– No proszę! – ucieszyła się Marianna. – Wiedziałam, że Pafnucy jest koniecznie potrzebny! Pafnucy, sam rozumiesz…?
Pafnucy rozumiał doskonale. Już wiedział, że wiosna zaczęła się dla niego pracowicie, ale nawet był z tego zadowolony. Miał wielką chęć odnowić znajomości z poprzedniego roku, ponieważ wcale nie przestał być ogromnie towarzyski. Zjadł już ryby, porządnie wytarł usta trawą, po czym zjadł także i trawę.
– Doskonale – powiedział. – Jutro rano pójdę na łąkę, ale muszę poprosić jakiegoś ptaka, żeby mi tam zaniósł chociaż jedno takie. Ja wiem, że to obrzydliwe, ale ptaki latają bardzo szybko i będą to trzymały w dziobie krótko, a ja musiałbym mieć to na języku długi czas i ciągle bym bał… to znaczy, bam był… był bym…
– Wiemy, co masz na myśli – przerwał borsuk. – Miałbyś obawy. Taki przestrach. Że co?
– Że to połknę – powiedział z ulgą Pafnucy. Z gałęzi sfrunęła nagle zięba.
– Mogę ci pomóc, Pafnucy – powiedziała. – Moje gniazdo jest gotowe, wcale się nie zniszczyło przez zimę, trochę je trzeba było odnowić i już to jest załatwione. Spróbuję, czy to podniosę…
Chwyciła do dzioba jeden obrzydliwy przedmiot, uniosła i wypuściła.
– W porządku, dam radę. Gdzie ci to zanieść? Pafnucy ucieszył się nadzwyczajnie.
– Do tego miejsca, gdzie wychodzi z lasu ścieżka dzików – powiedział czym prędzej. – Wiesz przecież, gdzie to jest?
– Dziwne byłoby, gdybym nie wiedziała – obraziła się zięba. – Mam przecież oczy w głowie!
– No właśnie. Więc na samym końcu ścieżki, już na łące, tylko tak trochę obok. Ale nie dziś, bardzo cię proszę. Jutro rano.
– Słusznie – pochwalił borsuk. – W nocy mógłby ktoś ukraść. Nie mam zaufania do ludzi.
– Najlepiej idźcie razem – poradziła Marianna. – Pafnucy wyruszy po śniadaniu, więc przyleć tu i chwilę na niego poczekaj. Przedtem zdążysz dać śniadanie twojej żonie, bo ona chyba już siedzi na jajkach?
– Owszem, właśnie zaczęła. Zatem jesteśmy umówieni. Do jutra, cześć!
Zięba odleciała, a Marianna z namysłem popatrzyła na Paf-nucego.
– Teraz kolacja, rano śniadanie! – westchnęła. – Widzę, że będę miała pełne ręce roboty…
*
Nie było jeszcze południa, kiedy Pafnucy znalazł się na łące. Zięba pokazała mu, gdzie położyła twardy przedmiocik i odfrunęła na najbliższą gałąź. Pafnucy odsapnął i rozejrzał się dookoła.
Krów w pobliżu nie było, pasły się bardzo daleko. Jeszcze dalej znajdowały się owce i Pafnucy nie miał wątpliwości, że w pobliżu owiec przebywa jego przyjaciel, pies Pucek. Nie mógł go jednakże dostrzec, obejrzał się zatem na ziębę.
– Czy mogłabyś polecieć tam i znaleźć Pucka? – poprosił. – I powiedzieć mu, że ja tu czekam na niego?
Zięba również była zaciekawiona małym, wstrętnym przedmiocikiem, kiwnęła główką i poleciała. Pafnucy usiadł i czekał spokojnie.
Pies Pucek leżał blisko owiec, na jedno oko spał, a drugim pilnował swojego stada. Kiedy nadleciała zięba, obudził się od razu.
– Pafnucy na ciebie czeka! – zawołała zięba, przelatując mu nad głową. – Siedzi na końcu dziczej ścieżki i ma coś, ma coś, ma coś! Coś, coś, coś!
Pucek zerwał się na równe nogi. Chciał zapytać, co to jest to coś, ale nie zdążył, bo zięba odfrunęła. Na wszelki wypadek szczeknął, obiegł dookoła owce i popędził w kierunku lasu.
– Jak się masz! – zawołał z daleka uradowany Pafnucy.
– Cześć, Pafnucy! – odkrzyknął Pucek. – Coś takiego, już wstałeś? Myślałem, że jeszcze śpisz! Jak ci się żyje?
– Doskonale – powiedział Pafnucy. – Zacząłem wiosnę od wspaniałego śniadania! Ale rzeczywiście obudzono mnie trochę wcześniej, bo zdarzyło się coś takiego, czego nikt nie rozumie, i specjalnie tu przyszedłem, bo może ty będziesz wiedział.
Opowiedział Puckowi o okropnym wypadku Kikusia i pokazał mały przedmiot. Pucek zaledwie rzucił okiem, nawet nie musiał wąchać.
– No wiesz! – powiedział ze zdumieniem. – Naprawdę tego nie znacie? To się poniewiera absolutnie wszędzie!
– A co to jest? – spytał zaciekawiony Pafnucy.
– Kapsel od piwa – odparł Pucek.
– Proszę…? – zdziwił się Pafnucy.
– Jak to? Nie wiesz, co to jest kapsel od piwa?!
– Nie – powiedział Pafnucy ze skruchą. – Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałem.
Pucek usiadł, podrapał się za uchem i rozpoczął objaśnienia. Musiał powiedzieć Pafnucemu, co to jest piwo, co to jest butelka i jak ta butelka jest zatkana kapslem. Spróbował także wytłumaczyć, jak ludzie zdejmują te kapsle, ale to już okazało się za trudne, sposobów bowiem było mnóstwo.
– W każdym razie wyrzucają je byle gdzie – powiedział. – Wcale nie zwracają na to uwagi. Nic ich nie obchodzi, że ktoś mógłby je zjeść albo wejść na nie, i nawet sami sobie robią tę głupotę. Wiesz, chodzą boso, włażą na to i kaleczą sobie nogi. Dużo tam tego macie?
– Więc one nie rosną w ziemi? – upewnił się Pafnucy.
– No coś ty? Ludzie to robią i ludzie wyrzucają.
– W takim razie znalazłem trzy. Ten jeden i jeszcze dwa takie same.
– Stare są. Zardzewiałe. Pewnie leżały przez całą zimę. Gdzie to było?
– Blisko jednego końca lasu, tam, gdzie ryczy i cuchnie to takie długie, nazywa się szosa.
– Szosa! – wykrzyknął Pucek. – No oczywiście, ludzie lubią sobie posiedzieć w lesie blisko szosy. Jedzą i piją, i zostawiają wszystkie śmieci. Dziwię się, że dopiero teraz znalazłeś coś takiego. Puszek nie było?
– Jakich puszek? – zainteresował się Pafnucy.
Pucek wyjaśnił, że ludzie miewają jedzenie w puszkach, twardych, metalowych naczyniach, znacznie większych od tego kapsla, otwierają je, wyjadają zawartość, a resztę również wyrzucają gdziekolwiek. Rzucają także torby, papiery i różne opakowania. Najgorsze są foliowe, nie rozpuszczają się i nie niszczą, mogą tak leżeć całe lata i w żadnym wypadku nie wolno próbować ich zjeść, bo są ogromnie szkodliwe.
– Ja to wszystko wiem dlatego, że już raz udławiła się krowa – powiedział. – Byłem przy tym. Na łąkę też rzucają, i w ogóle wszędzie, i nie mogę tego zrozumieć, bo nad tą udławioną krową strasznie rozpaczali i wzywali do niej weterynarza. A przecież sami ją udławili!
Pafnucy również nie mógł tego zrozumieć. Obaj z Puckiem siedzieli nad zardzewiałym kapslem od piwa i rozważali sprawę ludzkiej głupoty. Nawet nie zauważyli, że zięba pofrunęła do lasu.
– U nas do tej pory nie było ludzi – powiedział Pafnucy. – Tylko leśniczy, ale on nic nie rzuca.
– Ciesz się, że nie wiedzą o waszym jeziorku – powiedział Pucek. – I o tym, że są w nim ryby. Zaraz by przylecieli i wszystko zniszczyli.
– Nie powiesz im chyba? – zaniepokoił się Pafnucy.
– No pewnie, że nie. Połażą najwyżej blisko szosy i naśmiecą tam, gdzie jest jakieś ładne miejsce. Głowę daję, że znalazłeś te kapsle w jakimś ładnym miejscu!
– Tak – przyznał Pafnucy. – Na bardzo pięknej leśnej polanie. Jak wyglądają te foliowe rzeczy, które udławiły krowę?
– A, o tak – powiedział Pucek i pokazał mu podartą foliową torbę, którą wiosenny wiatr niósł po skraju lasu. Dopędził ją, chwycił w zęby i przyniósł Pafnucemu.
– I do tego jeszcze gubią różne naczynia i narzędzia, twarde to, nie da się ani pogryźć, ani rozmoczyć, no mówię ci, coś okropnego! Gorsze niż sidła i pułapki!
Читать дальше