Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Pan Wołodyjowski
- Автор:
- Издательство:Fundacja Nowoczesna Polska
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Księżyc wypłynął już wysoko na niebo, gdy wyjeżdżali z gór. Wówczas ujrzeli hen, w dole, jakoby na dnie niezgłębionej przepaści, kupę światełek.
— Mohilów pod nogami — ozwał się jakiś głos za Basią i Ewką.
Obejrzały się: był to Azja stojący z tyłu sani.
— To tak na dnie jaru ów gród leży? — pytała Basia.
— Tak jest. Góry całkiem go od zimnych podmuchów zasłaniają — mówił wsunąwszy głowę między ich głowy — niech wasza miłość zauważy, że tu i aura inna: zaraz cieplej i zaciszniej. Wiosna też tu o dziesięć dni wcześniej przychodzi niż z tamtej strony gór i drzewa prędzej liści dostają. To szare, co na pochyłościach widać, to winograd, jeno teraz jeszcze pod śniegiem.
Śnieg leżał wszędy, ale istotnie było tu i cieplej, i zaciszniej.
W miarę jak spuszczali się z wolna ku dołowi, jedne światła pokazywały się za drugimi i było ich coraz więcej.
— Zacne jakieś miasto i dosyć ogromne — rzekła Ewka.
— Bo go Tatarzy czasu inkursji chłopskiej nie spalili, gdyż tu wojska kozackie zimowały, a Lachów tu prawie nigdy nie było.
— Któż tu żywie?
— Żywią Tatarzy, którzy swój minarecik drewniany mają, bo w Rzeczypospolitej wolno każdemu swoją wiarę wyznawać. Żywią Wołosi, Ormianie i Grecy.
— Greków raz w Kamieńcu widziałam — rzekła Basia — bo chociaż daleko oni mieszkają, ale za handlem wszędy trafią.
— Miasto też inaczej niż wszystkie inne stawiane — rzekł Azja. — Siła tu ludu różnego za handlem przychodzi. Ta osada, cośmy ją z dala na uboczu po drodze widzieli, zowie się Serby.
— Już wjeżdżamy — rzekła Basia.
Jakoż wjeżdżali. Dziwny zapach skór i kwasu uderzył zaraz na wstępie ich nozdrza. Był to zapach safianu, którego wyrobem trudnili się po trochu wszyscy mieszkańcy Mohilowa, a w szczególności Ormianie. Jak zapowiadał Azja, było to miasto zupełnie od innych różne. Domy, budowane modą azjatycką, miały okna przysłonięte gęstą drewnianą kratą; w wielu brakło zupełnie okien wychodzących na ulicę i tylko z podwórców wzbijał się blask ognisk. Ulice nie były brukowane, choć przecie kamienia w okolicy nie brakło. Gdzieniegdzie wznosiły się budowle dziwnego kształtu, o ścianach kratowych, przezroczystych. Były to suszarnie, w których świeży winograd zmieniał się na rodzynki. Zapach safianu napełniał całe miasto.
Pan Gorzeński, dowódca piechoty, uprzedzony przez Czeremisów o przybyciu pani komendantowej chreptiowskiej, wyjechał konno na jej spotkanie. Był to człowiek niemłody i zająkliwy a szepleniący, bo twarz miał z janczarki przestrzeloną, dlatego też, gdy począł, zacinając się co chwila, prawić o gwieździe: „która weszła na mohilowskie niebiosy” — Basia omal nie parsknęła śmiechem. Ale on podejmował ją, jak umiał najgościnniej. W fortalicji czekała wieczerza i nocleg arcywygodny, w puchach świeżych i czystych, u najbogatszych Ormian w sekwestr [476] sekwestr — konfiskata majątku.
wziętych. Przy tym pan Gorzeński jąkał się wprawdzie, ale przed nocą opowiadał przy wieczerzy rzeczy tak ciekawe, że warto ich było posłuchać.
Według niego, jakiś niespokojny wiatr powiał naraz nagle a niespodziewanie od stepów. Przyszły posłuchy, że potężny czambuł ordy krymskiej stojący przy Doroszu ruszył nagle ku Hajsyniowi i w górę od tego miasta, z czambułem zaś poszło na kilka tysięcy kozackiej hassy. Prócz tego nadesłano ni stąd, ni zowąd wiele innych niepokojących wiadomości, pan Gorzeński nie przywiązywał jednak do nich wielkiej wiary.
— Bo zima jest — mówił — a od czasu jak Pan Bóg ten oto okrąg ziemski ufundował, Tatarzy ruszali się zawsze jeno na wiosnę, gdyż oni taborów nie mają i komunikiem [477] komunik — szybki oddział jazdy.
chodzą, przeto spyży [478] spyża (przestarz.) — żywność, prowiant.
dla koni nigdy nie biorą i brać nie mogą. Wiemy to już wszyscy, że wojnę z potencją turecką mróz jeno na smyczy trzyma i że po pierwszych trawach będziem mieli gości, ale żeby teraz miało co być, nigdy temu nie uwierzę.
Basia czekała cierpliwie i długo, nim pan Gorzeński swoje wypowie, on zaś zacinał się poruszając co chwila ustami, jak gdyby coś jadł.
— Co wasza mość tedy o owym poruszeniu się ordy ku Hajsyniowi rozumiesz? — spytała wreszcie.
— Rozumiem, że tam, gdzie stali, musiały konie wszystką trawę spod śniegu wygrzebać, więc chcą w innym miejscu kosz założyć. Przy tym być może, że orda, stojąc w pobliżu Doroszowych, wadzi się z nimi: zawsze tak bywało. Niby to oni sprzymierzeńcy i wspólnie wojują, a niech tylko siehenie obok zatoczą, to się na pastwiskach i na bazarku zaraz biją.
— Pewnie tak jest — rzekł Azja.
— Bo i co jeszcze — mówił dalej pan Gorzeński — te wieści nie szły directe [479] directe (fr.) — bezpośrednio.
przez zagończyków, ale to chłopi je przywozili, to Tatarzy tutejsi poczynali gadać ni stąd, ni zowąd. Dopieroż trzy dni temu przywiózł pan Jakubowicz ze stepu języków, którzy je potwierdzili, i dlatego cała jazda zaraz wyszła.
— To wasza mość tylko z piechotą zostałeś? — pytał Azja.
— Pożal się Boże! Czterdziestu ludzi! Ledwie jest komu fortalicji ustrzec, i gdyby się ci tylko Tatarzy ruszyli, którzy tu w Mohilowie mieszkają, nie wiem, jako bym się obronił.
— Ale ci się przecie nie ruszą? — spytała Basia.
— Nie ruszą się, bo im nijak. Wielu z nich stale w Rzeczypospolitej zamieszkuje z żonami i dziećmi, i ci są nasi, a co jest obcych, to dla handlu tu siedzą, nie dla wojny. To dobry lud.
— Ja waszej mości pięćdziesiąt koni moich Lipków zostawię — rzekł Azja.
— Bóg zapłać! Wielce mi tym waszmość wygodzisz, bo będę miał kogo pod naszą jazdę po wiadomości wysyłać, ale możeszże zostawić?
— Mogę. Przyjdą do Raszkowa ściahy tych rotmistrzów, którzy swego czasu do sułtana przeszli, a teraz do posłuszeństwa Rzeczypospolitej chcą wrócić. Przyjdzie Kryczyński na pewno w trzysta koni, a może i Adurowicz, inni zaś później nadejdą. Nad wszystkimi ja mam z polecenia hetmańskiego objąć komendę i do wiosny cała dywizja się zbierze.
Pan Gorzeński skłonił się Azji. Znał on go z dawna, ale mniej cenił, jako człowieka niepewnego pochodzenia. Teraz jednak wiedział już, że to jest Tuhaj-bejowicz, bo wieść o tym pierwsza karawana przyniosła, ta, w której jechał Nawiragh; więc pan Gorzeński uczcił teraz w młodym Lipku krew wielkiego, choć nieprzyjaznego wojownika, a oprócz tego uczcił w nim i oficera, któremu hetman tak znaczne funkcje powierzał.
Azja zaś wyszedł, aby wydać rozkazy, i zawoławszy setnika Dawida rzekł mu:
— Dawidzie, synu Skanderowy, zostaniesz z pięćdziesięcią koni w Mohilowie i będziesz oczyma patrzył, a uszami słuchał, co się wedle ciebie dzieje. A jakby Mały Sokół jakoweś pisma z Chreptiowa za mną wysyłał, to posłańca zatrzymasz, pisma mu odejmiesz i przez swojego człowieka mi je przeszlesz. Zostaniesz zaś tu, póki ja rozkazu nie przyszlę, byś wracał; wówczas, jeśli posłaniec powie, że jest noc, to cicho wyjdziesz, a jeślić powie, że dzień blisko, to miasto podpalisz, a sam na multański brzeg przejdziesz i pójdziesz, gdzie ci nakażą…
— Rzekłeś, panie! — odpowiedział Dawid — oczyma będę patrzył, a uszami słuchał: posłańców od Małego Sokoła zatrzymam i pisma im odjąwszy, tobie je przez naszego człowieka przeszlę. Zostanę tu, póki rozkazu nie odbiorę, a wówczas, jeśli posłaniec twój powie mi, że noc — spokojnie wyjdę, powieli zaś, że dzień blisko — to miasto podpalę, sam na multański brzeg przejdę i pójdę, gdzie mi nakażą.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.