Wieczorem, co już od dawna było ułożone, mieli iść na premierę do jednego z teatrów. Marychna nie tyle cieszyła się z pójścia na przedstawienie, ile z nowej sukienki, wyjątkowo ładnej, a zrobionej według rysunku Krzysztofa. Miała ją właśnie pierwszy raz włożyć.
O siódmej była gotowa i czekała na niego. Przyszedł wkrótce, lecz był w fabrycznym ubraniu, w którym, oczywiście, nie mógł iść do teatru. Wytłumaczył się tym, że ma dziś migrenę i że w ogóle fatalnie się czuje. Pójdą innym razem. Potem z wielkim zainteresowaniem oglądał ją w nowej sukni i orzekł, że jest zachwycająca, tylko koniecznie trzeba trochę, tak na półtora centymetra, wypuścić plisę w pasie. Poza tym zauważył, że naszyjnik ze sztrasów 57 57 sztras a. stras – rodzaj szkła imitującego brylanty a. inne kosztowne kamienie szlachetne. [przypis edytorski]
nie bardzo pasuje i że widział w pewnym sklepie coś, co będzie odpowiedniejsze.
– Widzisz, Marychno, że to może i lepiej odłożyć ten teatr. Zresztą przypomniałem sobie, że widziałem już tę sztukę w Berlinie. Jest to bardzo smutna rzecz. Jeżeli chcesz, mogę ci opowiedzieć?
– Jeżeli smutna, to po co? Wcale mi nie zależy na teatrze, byle pan… byleś ty był ze mną.
– Właśnie, posiedzimy sobie i pogadamy. Hm… jednak opowiem ci tę sztukę…
– Czy jest zajmująca?
– Bardzo, chociaż powtarzam, że smutna. Otóż był sobie taki młody przystojny chłopak. Nazywał się Kurt. I była młoda ładna dziewczyna, nazywała się Emma. Kochali się, pobrali się, lecz w miesiąc po ich ślubie wybuchła wojna i Kurt poszedł na front…
– To bardzo smutne – westchnęła Marychna.
– Stało się jeszcze gorzej. Kurt został ranny i po długiej kuracji wrócił do domu jako inwalida… Wybuch szrapnela 58 58 szrapnel – pocisk artyleryjski wypełniony metalowymi kulkami a. strzałkami, rozpryskującymi się przy wybuchu; także: odłamek takiego pocisku. [przypis edytorski]
okaleczył go na całe życie… w ten sposób, że Kurt… przestał być mężczyzną… Rozumiesz?… Po dawnemu był ładnym dzielnym chłopcem, po dawnemu gorąco kochał Emmę, po dawnemu pragnął jej pieszczot, ale nie był mężczyzną… Rozumiesz?…
– Rozumiem – szepnęła Marychna.
– Kurt był trzeźwym chłopcem i doszedł do przekonania, że Emma nie może go więcej kochać, że on powinien usunąć się z jej drogi, że on jest dla niej ciężarem, że Emma go znienawidzi, że ma do niego wstręt…
– Ale ona chyba nie była taka podła! – wybuchnęła Marychna.
Krzysztof zbladł i zapytał drżącym głosem:
– Myślisz, że powinna go była nadal kochać?
– Ależ naturalnie!
– I że mogła go kochać?
– Dlaczegóż by nie? Naturalnie! Czyż miłość polega tylko na tych rzeczach? Byłaby bezwstydna, nędzna, podła… Czy… czy ona?
Krzysztof odwrócił głowę i powiedział cicho:
– Ona tak samo myślała jak ty, Marychno… Ale on nie umiał w to uwierzyć i popełnił samobójstwo.
Marychna siedziała blada i cała drżąca, jej palce kurczowo się zaciskały, wreszcie nie wytrzymała i zerwawszy się, zaczęła powtarzać raz po raz:
– Głupiec, głupiec, okrutnik, głupiec!…
On siedział milczący i gryzł wargi. Od górnej lampy światło padało na jego nieco podniesioną twarz i na półprzymknięte powieki, z których długie piękne rzęsy rzucały cienie na smagłe o nieprawdopodobnej karnacji policzki… Marychna oparła się plecami o drzwi i patrzyła weń jak urzeczona, starając się przeniknąć jego myśli.
Wiedziała, że był w wojsku, pokazywał jej nawet swoją książeczkę wojskową, ale odbywał służbę podczas pokoju, zresztą pamiętała dobrze, że wypisana tam była kategoria „A”, zatem… zatem nie był kaleką… Więc dlaczego właśnie dziś i właśnie po wczorajszym opowiedział jej to, dlaczego opowiadał w taki dziwny sposób? Dlaczego od tak dawna mówił o tej premierze, a teraz nie chciał na nią iść? Co to wszystko może znaczyć?…
Nie, dłużej jego milczenia nie zniesie, to jest ponad jej siły:
– Krzychu… – zaczęła i urwała, gdyż on nagle wstał.
– Muszę już iść – powiedział.
– Krzychu!
Spojrzał na nią jakby w roztargnieniu i wzruszył ramionami:
– Wiem, chcesz mnie zapytać, czy ta historia ma jakikolwiek związek z nami… ze mną?… Zupełnie nie. Słyszysz?… Absolutnie nie…
– Więc dlaczego?…
– Nie pytaj, Marychno. Chciałem tylko poznać twoje zdanie z… innych powodów. Jeżeli lubisz mnie, jeżeli mnie chociaż odrobinę kochasz… nie wracaj do tego tematu. Przyjdzie czas, że sam powiem ci wszystko… Dobrze, kochanie?
Miękko otoczył ją ramieniem i leciuchno pocałował w oczy.
– Dobrze, Krzychu, dobrze – tuliła się do niego ufnie.
Postanowiła sobie nawet nie myśleć o tym, jednak niemal przez całą noc nie mogła zmrużyć oka.
Z rana w tramwaju spotkała, jak zwykle, kilka osób z personelu technicznego, trzymających się zawsze od niej z daleka, i młodego chemika fabrycznego, inżyniera Ottmana, który, według plotek krążących po biurach, miał się w niej podkochiwać. Marychna nigdy jego smętnawych zalotów nie brała poważnie, na nadskakiwanie odpowiadała nieszkodliwą kokieterią, lubiła go jednak przede wszystkim za to, że Ottman nigdy nie omijał sposobności, by z nią porozmawiać i powiedzieć jej kilka miłych komplementów. On jeden bodaj w całej fabryce nie zmienił do niej stosunku od czasu, gdy została sekretarką Krzysztofa, i po dawnemu uśmiechał się do niej swymi bardzo niebieskimi oczami.
Stali na pomoście i opowiadał jej właśnie z przejęciem o jakimś fenomenalnym aparacie do doświadczeń, nabytym świeżo do laboratorium fabrycznego, gdy do tramwaju wskoczył sekretarz Holder.
– O, pan już do pracy? – zdziwiła się Marychna. – Cóż tak wcześnie?
Holder był nienaturalnie podniecony:
– Jak to – powiedział, nie witając się – to państwo nic nie wiecie?
– Bo co się stało? – pogodnie zapytał Ottman.
– Dyrektor Wilhelm Dalcz nie żyje!
– Jezus, Maria! Umarł?…
Holder obejrzał się, twarz mu się skrzywiła i zrobił niewyraźny ruch ręką:
– Podobno… naturalną śmiercią…
Od poczty w Kazeniszkach do jakutowskiego dworu nie było więcej ponad cztery kilometry, ale zamieć zrobiła się taka, że stary Marciejonek, chociaż znał tu każde drzewo przydrożne i każdy kamień, nadłożył jeszcze dobrych dwa, zanim przez tumany śniegu dostrzegł pierwsze światła.
Zresztą we dworze tylko dwa okna były oświetlone, i to słabo, bo większą część szyb pozaklejano gazetami. Drzwi frontowego podjazdu od lat były nieczynne i zabite deskami, od kuchennej zaś sionki śnieg zawalił furtkę powyżej pasa tak, że posłaniec z trudem, klnąc i sapiąc, dotarł wreszcie do klamki. Drzwi nie były zamknięte. W sionce 59 59 sionka – mała sień. [przypis edytorski]
, gdzie wycie wiatru nie było już tak głośne, dosłyszał dźwięki harmonii, na której ktoś w głębi domu wygrywał trepaka 60 60 trepak – ros. i ukr. taniec ludowy. [przypis edytorski]
.
Marciejonek wszedł do ciemnej kuchni, nie śpiesząc się odwiązał baszłyk 61 61 baszłyk – kaptur z filcu lub grubej tkaniny, z długimi końcami do wiązania wokół szyi lub pasa, noszony dawniej w Rosji. [przypis edytorski]
, linkę, którą miał ściągnięty kożuch, otrząsnął się i wydobywszy z zanadrza telegram, zastukał do drzwi, a nie usłyszawszy odpowiedzi, wszedł do pokoju, który dawniej, jeszcze za życia starych państwa Korniewickich, był kredensem 62 62 kredens (daw.) – pomieszczenie, w którym przechowywano zastawę stołową. [przypis edytorski]
. Na podłodze leżało kilka połamanych krzeseł, jakieś rozbite garnki i butelki. Potykając się, dotarł do jadalni, zawalonej słomą i również ogołoconej od dawna z mebli. Zapach kiszonej kapusty mieszał się tu ze stęchłym piwnicznym powietrzem.
Читать дальше