Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski
Здесь есть возможность читать онлайн «Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Издательство: Fundacja Nowoczesna Polska, Жанр: Историческая проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Pan Wołodyjowski
- Автор:
- Издательство:Fundacja Nowoczesna Polska
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Pan Wołodyjowski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Wołodyjowski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Pan Wołodyjowski — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Wołodyjowski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nadeszła na koniec chwila wyjazdu. Jeszcze ciemno było, gdy dwieście koni Lipków stanęło w pogotowiu na majdanie. W głównej izbie komendanckiego domu panował już także ruch. Na kominach buzowały się jasnym płomieniem smolne szczapy. Wszyscy oficerowie: więc mały rycerz i pan Zagłoba, i pan Muszalski, i pan Nienaszyniec, i pan Hromyka, i pan Motowidło, a z nimi towarzysze spod górnych chorągwi zebrali się na pożegnanie. Baśka i Ewka, ciepłe jeszcze i zarumienione od snu, piły winną polewkę na drogę.
Wołodyjowski siedział obok żony obejmując ją wpół; Zagłoba sam nalewał polewkę powtarzając za każdym dolaniem: „Jeszcze, bo mrozik!”, i Basia, i Ewka ubrane były po męsku, bo tak zwykle podróżowały na kresach niewiasty; Basia była przy szabelce; szubkę na sobie miała żbiczą, łasicami bramowaną; gronostajowy z uszami kołpaczek; hajdawerki bardzo obszerne, kształt spódnicy czyniące, i buty do kolan, miękkie, podszyte wyporkami. Na to wszystko miały pójść jeszcze ciepłe delijki [473] delja — suknia żołnierska wkładana na zbroję.
i szuby z kapturami do osłonięcia twarzy. Tymczasem jednak twarz ta była jeszcze odsłonięta i dziwili się, jako zwykle, jej urodzie żołnierze; inni zaś spoglądali łakomie na Ewkę, która miała usta wilgotne, jakby do pocałunku złożone; inni wreszcie nie wiedzieli, na którą patrzeć, i tych aż ciągoty brały po końcach izby, tak im obie były ponętne, a szeptali zaś jeden drugiemu w ucho:
— Ciężko człeku żyć na takim odludziu. Szczęsny komendant! szczęsny Azja… Uch!…
Ogień na kominach trzaskał wesoło, a po zapłociach poczęło się pianie kurów. Z wolna wstawał dzień, dość mroźny i pogodny. Pokryte grubym śniegiem dachy szop i kwater żołnierskich stały się jasnoróżowe.
Z majdanu dochodziło parskanie koni i skrzyp chodzących pieszo żołnierzy z chorągwi towarzyskich, a również dragońskich, którzy zebrali się z szop i karczem, by pożegnać Basię i Lipków.
Na koniec Wołodyjowski rzekł:
— Czas!
Usłyszawszy to Baśka porwała się z miejsca i padła w ramiona mężowskie. On przycisnął usta swoje do jej ust, potem tuląc ją ze wszystkich sił do piersi, całował jej oczy i czoło, i znów usta. Długa była ta chwila, bo kochali się oboje niezmiernie.
Po małym rycerzu przyszła kolej na pana Zagłobę, następnie inni oficerowie przystępowali do całowania Basinej ręki, a ona powtarzała co chwila swoim dźwięcznym jak srebro, dziecinnym głosikiem:
— Ostawajcie, waćpanowie, w zdrowiu! Ostawajcie w zdrowiu!…
I obie z Ewką poszły przywdziać delijki z otworami na ręce zamiast rękawów, na to kapturzaste szuby, aż całkiem znikły w tych ubiorach. Otworzono im szeroko drzwi, przez które wpadła zaraz para mroźna — i całe zgromadzenie znalazło się na majdanie.
Na świecie czyniło się coraz widniej od śniegu i zorzy. Szadź obfita osiadła na szerści lipkowskich bachmatów i na kożuchach żołnierzy, tak iż zdało się, że cała chorągiew biało jest przybrana i na białych koniach siedzi.
Baśka z Ewką wsiadły do wymoszczonych skórami sani. Dragoni i pocztowi z towarzyskich chorągwi zakrzyknęli na szczęsną drogę odjeżdżającym.
Na ów odgłos liczne stada wron i kruków, które sroga zima przygnała w pobliże zabudowań ludzkich, zerwały się z dachów i z wielkim krakaniem poczęły krążyć w różanym powietrzu.
Mały rycerz pochylił się nad saniami i pogrążył twarz w kapturek okrywający głowę żony.
Długa była ta chwila — wreszcie oderwał się od Basi i czyniąc znak krzyża ręką, zawołał:
— W imię boże!
Wówczas Azja podniósł się w strzemionach. Dzika twarz jego promieniała od radości i zorzy. Machnął buzdyganem, aż burka podniosła mu się w kształcie skrzydeł drapieżnego ptaka, i krzyknął przeraźliwym głosem:
— Rusza-a-a-aj!
Zaskrzypiały w śniegu kopyta. Par [474] par — opar, para.
obficiej wyszedł z nozdrzy końskich. Pierwsze szeregi Lipków ruszyły z wolna; za nimi drugie, trzecie, czwarte — za nimi sanie, za nimi następne szeregi — i cały oddział począł oddalać się po pochyłym majdanie ku wrotom.
Mały rycerz żegnał ich krzyżem świętym, wreszcie, gdy sanie minęły już bramę, złożył ręce przy ustach i zawołał:
— Bywaj zdrowa, Baśka!
Ale odpowiedziały mu tylko głosy piszczałek i wielkie krakanie czarnego ptactwa.
Rozdział XXXVII
Oddział Czeremisów kilkanaście koni liczący szedł w mili naprzód, by drogę opatrywać i komendantów o przejeździe pani Wołodyjowskiej uprzedzać, aby kwatery wszędy mieli gotowe. Za owym oddziałem postępowała główna siła Lipków, za nią sanie z Basią i Ewką, drugie z usługą niewieścią i znów pomniejszy oddział zamykający pochód. Droga była dość ciężka z powodu zasp śnieżnych. Bory sosnowe, nie tracąc na zimę swego iglastego poszycia, mniej przepuszczają śniegów na podłoże, lecz puszcza ciągnąca się wzdłuż Dniestrowego brzegu, złożona po największej części z dębów i innych drzew liściastych, obnażona teraz ze swego przyrodzonego sklepienia, zasypana była do pół pni. Śnieg zapełnił również co węższe jary; miejscami wznosił się na kształt fal morskich, których spiętrzone czuby zwieszały się tak, jakby miały runąć za chwilę i spłynąć się z ogólną białą powierzchnią. W czasie przejazdu trudnych jarów i na pochyłościach Lipkowie podtrzymywali sanie powrozami; tylko na wysokich równinach, na których wiatry wygładziły skorupę śnieżną, jechali szybko śladem tej karawany, która wraz z Nawiraghem i dwoma uczonymi Anardratami wyruszyła przedtem z Chreptiowa.
Droga była ciężka, nie tak jednakże, jak czasem bywała w tych puszczańskich, pełnych rozpadlin, rzek, strumieni i jarów krainach, więc się cieszyli, że nim zapadnie noc głęboka, potrafią zdążyć do przepaścistego jaru, na dnie którego leżał Mohilów. Przy tym zanosiło się na długą pogodę. Po rumianej zorzy wstało słońce i wnet w jego promieniach rozbłysły jary, równie i puszcza. Gałęzie drzew zdawały się skrami oblepione; skry lśniły na śniegu, aż oczy bolały od blasków. Z wysokich miejsc przez polany, jakby przez okna puszczy, wzrok leciał aż hen! ku Multanom, i gubił się na białym i sinawym a zalanym słońcem widnokręgu.
Powietrze było suche, raźne. W taką pogodę ludzie, zarówno jak i zwierzęta, czują krzepkość i zdrowie; toteż konie parskały okrutnie po szeregach, wyrzucając z nozdrzy kłęby pary, a Lipkowie, choć mróz szczypał ich po nogach tak, że podkurczali je ustawicznie pod chałaty, śpiewali wesoło pieśni.
Słońce weszło wreszcie na sam szczyt niebieskiego namiotu i jęło nieco przygrzewać. Basi i Ewce aż zbyt ciepło było pod skórami w saniach, więc rozluźniwszy wiązania na głowach i odsunąwszy kaptury, ukazały na świat swoje różowe twarze i poczęły się rozglądać: Baśka po okolicy, a Ewka za Azją, którego przy saniach nie było. Jechał on w przodzie z tym oddziałkiem Czeremisów, któren rozpatrywał drogę, a w potrzebie rozgarniał śniegi. Ewka zaczęła się nawet chmurzyć z tego powodu, lecz pani Wołodyjowska, znająca na wylot służbę wojskową, rzekła jej na pociechę:
— Tacy oni wszyscy. Kiedy służba, to służba! Michalisko moje też ani na mnie spojrzy, kiedy funkcja wojskowa przyjdzie. I źle, żeby było inaczej, bo jeśli żołnierza kochać, to dobrego.
— Ale na popasie on będzie z nami? — pytała Ewka.
— Patrz, żebyś go nie miała nadto. Zakonotowałaś, jaki był radosny, gdy wyjeżdżał. Aż od niego łuna biła.
— Widziałam! Bardzo był radosny!
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Pan Wołodyjowski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Wołodyjowski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Pan Wołodyjowski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.