Z boku, trochę na lewo od szosy, czerwieni się gmach murowany.
– Już?
– Nie, to dopiero Zofiówka; tam są dziewczynki.
Wybiegły przed las i z daleka powiewają chustkami.
– Wiwat 18 18 wiwat (z łac. vivat : niech żyje) – okrzyk na czyjąś cześć (tu: dziewcząt). [przypis edytorski]
! – krzyczą chłopcy.
Chętnie by się zatrzymali, ale w domu czekają z kolacją.
Jeszcze mostek, kawałek lasu, łąka, polanka. Jesteśmy.
– Patrzcie, piecuchy: wyście na furach jechali, a myśmy pieszo przywędrowali.
Kolacja, modlitwa – umyć się z drogi i jazda do łóżek. A wtedy opowie się, co będzie jutro.
Spiesznie się myją i raz w raz któryś daje nurka do łóżka – bo ciekawi, co też im pan o dniu jutrzejszym opowie. Spiesznie się myją i spiesznie się kładą, bo się jeszcze nie znają i nic nie mają sobie do powiedzenia. Spiesznie idą do łóżek, bo jeszcze są skrępowani i grzeczni, bo to pierwszy wieczór dopiero.
Wprost nie wypada pierwszego zaraz wieczora wleźć pod łóżko i przechodzących łapać za nogi albo ukryć się w szatni i udawać stracha, albo schować Tomkowi poduszkę, niby że mu ją skradziono.
– Czy wszyscy już leżą?
– Wszyscy.
– A więc zaczynam.
I zaczął pan opowiadać, co będzie jutro.
– Rano hałasować nie wolno, dopóki nie wejdę na salę i nie powiem: dzień dobry; ubrania wydamy, ważyć was będziemy, paznokcie wam się obetnie, kolonię pokaże.
Potem pan zaczął coraz nudniej mówić:
– Trzeba sobie wzajemnie ustępować, nie bić się, przezwisk nie dawać, ubrań nie niszczyć, zwierząt nie męczyć, dziewczynkom nie dokuczać. Zawsze w pierwszym tygodniu dużo broją chłopcy: i po cóż – czyż nie lepiej dobrze się sprawować?
Ale że to, co pan mówi, nie jest zajmujące, a chłopcy zmęczeni drogą, więc coraz mniej tych, co słuchają, a więcej tych, co zasnęli.
Spostrzegł pan wreszcie, że wszystkich uśpił długą przemową; poszedł do swego pokoju, tylko na wszelki przypadek zostawił okienko na salę otwarte.
A sosny już wiedzą, że nowa partia dzieci przyjechała, i mówią:
– Ot, jutro będzie wesoło.
Minister w niebieskiej koszuli. Już znają Boćka. Kosieradzki dostał skąpą bluzę, a Zaremba dał dęba.
Godzina piąta rano. Po wczorajszej podróży zapewne śpią jeszcze wszyscy? Jakbyś zgadł: już pół sali rozmawia, śmieje się, biega – niecierpliwie czeka na hasło rannego wstania.
– Ty gdzie mieszkasz?
– Ty jak się nazywasz?
– Ty który raz na kolonii?
Odbywa się ważna praca w tym szepcie przerywanym śmiechem: grupa rozgląda się po sobie, zapoznaje z sobą – na złe czy na dobre?
Dylu-dylu na badylu,
Nie potrzeba smyczka.
Czarne oczy u dziewczyny,
Czerwona spódniczka.
Snadź 19 19 snadź (daw.) – widocznie, jak widać. [przypis edytorski]
piosenka się spodobała, bo rozlega się śmiech głośniejszy.
– Chłopaki, cicho, pana obudzicie.
– No to co? Proszę pana, niech pan przyjdzie, co pan tak długo śpi?
– Kukuryku, wstawajta, chłopaki. Świeże bułeczki czekają. Kukuryku!
Mocny sen pana, który nawet przez otwarte na salę okienko nic nie słyszy, dobrze usposabia chłopców. Zgadły sosny kolonijne: coraz weselej na sali. Teraz się pojedynek na ręczniki odbywa: słychać głuche ich uderzenia.
– Poczekajcie, jak pan przyjdzie, to powiem, że nie dajecie spać.
– Idź, powiedz. Patrzcie go: ubrał się w niebieską koszulę i przewodzi. Minister: panu powie.
– Minister poczty.
– Lizuch!
– Skarżypyta!
Teraz jeden mówi półgłosem, coś ciekawego zapewne, bo cisza zaległa: słuchają. Na sali, powtarzam, odbywa się ważna robota, grupa zapoznaje się z sobą i nie wiedząc wcale, już wybiera tych, którzy jej przewodniczyć będą – tylko czy w dobrym, czy w złym?
– No, chłopcy, zaśpiewajcie; ja wam pozwalam.
– Cicho, bąki wilanowskie.
– Ty sam bąk.
– Te, piąty tam przy drzwiach, czego spać nie dajesz?
Ktoś goni się po sali, inny klaszcze w ręce.
– Patrzcie, chłopaki, na dole jest karuzela.
Wszyscy biegną do okien, żeby karuzelę zobaczyć.
– Idź, głupi! To kierat 20 20 kierat – mechanizm pozwalający z pomocą konia wyciągać wodę ze studni. [przypis edytorski]
od studni; konia się wprzęga i wodę się kręci.
– A jakże: konia.
– Może nie?
– Widzisz, tam ośka 21 21 ośka – tu: część kieratu. [przypis edytorski]
wisi, co się konia przyprzęga.
– To się nie ośka wcale nazywa.
– A jak?
– Ja sam nie wiem.
– Jak nie wiesz, to nie gadaj.
– A wiem, bo ośka jest przy kołach.
– Chłopcy, wróćcie do łóżek – ostrzega ktoś przezornie. – Pan mówił, żeby nie wstawać, aż pan przyjdzie i powie: dzień dobry.
– Dziś pierwszy dzień, to wolno.
Niezupełnie jednak są przekonani, że wolno, bo niechętnie wprawdzie, ale powracają do łóżek.
– Proszę pana, niech pan wstanie, nam się przykrzy.
Trzy minuty trwa cisza, może zasną jeszcze?
Złudne nadzieje – znów stanął któryś na środku sali i mówi grubym głosem:
– Dzień dobry, chłopcy, wstawajcie.
A inny, zapewne minister poczty:
– Poczekaj, pana przedrzeźniasz. Wszystko panu powiem.
Do szóstej brak wprawdzie dwudziestu minut, że jednak nikt już nie śpi, a roboty pierwszego dnia dużo, więc można wcześniej rozpocząć.
– Dzień dobry, chłopcy.
– Dzień dobry.
Otwierają oczy, podnoszą głowy – oto spali przykładnie, a pan ich obudził. Zupełnie jak w powiastce dla grzecznych dzieci. Ach, jaki ten pan głupi, że niczego się nie domyśla.
– A który to z was jest ministrem w niebieskiej koszuli?
Piorun z jasnego nieba! Pan udawał, że śpi, i wszystko słyszał. Co będzie teraz? Okropne, przerażające. Sam nawet minister poczty się stropił 22 22 stropić się – wpaść w zakłopotanie. [przypis edytorski]
.
Ale pan się śmieje. Wszystko słyszał i wcale się nie gniewa.
Pan chodzi po sali wesół, tryumfujący jak Napoleon po wygranej bitwie 23 23 jak Napoleon po wygranej bitwie – Napoleon Bonaparte (1769–1821), wybitny francuski wódz (a następnie cesarz), zwycięzca wielu bitew. [przypis edytorski]
: jednym udanym atakiem zdobył zaufanie dzieci, bez którego nie tylko książki o dzieciach napisać nie można, ale nie można ani ich kochać, ani wychowywać, ani dozorować nawet.
Ośmiu chłopców, którzy śpią przy oknach, będą dyżurnymi okien 24 24 Ośmiu chłopców, którzy śpią przy oknach, będą dyżurnymi okien – dziś. popr.: Ośmiu chłopców (…) będzie dyżurnymi okien. [przypis edytorski]
: obowiązkiem ich okna rano otwierać. Ci, którzy najlepiej łóżka pościelą, będą dyżurnymi łóżek – po jednym na każdy z pięciu rzędów.
– No, wstawać i myć się porządnie, bo będę uszy oglądał.
Zygmunt Boćkiewicz przeciąga się leniwie, zapytuje sennym głosem:
– Czy ja mam także wstać? Bo ja bym jeszcze trochę pospał.
Zbiegło się pół sali, by obejrzeć chłopca, który by jeszcze trochę pospał – już wiedzą, jak się nazywa, już Boćkiem go przezwali, już Achcyk, przyszły woźny kolonijnego sądu, wyraża przypuszczenie:
– On bocian, to pewnie się żabów najadł i taki teraz ciężki.
A Łazarkiewicz poprawia poważnie:
– Nie mówi się: żabów, tylko: żab.
Читать дальше