"Jestem załamana…" – myślałam stojąc przed wystawą jakiejś księgarni.
Przypomniały mi się słowa kapitana. Matka Marcina była także załamana. I to bardziej niż ja, bo ona nie mogła przestać go kochać… "Nasze matki są skazane na nas, niezależnie od wszystkiego! Na dobre, na złe, na czarne, na białe, na zawsze!" – myślałam.
Czy przestałam kochać Marcina? Tę miłość uświadomiła mi kiedyś tęsknota za nim. A teraz? Czy tęsknię za Marcinem? Tak, tęsknię za Marcinem, jakiego znam, a przecież nigdy nie znałam go naprawdę! Nie wiedziałam, że jak ślepiec potrafi ładować się w błoto! Jak ślepiec… Piotr nie wchodził w kałuże, kiedy była przy nim Miśka. Łapała go za rękaw i mówiła tym swoim oburkliwym tonem, pod którym ukrywała nieustającą czujność.
– Piotr! Uważaj! Tu woda po uszy! Na prawo… na prawo!
Hm… co innego kalectwo psychiczne! Zatrzymać? Pomóc? Stanęłam przed wystawą antykwariatu i przypomniała mi się babcia Emilia. Dlaczego nie mieszka tutaj. Mogłabym pójść do niej teraz, opowiedzieć wszystko, poradzić się! Ale ja jestem sama… tylko Wojtek Ligota na moje rozterki ma gotową odpowiedź!
– Nie mogę ciągle tylko wybaczać i wybaczać! – powiedziałam, kiedy przyleciał do mnie tamtego wieczoru.- Po co, dlaczego?
– Bo człowieka trzeba ratować, póki starcza sił! – krzyknął patrząc na mnie z taką nienawiścią, z jaką jeszcze nigdy nikt na mnie nie patrzył.
– Czy zamierzasz zostać księdzem? – spytałam jadowicie.
– Nie! Komunistą! – zatkał mnie.
– Póki starcza sił. Tak powiedziałeś. W takim razie przyjmij do wiadomości, że ja już ich nie mam!
Jakie to wszystko jest do siebie podobne! W założeniu oczywiście. I tu chodzi o człowieka, i tam chodzi o człowieka. W jednym wypadku rzecz się opiera o pomoc boską, a w drugim o ludzką… zawsze o pomoc… zawsze o pomoc! Człowiek nie może być sam. Zwłaszcza człowiek ułomny. Taki jak Piotr, taki jak… Gdybym nie zostawiła kiedyś pierścionka w Bistro, nie miałabym łańcucha, gdybym nic nie odsyłała Marcinowi, wszystko mogłoby się ułożyć inaczej, mniej drastycznie… Marcin nie odszedłby z domu nie ukradł drugiego skutera… takie myślenie nie zmieni niczego, jest bzdurą…
Mosiężna tabliczka z nazwiskiem. Dzwonek. Wiedziałam, że dojdę tu w końcu. Wiedziałam świetnie i tylko udawałam przed sobą, że idę bez celu. Jeżeli nie powinnam odsyłać łańcucha, jeżeli zrobiłam źle, to ona musi o tym myśleć. Obciąża mnie. Kiedy zadzwonię, otworzy mi drzwi i zobaczę w jej oczach nienawiść, tę samą, którą widziałam w oczach Wojtka. Nie! za nic!
Drzwi uchyliły się lekko i ona spojrzała.
– Ach… to ty! – była zaskoczona i przyglądała mi się niepewnie. – Usłyszałam kroki na schodach i myślałam… proszę cię… wejdź!
Weszłam.
– Byłam u kapitana Ligoty. Dostałam wezwanie dziś rano… wiem już o wszystkim i chciałam się zapytać, czy ma pani jakieś nowe wiadomości…
– Rozumiem… tak, mam wiadomości! – ożywiła się. – Milicja znalazła skuter! To nie Marcin…
– A kto? – spytałam bezmyślnie.
– Nie wiem kto. Ktoś inny, nie Marcin!
Nie Marcin! Nie Marcin! Wreszcie dotarło do mnie.
– Rozbierz się, Mada, zdejmij płaszcz!
– Mogę tu zostać chwilę?
– Oczywiście, że tak! – odparła tym swoim uprzejmym tonem. – No, oczywiście, że tak! – powtórzyła.
Nagle zakryła twarz rękoma i stała teraz na wprost mnie nieruchoma i milcząca. Nie wiedziałam, co mam robić. Podeszłam do niej i ostrożnie dotknęłam jej dłoni.
– Proszę pani… – powiedziałam – niech pani nie płacze!
Po chwili wyjęła z kieszeni chustkę i padała mi ją. Teraz ona z kolei mówiła stłumionym głosem:
– No, już, już… nie trzeba tak… no, już, kochanie, przestań…
Nigdy nie umiałam sobie wyobrazić, jaki jest dom Marcina, a zawsze chciałam wiedzieć. Teraz, kiedy wszystko było przegrane, kiedy nie było nawet Marcina, znalazłam się tu zupełnie obca, gość, który przyszedł nie w porę. Być może matka Marcina spostrzegła mój wzrok błądzący po sprzętach sięgający w głąb, poza wpół otwarte drzwi. Siedziałam tu już dość długo i właściwie powinnam wyjść, ale potwornie bałam się zostać sama. Bałam się moich myśli, rozważań, wolałam odłożyć je na później.
– Może chcesz obejrzeć nasze mieszkanie? – spytała domyślnie.
– Tak! – przyznałam.
Podniosła się z krzesła.- Chodź…Mieszkanie było duże, piękne. Zbyt duże i zbyt piękne. Jedynie w pokoju Marcina poczułam się nieco swobodniej, bo tu nie było tej przestrzeni zamieszkanej tylko przez powietrze. Na biurku stała moja fotografia, obok niej na starannie złożonym papierze leżało małe pudełko. Wystarczyło sięgnąć ręką i mogłam mieć je z powrotem.
– A tu jest gabinet mojego męża… – powiedziała matka Marcina wprowadzając mnie do następnego pokoju.
Puszysty dywan, fotele, niski stół, biurko, monumentalna biblioteka. O, tak! To był zupełnie inny świat mój. To był zapewne świat, o którym marzyłam jeszcze tak niedawno, ten, w którym mężczyźni mieszają koktajle! mój był chyba prostszy. Nie lepszy, nie gorszy – prostszy.
Uchyliłam okno, przez które dotarł z ulicy hałaśliwy, nierówny szum południowego szczytu.
– Bardzo tu duszno… – powiedziała matka Marcina. Wskazała mi ręką fotel. – Usiądź na chwilę, chciałam o coś zapytać…
– Słucham?
– Marcin nie powiedział ci nic, prawda?
– Nie! Widocznie uważał, że nie powinnam wiedzieć. Nie chciał mówić, a ja nie pytałam!
– Nie chciał… – powtórzyła i zastanawiała się nad czymś przez chwilę. – Chciał, wiesz? On chciał, tylko nie wiedział, jak to przyjmiesz! Bał się po prostu. Ja także bałam. Powiedz sama, czy nie mieliśmy racji?
– Chyba nie! Gdybym wiedziała od początku, gdyby Marcin powiedział mi o wszystkim sam, myślę, że potrafiłabym… chyba na pewno… nie wiem zresztą… ale czas działałby tu na korzyść Marcina! Nabierałabym do niego zaufania, a tak mogłam je tylko tracić!
– Wiesz co? – podniosła się z fotela – zadzwonię do Ligoty! Może ma jakieś wiadomości, a do nas często nie można się dodzwonić, aparat jest chyba zepsuty czy coś… Myślę, że Marcin nie będzie na mnie zły, jeżeli… – podeszła do stolika z magnetofonem – jeżeli posłuchasz tej taśmy!
Wyszła. Tarcze magnetofonu kręciły się miarowo, Paul Anka śpiewał. Przez ulicę przejeżdżał tramwaj, dzwonił natarczywie. Anka skończył i nagle usłyszałam zmieniony trochę głos Marcina.
"Słuchaj, Mada… wiesz, ja już niejednokrotnie chciałem ci powiedzieć pewne rzeczy dotyczące tego okresu… tego czasu, kiedyśmy się jeszcze nie znali. Ona też zawsze chciała pomarańczówkę! Słuchaj… ta Mariola… ona była ze mną…… odsunęła zasłonę i wyjrzała na ulicę. Spojrzałem i ja. Przed Lajkonikiem stał skuter. Mariola strzeliła okiem w moją stronę. Zrozumiałem……zrobili ze mnie złodzieja skuterów i nie miałem nic, co mogłoby stanowić jakąś obronę. Nie ja mówiłem, mówiły fakty. Fakty znaczą zawsze więcej niż słowa… twarz mojej matki, kiedy otworzyła nam drzwi? Wiele wiedziała o mnie, bo nie żałowałem jej prawdy, kiedy wracałem do domu po północy!"
Po coś to zrobił? Po coś ty to nagrał? Dla kogo? Marcin! Ja słucham, słucham i nic nie mogę zrozumieć. Więc znowu ta dziewczyna? Ona nie może tego usłyszeć!” – Gdzie jesteś, Marcin? – myślałam chaotycznie. – Niech on wróci, zaraz, natychmiast! Gdzie mam go szukać? Dokąd iść? Kiedy weszłam do stołowego, matka Marcina siedziała nieruchomo, wpatrzona w telefon. Odwróciła się słysząc moje kroki. Podeszłam do niej.
Читать дальше