1 ...8 9 10 12 13 14 ...24 Inna troska go zajmowała.
– Myślałeś com ci mówił wczoraj? – zapytał ks. Iwo. – Ja, nie mogąc więcej, modliłem się aby cię Duch święty natchnął…
Spojrzał nań, na twarzy Waligóry, wczoraj jeszcze jakby burzą wewnętrzną miotanej i niespokojnej, dziś widać było niepewność, zwątpienie, słowem jednem, wahanie się, które wróżyło że się opierać nie powinien.
Poznał to Biskup łacno…
– Otwartym bądź ze mną, – rzekł, – choćbym cię siłą i powagą mojego starszeństwa pociągnąć mógł za sobą i skłonić do posłuszeństwa, nie chcę cię mieć nieprzekonanego idącego mimo swej woli, – chcę abyś i ty pragnął tego co ja…
– Jedno powiem ci – odezwał się Mszczuj, – co wam po mnie!! Znaliście mnie niegdyś silnym onym Waligórą, który i na ludzi i na góry porwać się był gotów – dziś ja jestem inny. Długi ten spoczynek mnie złamał i osłabił, we własną siłę wiary nie mam, aniby się jeden człowiek oprzeć potrafił temu co może napisano w niebiesiech…
Tak jak to nasze królestwo niegdyś wielkie rozleciało się na kawały i ginąć może, tak może i Odrowążom przeznaczono paść, a Jaksom się ich łupem żywić.
I na to patrz, że jam dziś ślepy, ludzi waszych nie znam, nawet tych którym blizkim byłem… Nie wiem co się stało z Leszkiem który rycerzem był dzielnym pod Zawichostem, a książęciem być nie umiał… Mógłżem ja to przewidzieć i odgadnąć Iwonie mój, że urośniesz na tego wielkiego Pasterza, który stać będzie na świeczniku?? Tak samo dziś nie wiem co się stało z temi których małemi znałem, czy wyrośli czy skarleli??
Na cóż się wam zdam taki ślepy i tak słaby??
– O bracie mój – ozwał się Biskup – niedługo ci uczyć się będzie potrzeba! Oczy masz wypoczęte, zobaczysz łacniej to na co my patrzając ciągle, obywszy się, już nie wiele postrzegamy…
Odrowążom wodza potrzeba świeckiego, czynnego, tak jak ja im jestem i będę duchownym. Mnie nie na wszystko patrzeć się godzi, nie o wszystkiem wiedzieć, nie wszędzie wnijść, nie zawsze być surowym gdzie potrzeba.
Ja modlić się tylko umiem, przeczuć i zawołać gdy czuję niebezpieczeństwo…
Mówiłeś wczora o królestwie rozerwanem iż mu biada, jać powiem toż samo o rodzie, który gdy głowy nie ma, a spojny nie jest, przepada… Jesteśmy jako trzoda co się wilkom obroni gdy stanie kołem zwartem, a gdy się rozsypie, rozchwycą je.
Ale nie o ród nasz sam idzie mi, bracie, boć w mocy Bożej podnieść go i obalić, idzie mi o królestwo to aby gorzej rozerwanem nie było i straconem dla tej chwały Pana Niebieskiego, na którą ono pracować miało, słowa jego przyjmując do duszy i mogąc je w życie wprowadzić.
Zginiem my, padnie z nami kraj w moc barbarzyństwa i na pastwę ludzkich złości…
– A jaż jak się wam zdam do tak wielkiej sprawy, człek tak mały? – zapytał Mszczuj. – Anim Goworka, ani Mikołaja Wojewody nie dorósł, ani Krystyna z Ostrowa o którego losie doszły mnie wieści… Wiesz jak oni wszyscy skończyli! Goworek na wygnanie musiał iść dobrowolnie, drugiego się matka Leszkowa zaparła i musiał się oddać Mieszkowi, służyć mu całemu życiu kłam zadając…
Krystyna wreście Konrad oślepić, uwięzić i zabić kazał za to że mu służył i kraju bronił…
– Tak jest – przerwał Biskup z zapałem – aleć to cnót wielkich działem jest na tej ziemi że one cierpieć muszą za innych i to ich tryumfem że męczeństwem kończą… Ty się zaś złego końca nie masz co lękać, bo silną podporę mieć będziesz we mnie. – Ja zaś, Bogu najwyższemu niech będą dzięki, siłę mam jaką on mi dał na chwałę swą i pożyć się nie dam łacno. Za mną i ze mną pójdą Biskupi wszyscy, i ojciec nasz gnieźnieński i całe wojsko nasze duchowne i cała potęga klasztorna…
– Więc pocóż ja? – zapytał Mszczuj.
– Ażebyś mi był prawicą – zawołał Biskup – ręką w którąbym ja wierzył jak we własną!
Waligóra zamilkł głowę spuściwszy.
– Mów, bracie miły, jako stoicie? co czynić mamy? – rzekł z cicha, już jakby na pół zwyciężony.
– Mamże ci ja opowiadać całe dzieje nasze, których byłeś w części świadkiem po śmierci Kaźmierzowej? – począł Biskup.
– Tak jest, mów wszystko – bo nie wiem nic – potwierdził Mszczuj. – Wszakci nie dziesięć lat już żyję na tej pustyni, a co tu do mnie dochodziło, często tak w ustach ludzkich skrzywiło się żem nie wiedział ani zkąd szło ani dokąd! Na puszczy głosy giną…
Biskup zlekka poruszył ramionami.
– Chciałeś sam o wszystkiem zapomnieć i dlatego ci już dziś powtarzać trzeba nawet to o czem wiedziałeś.
Mszczuj na ręku oparty gotował się w milczeniu do słuchania…, a Iwo zwolna rozpoczął opowiadanie.
– Wiesz dobrze, jako się z dopuszczenia Bożego zmarło Sprawiedliwemu. – Kto był sprawcą tej nagłej śmierci dobrego króla, niewiasta niepoczciwa, wróg, zdrajca, czy sama prawica Boża zesłała tę śmierć, która czasem gdy chce uratować, karze – nie nam sądzić.
Po Kaźmierzu zostały pisklęta… i wdowa, dobra pani ale słaba niewiasta, której z kolei każdy wmówić mógł co chciał, która ze strachu o dzieci i o siebie chwytała się z kolei i Goworka i Mikołaja, a gotową była zawierzyć Mieszkowi staremu, choć znała jakim był dla męża jej, i jak panowania pragnął.
Ledwie Kaźmierz oczy zamknął, już się zbiegło do Krakowa co żyło książąt dobijając o spuściznę po nim, choć dzieci zostały… Znali wszyscy Helenę że ją łatwo dobremi słowy ująć i podejść było można. – Ślązcy książęta i Mieszko chcieli Kraków królowę państwa zagarnąć i byliby potomstwo Kaźmierzowe wygnali ze wdową, gdyby mój poprzednik na stolicy biskupiej nie stanął murem przy sierotach i przy prawie krwi przeciwko prawu wyborów, które państwo na łup fantazyom możnych rzucało…
Mieszko stary – jako całe życie tak i teraz nie ustąpił. Pamiętasz to przecie że się krwawo musiała sprawa rozstrzygać pod Mozgawą u Jędrzejowa, gdzie się swoi ze swemi wściekle rzezali, a Mieszko syna postradawszy ledwie z życiem uszedł, ocalony przez żołnierza, który byłby go przebił, gdyby hełmu nie zdjął i twarzy mu nie pokazał… Nie pożywszy orężem Mieszko starał się Kraków opanować zdradą i do Heleny udał się opiekunem tylko Leszka być chcąc… Słaba niewiasta usłuchała go, poszła na dobrowolne wygnanie z dziećmi do Sandomierza na Pieprzową górę…
Mieszko zawładnąwszy Krakowem rządy począł po swojemu sprawować; wygnano go wprędce, lecz raz jeszcze Helenę uwiódł słowy słodkiemi i gdyby nie śmierć, jużby krew Kaźmierzowa nie siedziała na stolicy… Nam zaś tej krwi Sprawiedliwego potrzeba a nie potomstwa Mieszkowego, bo ze krwią cnota przechodzi i chciwość panowania, która nie baczy na nic.
I to pomnisz jako Laskonogiego, wzięto do Krakowa, – za zezwoleniem Leszka, który panować się nie kwapił. W Laskonogim choć dobrym, łagodnym i pobożnym, krew ojcowska grała, – chciał panować sam i nad ludem i nad nami, którzy władzę naszą mamy od Boga. Potrzeba było usunąć go, aby Leszka, prawowitego pana przywrócić…
Zwycięztwo pod Zawichostem sprawiło, że Krakowianie Każmierzowego syna przypomnieli, a Laskonogi mu ustąpił…
Zda się tedy wszystko szczęśliwie skończone – westchnął Iwo – aliści to dopiero początek…
Czuwaliśmy i czuwamy, a przecież nie możemy rzec, abyśmy pewni byli iż siebie i państwo to ocalemy… Pobożni książęta, zazdrośni są władzy naszej i ciągle na nią nastają. Chce się im panować samym, co znaczy że bez Boga i prawa rządzić pragną… Ze krwi Mieszkowej jeźli Laskonogi nam już nie grozi, straszniejszy jeszcze bo popędliwszy i śmielszy Odonicz Plwacz, choć pełną garścią sypie kościołowi nadania, ale chce mu być panem… Tak samo ślązcy książęta, choć pobożni są słowy i życie trawią na postach i modlitwach, z kościołem się zadzierają… Nielepszy wreście nawet syn Kaźmierzów Konrad Mazowiecki, gwałtowny, chciwy panowania i niepohamowany gdy do celu idzie. Naostatek syn Mszczuja, Światopełk Pomorski, głowa Jaksów rodu, nietylko wybić się chce podległości panu, swemu, ale czyha na obalenie go…
Читать дальше