśmiertne widzenia, bardzo jasne i słodkie.
Oto na przykład cztery strony boru poczynają się zbiegać szybko, łączą się w cztery ściany i tworzą świetlicę chreptiowską. Basia jest w niej i widzi wszystko wyraźnie. Na kominie pali się wielki ogień, a na ławach siedzą, jako zwykle, oficerowie; pan Zagłoba przekomarza się z panem Snitką; pan Motowidło siedzi milczący i patrzy w płomień, a gdy w płomieniu coś zapiszczy, to mówi swym przeciągłym głosem: „Duszo czyśćcowa, czego potrzebujesz?” Pan Muszalski i pan Hromyka grają w kości z Michałem. Basia przychodzi ku nim i mówi: „Michałku, siędę na ławie i trocha się przytulę, bo mi nieswojo”. Michał wnet ją obejmuje: „Co ci, kocie? A może?…” I pochyla się do jej ucha, i coś szepce, a ona odpowiada: „Oj, jak mi nieswojo!” Co to za jasna i spokojna świetlica, jaki kochany ten Michał — jeno Basi coś tak nieswojo, że aż ją trwoga bierze…
Basi jest tak dalece nieswojo, że gorączka opuszcza ją nagle, bo już zmogło ją przedśmiertne osłabienie. Widzenia znikają. Przytomność, a z nią pamięć wraca.
„Uciekam przed Azją — mówi sobie Basia — jestem w lesie, w nocy, nie mogę dojść do Chreptiowa i umieram”.
Po gorącu chłód obejmuje ją teraz szybko i przedostaje się przez ciało aż do kości. Nogi uginają się pod nią i klęka wreszcie w śniegu, przed drzewem.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.