– Dobrze was poił i wypasał kiełbasami, to i nie dziwota, że go bronicie…
– Bele czego nie powiadaj, kiej wójt do cię mówi! – krzyknął wyniośle.
– Wasze wójtostwo stoi u mnie tyle, co ten patyk złamany…
– Coś rzekł, co?
– Słyszeliście! A nie, to rzeknę jeszcze takie słowo, aż wam w pięty pójdzie…
– Rzeknij to słowo, rzeknij!
– A rzeknę – oto pijanica jesteście i judasz, i przeniewierca! A rzeknę, że za gromadzkie pieniądze balujecie i dobrzeście za to wzięli od dworu, że dziedzic sprzedał nasz las!… A chcecie, to wam jeszcze co dołożę, ino że już tym kijaszkiem… – wołał zapalczywie porywając za kij.
– Urzędnik jestem, miarkuj się, Antek, byś nie żałował.
– A w mojej chałupie ludzi nie następuj, bo tu nie karczma! – krzyczał kowal zasłaniając sobą wójta, ale Antek już na nic nie zważał, bo obu zwymyślał jak psów, trzasnął drzwiami i wyszedł…
Ulżyło mu rzetelnie; spokojniejszy wrócił do domu, ino tym jednym markotny, że niepotrzebnie pokłócił się ze szwagrem.
– Teraz już wszyscy będą przeciwko mnie! – myślał nazajutrz rano przy śniadaniu i ze zdumieniem zobaczył kowala wchodzącego do izby.
Przywitali się, jakby nigdy nic nie zaszło pomiędzy nimi.
A że Antek szedł do stodoły urżnąć sieczki, kowal poszedł za nim, przysiadł się na snopkach zruconych ze sąsieka do omłotu i jął cicho mówić:
– Na psa wszystkie kłótnie i o co jeszcze? O to głupie słowo! Tom pierwszy przyszedł do ciebie i pierwszy wyciągam rękę do zgody…
Antek podał mu rękę, spojrzał podejrzliwie i mruknął:
– Juści, że ino to słowo, bom złości do was nie miał. Wójt mnie zeźlił, bo co się będzie ujmował, nie jego sprawa, to mu wara!
– To samo mu rzekłem, bo chciał bieżyć za tobą…
– Bić mnie… dałbym ja mu bitkę, jak jego pociotkowi, co jeszcze od żniw żebra se lekuje… – wykrzyknął i jął nakładać słomę do lady.
– I tom mu przypomniał… – rzucił skromnie kowal i uśmiechnął się chytrze.
– Jeszcze ja się z nim porachuję, popamięta mnie… figura jucha, urzędnik!…
– Ryfa jest i tyla, poniechaj go. Umyśliłem cosik i z tym do ciebie przychodzę… Trza zrobić tak… Po południu przyjdzie tu moja, to razem z nią idźcie do starego rozmówić się dokumentnie… Na nic tam złości i żalenia się po kątach, trza w oczy stanąć i prosto powiedzieć, co się ma… Będzie dobrze abo i nie będzie, ale trza wszystko wyłożyć!…
– Co tu wykładać, kiej zapis zrobił!
– I złością z nim nie poredzi! Juści, że zapis zrobił, ale póki żyje, to zawdy go może odebrać – bacz to sobie i latego nie potrza mu się przeciwić. Niech się żeni, niech ma swoją uciechę.
Antek przybladł na to przypomnienie i drżeć począł w sobie, aż rznąć przestał.
– Przeciw temu nie powstawaj w oczy, a przychwalaj i mów, że dobrze robi, i zapis, miał wolę, to zrobił… niech ino resztę nam przyobieca – tobie i mojej, a przy świadkach! – dodał chytrze.
– A Józka i Grzela? – zapytał z niechęcią.
– Spłaci się ich! Bo to Grzela mało wybrał? Ady prawie mu co miesiąc posyła do wojska. Mnie ino słuchaj, zrób, jak ci redzę, a nie stracisz. Moja w tym głowa, że już tak pokieruję, co wszystko będzie nasze…
– Jeszcze baran żyje, a już kuśnierz kożuch na nim szyje…
– Mnie słuchaj… Niech ino przyobieca przy świadkach, żeby ino było za co chycić pazurami… sąd jeszcze jest i sprawiedliwość, nie bój się. A jest już jedna zaczepka, boć został gront po twojej matce…
– Wielka parada, cztery morgi – na mnie i na twoją…
– Ale go nie dał tobie ni mojej! A tyle roków sieje i zbiera! Zapłaci wam dobrze za to i z precentami… Przywtórzę raz jeszcze, staremu się w niczym nie przeciw, przychwalaj, przygaduj, na wesele idź, dobrego słowa nie żałuj, a obaczysz, że go narychtujemy 69 69 narychtować – przygotować. [przypis edytorski]
… A nie da się dobrocią, to sądy radę mu dadzą… Z Jagusią znacie się dobrze… to i ona mogłaby ci pomóc coś niecoś… jeno jej rzeknij o tym… ona jeszcze lepiej mogłaby starego na naszą stronę przechylić… no, zgoda?… Bo czas mi już iść…
– Zgoda! Ino prędko idź, bym ci w pysk nie dał i za wrota nie wyciepnął! – szepnął przez zęby.
– Co ty, Antek? Co ty? – bełkotał przestraszony, bo Antek puścił kosę i szedł ku niemu blady, ze strasznymi oczami.
– Judasz ścierwa, złodziej! – wychlustywał ze siebie spienioną nienawiścią słowa, aż kowal porwał się i uciekł co tchu.
– Rozum mu się psuje czy co? – myślał już na drodze. – Jakże, dobrą radę dałem… a ten?… Kiej taki głupi, to niech idzie na wyrobek, niech go stary wygoni, pomogę jeszcze do tego… a tak czy owak grontu nie popuszczę… Takiś to ty! W pysk chciałeś mi dać, za wrota wyciepnąć, żem się chciał z tobą podzielić… że kiej do brata przyszedłem z dobrym słowem! Takiś to ty! Aha, sam byś chciał wszystko brać! Niedoczekanie twoje! Wyciągnąłeś ty ze mnie moje zamysły, to już cię, jucho, przyrychtuję, jaż cię frybra angielska potrzęsie! – Rozsrażał się coraz bardziej, bo go wściekłość porywała, że Antek przejrzał jego zamysły i gotów jeszcze wydać przed starym. Tego się najwięcej obawiał.
– Trza temu zapobiec! – zdecydował natychmiast i mimo obawy przed Antkiem zawrócił z powrotem do Borynów.
– Jest gospodarz? – zapytał Witka, któren wprost domu smagał kamieniami na gęsi, pływające po stawie.
– Hale, jest tam! Poszli przecie do młynarzów zapraszać na wesele…
– Wyjdę naprzeciw, niby to się spotkamy! – pomyślał i poszedł ku młynarzowi, ale po drodze wstąpił jeszcze do domu i przykazał żonie pięknie się przyodziać, dzieci zabrać i zaraz, jak przedzwonią południe, iść do Antków.
– Już on ci powie, co robić!… Nic sama nie rób i nie miarkuj, boś głupia, a ino jak będzie potrza, to beknij, ojcowe nogi obłap i proś… a słuchaj dobrze, co ojciec powiedzą i co Antek przódzi mówił będzie…
Z dobry pacierz ją nauczał, a przez okno patrzył, czy ich na moście nie widać.
– Zajrzę do młyna, czy jagłę zrobili. – Dłużyło mu się w domu czekać.
Ale szedł wolno, przystawał a medytował… – Juści, kto go ta wie, co zrobił? Sklął mnie, a gotów zrobić, com redził… to i lepiej, że kobieta przy tym będzie… a nie zrobi, pokłócą się… stary go wypędzi… Tak abo i nie, a zawsze się cosik udrze la siebie… – zaśmiał się radośnie, zatarł ręce, nacisnął kaszkiet i zapiął kapotę, bo wietrzno było i ziąb przejmujący szedł od stawu.
– Przymrozek będzie albo i pluchy nowe – szepnął przystając na moście i spoglądając po niebie… Chmury gnały nisko, bure, ciężkie, jakby obłocone, niby stada nie mytych baranów. Staw pomrukiwał głucho, a czasami chlustał wodą o brzegi, na których gdzieniegdzie wśród czarnych, pochylonych olch i wierzb rosochatych czerwieniły się kobiety pierące szmaty – kijanki 70 70 kijanka – tu: drewniany przyrząd (płaski kij) służący niegdyś na wsi do prania w rzece. Kijanką uderzało się bieliznę, w bieżącej wodzie rzeki wypłukując brud. [przypis edytorski]
trzaskały zajadle po obu brzegach. Na drogach pusto było, gęsi tylko całymi stadami babrały w stężałym błocie i po rowach, zarzuconych opadłymi liśćmi i śmieciami, i dzieci krzyczały przed domami. Koguty zaczęły piać po płotach, jakby na zmianę.
– We młynie prędzej się ich doczekam! – szepnął i poszedł na dół.
Читать дальше