– Mnie nie uczynili nic – zawołał, – jam człek mały i przezemnie choćbym zginął, nie wieleby ziemia nasza straciła – ale państwo nasze przepada przez tę niemczyznę. Patrzcie na sąsiedni Szlązk, jak go zalewają… Jeszcze trochę a nie rozmówisz się swym językiem na swojej ziemi…
I przerwawszy krótko, Mszczuj dodał…
– Źle z nami! źle! Za Mieszka i za syna i za Krzywoustego jeszcze do kupy się łączyły ziemie i powiaty, panowanie rozlegało szeroko, potęga rosła… a dziś co? Co mi z tego że dąb poszczepany na klepki gładko wygląda, mocy już tej nie ma jak gdy grubym był i w sobie jednym. Tak i owo państwo Bolków naszych dziś na klepki i tarciczki rozpiłowało potomstwo… Niemcom w to graj, bo pokrajane kawałki łykać łacniej.
Zasępił się Biskup i milczał patrząc w ziemię.
– Słuchaj Mszczuj, – rzekł – tobie się potęgi chce, a nie wiesz czyby ona rosnąc i po twoją głowę nie sięgnęła. Wielcy panowie i Cesarze gdy w siłę urosną, nie szanują nic, ani praw Kościoła ani praw człowieka… Musiało się rozpaść po Krzywoustym królestwo, aby religii, duchownym i wam ludziom swobodnym na karkach nie ciążyła tyrania! Przecie te wszystkie kawałki mają jedną głowę w naszym Arcybiskupie gnieźnieńskim i duchowieństwie – wszystkie Rzymowi podlegają i metropolii stolicy swej. Duchowieństwo was broni od samowoli i tyranii! Ono czuwa, królem waszym pan nasz Jezus Chrystus… Mamy jako oręż nieskruszony klątwę która ze społeczeństwa wyłącza i pokazaliśmy że się jej i na stojących najwyżej użyć nie zawahamy…
– Tak, ale popróbujcie anathema wasze rzucić na Połowców i Rusinów – co ona pomoże? – zapytał Mszczuj…
– Na nasze zawołanie wszyscy książęta się zjednoczą, pójdą na pogan – rzekł Biskup – i zwyciężą…
– Pójdą, tak – mruknął uparty olbrzym, – ale zamiast z pogany z sobą się zwaśnią aby jeden drugiemu kawał ziemi opanował i wyrwał!! Dla was duchownych pewno lepiej z wielą małemi pankami niż z jednym silnym – ale ziemi tej! ziemi tej, którą oni z sobą się drąc i jedząc krwawią – popytajcie?? Ziemia ta wam odpowie jakom ja niegdyś słyszał że czytano z pisma – biada królestwu w sobie rozdzielonemu! biada!
– Po ziemsku patrzysz na te sprawy – odezwał się Biskup nieco pomilczawszy. – Naszej ziemi naprzód było potrzeba wiary świętej i światła, nie pytaliśmy i nie pytamy kto je nam przynosił, bo bez nich życia nie było. Krzyż nas wyzwolił od zagłady, od zawojowania przez Cesarstwo… Pierwsi Benedyktyni, pierwsi mnisi i kapłani niemieccy, czescy, francuzcy, włoscy przecież nas nie porobili niczem innem tylko chrześciany…
– Zaczekajcie ino – zawołał Mszczuj – Niemcy gdy napłyną – zobaczycie dopiero czem będziemy…
– A gdyby i tak było jak mówicie – przerwał Biskup – cóż za powód uciekać i kryć się, kiedy właśnie, jak sam powiadasz, Niemców odpierać trzeba?
– Nie czas już! zapóźno! – krzyknął Mszczuj. – Ślązko przepadło!!
Nie wiem co się dzieje w świecie, lecz nie daj Boże by i Mazury i inne ziemie nie zostały oderwane… Książęcia coby Niemcem nie cuchnął nie ma… wszyscy…
– Nie mów mi nic na pana mojego Leszka, bo dobry i najlepszy jest, najszlachetniejszego serca, jako ojciec był, pobożny, świątobliwy, sprawiedliwy… – żywo odezwał się Biskup. – Daj nam Boże takich więcej…
Mszczujowi oko błysło a usta się ścięły – zamilkł nagle. – Biskup na ogień patrząc dumał jakoś niby po cichu się modląc…
– Nie darmom ja tu do ciebie sam przybył aby cię z tej jamy, w której jak niedźwiedź łapę liżesz, wyciągnąć – rzekł powstając… – Pana mamy dobrego, miłościwego – szlachetnego… – lecz – … lecz zagrażają mu nieprzyjaciele, siły wszelkie jakie są koło niego się skupić powinny; przedewszystkiem my Odrowążowie całą gromadą od której ty się oddzielać nie możesz. Ród cię woła. Kto nie ma już ojca jak my, temu ród ojcem i matką, – na jego głos kto nie odpowie, ten się swoich zapiera, i zostaje sam…
Mszczuj – jam po ciebie tu przybył…
Waligóra stał niemy, zdziwiony, ale milczenie jego nie zdawało się posłuszeństwa zwiastować. Czuł to Biskup i począł coraz żywiej.
– Tak jest, bracie, panu naszemu zagrażają skryci i jawni nieprzyjaciele… Wy.
– Ja o niczem nie wiem, bo od Laskonogiego na świat nie wyjrzałem – dodał Waligóra…
– Wy musicie i powinniście iść z nami – mówił Biskup. – Na pozór ulega wszystko naszemu panu, ale w rzeczy zazdroszczą mu Krakowa, zazdroszczą siły i cnoty i miłości jaką ma, a mniemają go słabym… Rodzony brat Konrad, choć jawnie mu posłuszny, patrzy tylko czy się sposobność nie nadarzy opanować i tę dzielnicę, a jest gwałtowny, krnąbrny, chciwy i srogi… Książętom śląskim nie odeśniło się jeszcze że do Krakowa prawa mają większe niż Leszek, ma przyjaciół Laskonogi, ma Plwacz, a najgorsza ze wszystkiego że Jaksowie po staremu nienawidzą nas, knują przeciwko temu przy którym my stojemy.
– Więc zgody niema z niemi! – spytał Mszczuj.
Westchnął Biskup.
– Bóg widzi że nie my Odrowążowie temu przyczyną jesteśmy, – rzekł, – ja jako sługa Chrystusów ze wszystkiemi zgody pragnę. Wszakżeśmy próbowali z Jaksami zawrzeć pokój nieraz i daliśmy im dziecko z naszego domu do ich łoża, a wzięli córkę od nich dla naszego dziecięcia – nic to nie pomogło. Zawzięci na nas jako byli.
Zazdroszczą nam łaski pańskiej, mnie stolicy biskupiej, opieki jaką mam w Rzymie, zazdroszczą mi dwóch świątobliwych bratanków, Jacka i Cesława, złem okiem patrzą na klasztory które buduję i kościoły które wznoszę. – Spiskują z Konradem potajemnie, z Plwaczem, a głową ich Światopełk którego osadzono w Pomorzu, naprzód ojca wielkorządzcą, potem syna kneziem, – ten już pana co mu dał tę ziemię znać nie chce i myśli się oderwać… Jaksowie przez niego silni są…
– Aleć wy, bracie macie Leszka! – rzekł Mszczuj, – a ten silniejszy jest od Światopełka Pomorskiego?
– Dopóki do jednego zdrajcy, nie przyłączą się inni – odparł Biskup. – Uchowaj Boże upadku pana naszego, runiemy i my rodem całym, i pójdzie ta ziemia znowu na łup zniemczałym Ślązakom, albo Plwaczowi nielepszemu, lub okrutnemu Konradowi Mazowieckiemu, który zakon braci szpitalnej niemieckiego domu co się narodził w Jerozolimie, już ściąga w pomoc i Chełmno im już dał…
Mszczuj słuchając za głowę się pochwycił.
– Jako! – krzyknął z gwałtownością wielką, – jeszcze jeden zakon niemiecki u nas? I już mu ziemię wydzielają!
– Zaprawdę tak jest – odparł Biskup, – a nie jedno to niebezpieczeństwo zagraża! Myśl więc Mszczuj że i tyś mi potrzebny, że ja się bez twej dłoni, serca i głowy a sumienia obejść nie mogę… że czas jest abyś wylazł ze swej skorupy…
Gdy to mówił Biskup pierwsze koguty zapiały.
– Czas do spoczynku – rzekł, – jutro po mszy świętej, więcej i szerzej pomówiemy…
Zaprowadziwszy Biskupa do izby gościnnej, w której pacholę czekało dla usługi, widząc że Iwo zaledwie tu wszedłszy na kolana się rzucił i z wielką rzewnością i przejęciem na głos modlić się począł, wyszedł stary Mszczuj samym go zostawując.
O te czasy zwykle na Białej Górze u niego spało wszystko i on sam już odpoczywał, teraz gość którego tu od lat wielu nie widziano trzymał dwór cały na nogach i w niepokoju jakimś.
Na wracającego od izby gościnnej Waligórę czekali domownicy wszyscy, by na zawołanie ich miał. Lecz stary szedł tak jak upojony tem co słyszał, co mówił sam. Szumiało mu w głowie, dzwoniło w uszach, odurzony, oślepły wlókł się nie wiedząc dobrze dokąd idzie…
Читать дальше