Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Pan Wołodyjowski
- Автор:
- Издательство:Fundacja Nowoczesna Polska
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Najmniejsza chmurka nie zaciemnia teraz jej umysłu. Żal jej życia okrutnie, ale wie doskonale, że umiera, i pragnąc polecić duszę Bogu, poczyna mówić przerywanym głosem:
— W imię Ojca i Syna…
Dalszą modlitwę przerywają jej naraz jakieś głosy dziwaczne, ostre, przeraźliwe i skrzypiące; rozlegają się one przykro i donośnie w ciszy nocnej.
Basia otwiera usta. Pytanie: „Co to jest?”, zamiera jej na wargach. Na chwilę przykłada drżące palce do twarzy, jakby się chciała rozbudzić, jakby uszom własnym nie chciała dać wiary, i z ust jej wyrywa się nagle krzyk:
— O Jezu, o Jezu! To żurawie studzienne, to Chreptiów! O Jezu!
Po czym ta konająca przed chwilą istota zrywa się i dysząc, drżąc, z oczyma wezbranymi łzami, z falującą piersią pędzi przez las, upada i podnosi się znowu, powtarzając:
— Tam konie poją! To Chreptiów! To nasze żurawie! Chociaż do bramy! Choć do bramy… O Jezu!… Chreptiów, Chreptiów!…
A tu las rzednie, odkrywa się śnieżne pole i wzgórze, z którego kilkanaście par błyszczących oczu spogląda na biegnącą Basię.
Lecz to nie oczy wilcze… Ach, to okna chreptiowskie migocą słodkim, jasnym i zbawczym światłem — to fortalicja, tam na wzgórzu, właśnie tą wschodnią stroną zwrócona do lasu.
Było jeszcze drogi na stajanie, ale Basia nie wiedziała już, kiedy ją przebiegła. Żołnierze stojący od strony wsi przy bramie nie poznali jej po ciemku, ale puścili sądząc, że to pachołek za czymś wysłany wraca do komendanta; więc ostatnim tchem wpadła do środka, przebiegła przez majdan obok żurawianych studni, przy których dragoni, wróciwszy przed chwilą z objazdu, poili na noc konie — i stanęła we drzwiach głównego domu.
Mały rycerz z panem Zagłobą siedzieli właśnie konno na ławie przed ogniem i popijając krupnik rozmawiali o Basi, mniemając, że ona tam hen, gdzieś, zagospodarowywa się w Raszkowie. Obaj byli markotni, bo im tęskno było za nią okrutnie, i obaj co dzień spierali się o termin jej powrotu.
— Broń Boże nagłych odwilży, dżdżów i roztopów, to Bóg wie, kiedy wróci — mówił posępnie pan Zagłoba.
— Zima jeszcze zdzierży — odrzekł mały rycerz — a za jakie ośm albo dziesięć dni będę już coraz to spoglądał ku Mohilowu.
— Wolałbym, żeby nie była wyjeżdżała. Nic tu po mnie bez niej w Chreptiowie.
— A czemuś waćpan radził?
— Nie zmyślaj, Michale! Twoją się to głową stało…
— Byle tylko zdrowo wróciła!
Tu westchnął mały rycerz i dodał:
— Zdrowo i jako najprędzej!…
Wtem skrzypnęły drzwi i jakieś małe, nędzne, obdarte, pokryte śniegiem stworzenie poczęło piszczeć żałośnie u proga:
— Michale, Michale!…
Mały rycerz zerwał się, ale w pierwszej chwili tak zdumiał, że stanął jak skamieniały na miejscu, ręce otworzył, oczyma jął mrugać — i stał.
Lecz ona zbliżyła się mówiąc z wysileniem, a raczej jęcząc:
— Michale!… Azja zdradził… mnie chciał porwać… alem uciekła i… ratuj!
To rzekłszy poczęła chwiać się i padła jak martwa na ziemię; wtedy on skoczył, porwał ją jak piórko na ręce, krzyknąwszy przeraźliwie:
— Chryste miłosierny!
Lecz jej biedna zsiniała główka zwisła bez życia na jego ramieniu, więc sądząc, że trupa już tylko trzyma w objęciu, począł ryczeć okropnym głosem:
— Baśka umarła!… Umarła!… Rety!…
Rozdział XLI
Wieści o przybyciu Basi piorunem rozleciały się po Chreptiowie, ale nikt prócz małego rycerza, pana Zagłoby i niewiast służebnych nie widział jej ni tego wieczora, ni następnych.
Po owym omdleniu przy progu izby odzyskała jeszcze do tyla przytomność, że mogła przynajmniej w kilku słowach powiedzieć, jak i co się zdarzyło, lecz wnet poczęły się nowe omdlenia, a w godzinę później, lubo ją cucono wszelkimi sposobami, ogrzewano, pojono winem, próbowano karmić, nie poznawała już nawet męża i nie było wątpliwości, że poczyna się dla niej długa i ciężka choroba.
Tymczasem jednak ruch uczynił się w całym Chreptiowie. Żołnierze dowiedziawszy się, że „pani” wróciła półżywa, wysypali się na majdan jak rój pszczół; oficerowie zebrali się wszyscy w świetlicy i szepcząc z cicha, wyglądali niecierpliwie nowin z alkierza, w którym złożono Basię. Przez długi czas jednak nie można się było niczego dowiedzieć. Wprawdzie chwilami przemykały pędem przez świetlicę służebne niewiasty, to do kuchni po grzaną wodę, to do apteczki po plastry, maście i driakwie, ale te nie pozwalały się zatrzymywać. Niepewność zaciężyła ołowiem na wszystkich sercach. Coraz większe tłumy, nawet ze wsi, zbierały się na majdanie; pytania krążyły z ust do ust; rozeszła się wieść o zdradzie Azji i o tym, że „pani” ocaliła się ucieczką, ale że uciekała cały tydzień bez jadła i spania. Na ową wieść podnosiły się piersi wściekłością. Wreszcie ogarnęło gromady żołnierzy dziwne a straszne wrzenie, bo tłumione obawą, by głośnym wybuchem nie narazić zdrowia chorej.
Na koniec po długim oczekiwaniu wyszedł do oficerów pan Zagłoba z czerwonymi oczyma i zjeżonymi resztkami włosów na głowie, a oni skoczyli ku niemu hurmem i sypnęły się wnet ciche, gorączkowe pytania:
— Żyje? Żyje?
— Żyje — odparł staruszek — ale Bóg raczy wiedzieć, czy za godzinę…
Tu głos mu uwiązł w gardzieli, dolna warga poczęła mu się trząść i chwyciwszy się nagle rękoma za głowę, usiadł ciężko na ławie.
Po czym tłumione łkania poczęły poruszać jego pierś.
Na ów widok pan Muszalski chwycił w objęcia pana Nienaszyńca, choć go zwyczajnie mniej lubił, i zawył z cicha, a pan Nienaszyniec zawtórował mu zaraz. Pan Motowidło oczy wybałuszył, jakby chciał coś połknąć i nie mógł, pan Snitko począł drżącymi rękoma żupan rozpinać, a pan Hromyka ręce podniósł do góry i tak chodził po izbie.
Dojrzeli żołnierze przez okna te oznaki desperacji, więc sądząc, że pani już umarła, wszczęli gwar i lament. Pan Zagłoba, posłyszawszy ten hałas, wpadł nagle w furię i wyskoczył jak z procy na majdan.
— Cicho, szelmy! Żeby was pioruny potrzaskały! — zawołał przyduszonym głosem.
Oni zaś umilkli wraz, zrozumiawszy, że jeszcze nie czas na lament, ale nie schodzili z majdanu. Pan Zagłoba zaś wrócił do świetlicy uspokojony nieco i znów siadł na ławie.
W tej chwili niewiasta służebna pokazała się znowu we drzwiach alkierza.
Pan Zagłoba zerwał się ku niej.
— Co tam?
— Śpi.
— Śpi? Chwała Bogu!
— Może Bóg da…
— Co pan komendant robi?
— Pan komendant przy łożu.
— To dobrze! Ruszaj, po coć posłano!
Tu pan Zagłoba zwrócił się ku oficerom i rzekł powtarzając słowa niewiasty:
— Może Bóg Najwyższy się zmiłuje. Śpi! Jakowaś nadzieja we mnie wstępuje… Uf!…
I oni odetchnęli równie głęboko. Potem zbili się naokół pana Zagłoby w ciasne kółko i poczęli dopytywać:
— Dla Boga! Jakże się to stało? Co to było? Jakimże sposobem piechotą uciekła?
— Z początku nie piechotą uciekała — odszepnął pan Zagłoba — jeno na dwóch koniach, bo i tego psa, żeby go mór pobił, zrzuciła z kulbaki.
— Uszom nie wierzym!
— Głownią od pistoletu dała mu między oczy, a że się wonczas przyzostali, nikt nie widział i nikt nie gonił. Jednego konia wilcy jej zarżnęli, drugi się utopił pod lodem. O Chryste miłosierny! Szło niebożątko samo przez bory, nic nie jedząc, nic nie pijąc!…
Tu ryknął znowu pan Zagłoba i przerwał na czas jakiś opowiadanie, a oficerowie także, aż się pokładali na ławy i z podziwu, i ze zgrozy, i z żalu nad ukochaną przez wszystkich niewiastą.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.