Pafnucy zmartwił się bardzo. Pucek miał złe przeczucia, ponieważ szosa przez las istniała od niedawna. Kiedyś jej nie było, nikt tędy nie jeździł, wszyscy musieli objeżdżać las dookoła. Szosa, na której są ludzie, może spowodować okropne straty.
Z najbliższego drzewa rozległy się nagle głośne okrzyki. Obaj się obejrzeli. Na gałęziach siedziało mnóstwo ptaków, zięba, obie sroki, dzięcioł i jeszcze wiele innych.
– Hej, Pafnucy! – zawołał dzięcioł. – Zięba mówi straszne rzeczy! Czy to prawda, że te wstrętne małe przedmioty niedługo zasypią cały las?
– I żelaza! – wrzasnęły sroki. – I puszki! I torrrby, torrrby, torrrby! I ludzie!
– Powiedziałam im wszystko! – zaświergotała przeraźliwie zięba. – Przestraszyli się! Cały las trzęsie się ze strachu!
– Cicho bądźcie! – zawołał dzięcioł. – Pafnucy, zapytaj go, czy jest na to jakaś rada! Może jeszcze uda nam się uratować! Zapytaj go!
Pafnucy o nic nie musiał pytać, ponieważ Pucek wszystko doskonale słyszał.
– Nie będę się darł, bo one mnie i tak zagłuszą – powiedział do Pafnucego. – Oczywiście, że jest rada. Po pierwsze, ten ptak przesadził, do takiego zaśmiecenia lasu potrzebne są wycieczki…
– Co to są wycieczki? – przerwał Pafnucy, a ptaki umilkły i też zaczęły słuchać.
– Wycieczki – powiedział Pucek – to są takie strasznie wielkie stada ludzi, które przyjeżdżają do lasu i pchają się wszędzie, depczą wszystko, wyrywają i łamią. Gorzej niż dziki i woły. Ryczą i wrzeszczą, i zostawiają po sobie tyle śmieci, że tego nawet nie można sobie wyobrazić. Wycieczki to jest nieszczęście.
Ptaki milczały, Pafnucy też, bo z przerażenia stracił głos.
– Ale nie muszą tu przyjeżdżać – ciągnął Pucek. – Wasz las się dla nich nie nadaje, całe szczęście. Wasz las jest dziki i trudno po nim chodzić, wycieczki wolą lasy równe i udeptane. Więc może do was nie przyjadą. A co do zaradzenia, to ja wiem, jak to się robi.
Pafnucy odetchnął z ulgą, ptaki cichutko zaświergotały.
– Powiedz nam, jak! – zażądał dzięcioł. – Borsuk kazał o to zapytać i dowiedzieć się porządnie! Mało wiemy o ludziach!
– Może mi nie wierzycie, ale są ludzie, którzy nie śmiecą wcale – mówił Pucek. – Mogą mieszkać w lesie przez całe lato i żadnego śladu po sobie nie zostawiają. To są porządni ludzie, jest ich mało, ale są. I oni robią tak, że wszystkie szkodliwe i obrzydliwe rzeczy albo palą w ogniu…
– No, no! – przerwał zaniepokojony dzięcioł. – Tylko nie ogień!
– Oni palą mały ogień – uspokoił go Pucek. – I bardzo uważają, żeby się nic więcej nie zapaliło. Więc palą w ogniu, a resztę, to wszystko co się nie pali, zakopują w ziemi. Tak głęboko, że to już nikomu nie zaszkodzi.
Pafnucy popatrzył na zardzewiały kapsel.
– Ogień to nie jest nasza sprawa – powiedział stanowczo. – Ogień robi się sam wtedy, kiedy jest wielka burza, leci z nieba i my się go bardzo boimy. Ale kopać w ziemi prawie każdy potrafi. Myślisz, że byłoby dobrze, gdyby się wszystkie takie ludzkie rzeczy zakopało głęboko do ziemi?
– Byłoby najlepiej – potwierdził Pucek. – Nic nie zostawiać na wierzchu, wszystko głęboko do ziemi, a ziemia już jakoś sobie da radę. Wiem, że to najlepszy sposób.
– Dziękuję ci bardzo – powiedział uroczyście Pafnucy. – Już rozumiem. Trzeba pilnować tych miejsc, gdzie pokazują się ludzie, i wszystko zakopywać do ziemi. Załatwię to.
– A najbardziej przy szosie! – zawołał Pucek i popędził przez łąkę, bo z daleka słychać było gwizdanie jego pana.
Dzięcioł chwycił do dzioba zardzewiały kapsel i razem zawrócili do lasu.
*
Zięba naplotkowała trochę przesadnie i zdążyła śmiertelnie przerazić wszystkie zwierzęta. Kiedy Pafnucy dotarł nad jeziorko, znajdowała się tam już Klementyna ze swoją siostrą i z dziećmi, borsuk z żoną, lis Remigiusz, który nadbiegł ze skraju lasu, dwa dziki i jedno młode wilczątko, wydelegowane przez rodzinę. Wszyscy z niepokojem czekali na dalsze wiadomości.
Pierwsze nadleciały sroki i, przekrzykując się wzajemnie, bardzo niewyraźnie powtórzyły to, co usłyszały od Pucka. Potem przyfrunął dzięcioł, upuścił pod krzakiem stary kapsel i powiedział wszystko nieco porządniej. Ostatni pojawił się Pafnucy i słowa Pucka zostały wreszcie przekazane z największą dokładnością.
– No tak – powiedział borsuk z irytacją. – Już widzę, na kogo spadnie cała robota! Najlepiej umieją kopać borsuki!
– Lisy też potrafią! – zawołała Marianna, zachęcająco spoglądając na Remigiusza.
– Wilki też – wyrwało się wilczątku, któremu przykazano nie odzywać się ani słowem i tylko słuchać.
– Ja także mogę pokopać – zaofiarował się Pafnucy – A dziki to co? Wszyscy wiemy, jak wspaniale ryją.
– Ale nie głęboko – zastrzegły się dziki.
– Nic nie szkodzi, pogłębić wasz dół może każdy – powiedziała pocieszająco Marianna. – Ja też umiem kopać, ale wolałabym pod wodą. Nie wiem tylko, jak to zrobić, żeby przypilnować ludzi. Nie możemy przecież wszyscy zamieszkać przy szosie i bez przerwy patrzeć, co oni robią!
– Sarny się nie nadają do kopania – wypomniał borsuk. – Więc powinny chociaż poczatować na te ludzkie śmieci!
– Och! – powiedziała przestraszona Klementyna.
– Ależ moja droga, możecie czatować z daleka! – zawołała Marianna. – Wcale się im nie musicie pokazywać. Wystarczy, jeśli czasem popatrzycie zza drzewa!
– Najlepiej załatwią to ptaki – zawyrokował dzięcioł. – Kopać z pewnością nie będziemy, za to z góry dużo widać. I możemy przenosić w dziobie jakieś rzeczy, tak jak to.
Chwycił do dzioba jeden kapsel i z pluskiem upuścił go do wody.
– No wiesz…! – oburzyła się Marianna. Chlupnęła do jeziorka i wyłowiła kapsel.
– Wszyscy będą czatować – powiedziała siedząca na gałęzi kuna. – Każdy po prostu będzie zwracał uwagę i w razie czego zawiadomi pierwszego ptaka, jakiego napotka. A doły powinniśmy mieć wykopane na wszelki wypadek.
Całe towarzystwo popatrzyło na nią, troszeczkę zaskoczone.
– Ona ma rację – przyznał niechętnie Remigiusz. – Widzę, że już stykała się z ludźmi. W paru miejscach przy szosie te doły na śmieci powinniśmy mieć gotowe, a w razie potrzeby wykopie się jeszcze. Ludzi nie można lekceważyć. Poświęcę się i osobiście wykopię jeden, niech ktoś idzie ze mną i zapamięta miejsce.
– A to? – zawołała Marianna, pokazując stare kapsle.
– To się zakopie od razu kawałek dalej – zadecydował borsuk. – No? Kto tam najmłodszy?
Wilczątko, któremu rodzina zabroniła się odzywać, nie powiedziało ani słowa, tylko natychmiast przystąpiło do roboty z takim zapałem, że po pięciu minutach w wykopanym dole można było schować tysiąc kapsli. Ptaki wrzuciły do środka te trzy spod krzaka, a wilczątko zaczęło je zasypywać. Okazało się jednak, że jest to jakiś inny rodzaj pracy, który mu się udaje nie najlepiej. Kopać było łatwiej niż zasypywać.
– To my – powiedziały dziki.
Zbliżyły się razem i, ryjąc potężnie, przesunęły do dziury całą wyrzuconą ziemię. Pafnucy im dopomógł i po krótkiej chwili po śmieciach nie zostało ani śladu.
– Rzeczywiście – przyznał borsuk. – Wygląda na to, że sposób jest naprawdę niezły. No dobrze, w takim razie idziemy oboje z żoną kopać te doły na wszelki wypadek. Remigiusz, ty gdzie zaczynasz? Ustawimy się kawałek dalej.
Читать дальше